„Ręce z dala od dzieci!” grzmią zwolennicy rodzicielstwa samodzielności. Po czujnie monitorujących dzieci rodzicach helikopterach, przyszedł czas na tzw. wolny chów. Hands-off parenting ma tak samo dużo zwolenników, co przeciwników. Na czym polega ta kontrowersyjna metoda wychowawcza?
Powrót do przeszłości
Zacznijmy od tego, że szumnie nazywany nowym trendem Hands-off parenting, to nic innego jak powrót do przeszłości. Ten rodzaj wychowania był szczególnie bliski naszym mamom i babciom, i bardzo możliwe, że wielu z nas dorastało w duchu jego przekonań. Dzieci „wolnego chowu” wybiegają z domu po obiedzie i wracają kiedy się zmierzcha, same chodzą do szkoły i odrabiają lekcje, nie boją się używać piekarnika czy kuchenki. Są samodzielne, popełniają błędy i uczą się wyciągając z nich wnioski. Gdzie jednak kończy się samodzielność dzieci, a zaczyna nieodpowiedzialność rodziców? Zdania są podzielone.
9-latek w metrze
Leonore Skenazy, założycielka ruchu „wolnego chowu dzieci” w Ameryce, kilka lat temu wywołała niemałą kontrowersję oznajmiając, że jej dziewięcioletni syn Izzy, sam porusza się metrem po Nowym Jorku. Od tamtej pory na swoim blogu inspiruje wielu rodziców do dawania swoim dzieciom maksymalnej wolności. Jednym z takich rodziców jest Michelle Thorne, matka trójki chłopców, dziewięcio-, siedmio- i sześcioletniego:
Wypowiedzi rodziców reprezentujących rodzicielstwo samodzielności jest w Internecie mnóstwo, chwalą się tym, że ich maluchy same jeżdżą autobusem do szkoły (7-latka) czy bawią się w okolicy domu (10-latek). „Bardziej martwi mnie to, co dzieci oglądają na Youtubie, niż w co bawią się w lesie.” przyznaje ojciec trzech synów.
Zbyt duża odpowiedzialność
Chociaż idea uczenia dzieci samodzielności wydaje się być słuszna, to jednak psychologowie ostrzegają, że istnieją pewne granice, których nie powinno się przekraczać:
Złoty środek
Dobrze pamiętam, że kiedy byliśmy dziećmi zdarzało nam się do późnych godzin wieczornych biegać po okolicy. Rodzice nie wiedzieli gdzie jesteśmy, a my przeżywaliśmy najlepsze przygody naszego dzieciństwa. Wracaliśmy brudni, zmęczeni i szczęśliwi. Muszę jednak przyznać, że teraz nie wyobrażam sobie nie wiedzieć gdzie znajduje się moje dziecko albo pozwolić siedmiolatkowi na samodzielną podróż miejskim autobusem. Mam zadatki na rodzica-helikoptera, czasy są bardziej niebezpieczne czy rodzice przytłoczeni mnogością informacji o czyhających na dzieci zagrożeniach? Trudno mi to rozstrzygnąć.
Zarówno pełna kontrola, jak i zupełnie wolny chów wydają się być skrajnościami. A w wychowaniu, tak jak w innych dziedzinach życia, najważniejsze to znaleźć tzw. złoty środek. Zostawiajmy dzieciom taką wolność i odpowiedzialność na jaką są gotowe, a nikomu nie stanie się krzywda. Nie zawsze warto ślepo podążać za trendami, jest ich tyle, że trzeba mieć głowę na karku.
Dominik sam chodzi do szkoły, odkąd skończył siedem lat, może też samodzielnie odwiedzać kolegów, którzy mieszkają w okolicy, ważne żeby wrócił do domu przed 17:30. Czasem rodzice jego kolegów dzwonią do mnie, żeby powiedzieć, że jest u nich, ale bez tego też się nie martwię. Rodzice, którzy są zwolennikami wolnego chowu, wierzą że dzieciom trzeba dawać coraz więcej wolności, inaczej wyrosną na zadufanych nastolatków.
Dr Richard Woolfson
psycholog dziecięcy
Dobrze jest zachęcać do podejmowania decyzji, ale jest duża różnica pomiędzy konsultacją ze swoim dzieckiem, a zgodą by robiły wszystko, co chcą. Niektóre dzieci są zbyt małe, żeby poradzić sobie z samoobsługą. Dając dzieciom za dużą odpowiedzialność, za wcześnie, możemy doprowadzić do momentu, że poczują się zdezorientowane, a ich samoocena spadnie. Ośmio- czy dziesięciolatki potrzebują pomocy i wsparcia rodziców, których zadaniem jest wspierać i zachęcać dzieci, a nie wycofywać się z ich wychowania.