Jestem mamą 1,5 rocznej, hiperaktywnej, najsłodszej gdy śpi dziewczynki. Śpi jednak niewiele i oczekuje, że cały pozostały czas będzie wypełniony atrakcjami. Wspólne wyjście z domu jest więc doskonałym pomysłem by zaspokoić ciekawość i zmęczyć młodą damę.
Mam na myśli nie tylko wyjście na spacer czy plac zabaw. Ani tym bardziej do centrum handlowego, których to osobiście staram się unikać jak ognia. Mówię o czymś zupełnie z innej beczki…
Hej wesele!
Zapytacie skąd nagle moja potrzeba zabrania głosu w tej sprawie? Powody są trzy. Po pierwsze, za chwilę weekend, więc temat niektórym z was będzie pewnie wyjątkowo bliski. Po drugie, sama niedawno byłam na weselu przyjaciółki. Z dzieckiem u boku. Aż wreszcie po trzecie, trafiłam na blog wrolimamy.pl i wpis Żakliny Kańczuckiej dotyczący (nie)zabierania dzieci na wesele.
Przeczytałam go z wielkim zainteresowaniem, głównie po to, by porównać matkowe problemy i doświadczenia. Na świeżo, bo zaledwie dwa tygodnie po imprezie, w której miałam możliwość uczestniczyć. Okazało się jednak, że pogląd na sprawę mamy skrajnie odmienny. Już objaśniam dlaczego.
Przede wszystkim pewnie dlatego, że nie jestem w ciąży i nie muszę borykać się z problemami pierwszego trymestru, o których pisze autorka. Poza tym jestem mamą jedynaka, a nie dwójki szalonych i pełnych energii szkrabów. I pewnie dlatego, że jadąc na wesele przyjaciół mogłam liczyć na pomoc.
Organizacja to podstawa
Doskonale rozumiem rodziców, którzy na co dzień ze wszystkim muszą radzić sobie sami. Jestem dokładnie w tej samej sytuacji. Jednak wesele bliskich osób to nie jest coś, o czym człowiek dowiaduje się z dnia na dzień. My o ślubie przyjaciół wiedzieliśmy już pół roku wcześniej. I postanowiliśmy, że będziemy w tym dniu razem z nimi, choć do przejechania mieliśmy pół Polski.
Odpowiednio wcześniej zaplanowaliśmy trasę podróży, przystanki, noclegi i wszystkie inne, podstawowe kwestie. Ale to, co było dla nas kluczowe – zaprosiliśmy na przedłużony weekend mamę. Chcieliśmy żeby trochę odpoczęła, pobyła z wnuczką i przy okazji posiedziała z nią gdy położymy ją spać byśmy mogli sami pobawić się na weselu. Gdy szykowaliśmy siebie mała była z babcią w pobliskiej piaskownicy, podczas ślubu kościelnego z zainteresowaniem oglądała witraże, a na sali weselnej oszalała. Odkryła kolorowe światełka szalejące na parkiecie, kolorowe balony, nowe, nieznane zabawki w specjalnie na ten czas skonstruowanym kąciku dla maluchów.
To nie jest tak, że mam wybitnie spokojne dziecko, otwarte na nowych ludzi i nieprzyklejone do mamy. Może jest w tym trochę prawdy, ale jestem przekonana, że w każdym dziecku jest ciekawość świata i wystarczy je odpowiednio zainteresować.
Plusy
Tych jest kilka, ale wiecie, który najbardziej mi przypadł do gustu? Moja wymęczona weselnymi harcami córka zasnęła w kilka minut po 22giej i spała do drugiego śniadania. A zaraz potem poszła z babcią do piaskownicy. Dzięki temu my mogliśmy się bezkarnie bawić do 6 rano a później odespać zarwaną nockę. Minusy? Moje nogi zdecydowanie odzwyczaiły się od wysokich obcasów.
Polecam każdemu z was takie rozwiązanie. Instytucja babci jest bezcenna. W nadmiarze może być szkodliwa, ale ja na pewno złego słowa nie powiem. Wręcz przeciwnie. A mamom takim jak autorka wpisu, którym się inspirowałam życzę kolejnych, bardziej spokojnych imprez. I jestem przekonana, że jeszcze niejedna przed nimi. Przed nami drogie mamy!