"Moje już w ogóle nie chorują. Od dwóch lat - zero poważnych infekcji, czy gorączki. Jak tylko widzę, że coś je łapie... od razu stawiam bańki" - mówi mi znajoma, mam trójki dzieci.
To już kolejna historia o stawianiu baniek, z którą w ciągu ostatniego roku się zetknęłam. Nawet widziałam gdzieś, w "szerokim internecie", że światowe gwiazdy je sobie stawiają, od Madonny po Gwyneth Paltrow i Jeniffer Aniston. W Polsce - Ola Kwaśniewska i Agnieszka Maciąg, która to zresztą napisała dość obszerny i pozytywny o nich tekst na swoim bloku. No dobra, ale to te gwiazdy i ich fanaberie, wampirze liftingi i inne przerażające mnie rzeczy też robią. Nie twierdzę, że nie są skuteczne, nie mam na tyle wiedzy, ale wątpliwości i lęków mam sporo.
Z dzieciństwa kojarzę je złabo. Miałam zaledwie raz, może stąd ten sceptycyzm, bo nie zdołałam się do nich przyzwyczaić i przekonać? Za to był taki okres, że chorowałam naprawdę sporo i leków, antybiotyków, brałam mnóstwo. Zaufanie do lekarza i magicznych pigułek, zdecydowanie wygrywało.
Ilość tabletek, syropów, kropelek, które moje dzieci przyjęły w ciągu ostatniego roku, trochę mnie przeraża. I pomimo tego, że bronimy się wszelkimi metodami jak najdłużej przed antybiotykami - bywają nieuniknione. Ale czy naprawdę wszelkimi? No właśnie, chyba nie do końca... . Zaczęłam szperać, szukać, czytać... o co chodzi z tymi bańkami?
"Wyciągają" chorobę
Stawianie baniek to terapia próżniowa, "to świetny sposób leczenia przeziębienia, a także mobilizacji układu odpornościowego do walki z infekcją" - czytam na poradnikzdrowie.pl. Możemy wybrać szklane, ogniowe (z których mało kto korzysta), oraz nowoczesne - bańki próżniowe, które dużo łatwiej obsługiwać w domu.
Zabieg stawiania tych baniek "polega na wytworzeniu próżni w bańce. To powoduje wciągnięcie skóry do wnętrza naczynka i uruchamia dwa mechanizmy przyśpieszające powrót do zdrowia. Najpierw podrażnione zostają receptory nerwowe w skórze, co działa pobudzająco na narząd związany z odpowiednią strefą skóry i poprawia jego ukrwienie. Następnie dzięki podciśnieniu z drobnych naczyń zostaje wyssana niewielka ilość krwi do tkanki podskórnej. Tę krew organizm traktuje jak ciało obce, więc pobudza układ odpornościowy do walki, 'przy okazji' zwalczając infekcję" - wyjaśniają dalej.
Jak je stawiać?
Wiele piszę się o tym, że nie jest to bolesne, co najwyżej - lekko nieprzyjemne i że można je stosować nawet co drugi dzień. Istotne jest równie to, że po zabiegu trzeba się dobrze okryć, nie wolno wychodzić z łóżka, więc najlepiej robić je przed snem.
Przed zabiegiem bańki należy umyć ciepłą wodą z mydłem i osuszyć. Skórę natłuścić. Jednorazowo można stawiać od 6 do 30 sztuk na 15-20 minut. Można je stawiać na plecach, klatce piersiowej, wzdłuż kręgosłupa (a ponoć nawet na udach, ale ja bym nie próbowała). Należy wybierać umięśnione partie ciała. Należy omijać okolice serca, czy obszary zmian skórnych. Po dobrze wykonanym zabiegu zostają kilkudniowe czerwone ślady, a niektórzy twierdzą, że mogą być nawet czarne. W bańkach próżniowych przykłada się naczynie do ciała i tłokiem wyciąga powietrze.
Dla dzieci? "Nadaje się tylko dla tych, które ukończyły rok. Skórę smaruje się kremem, by nie była napięta, i stawia się 6 małych baniek: nad, pod i między łopatkami (po 3 bańki po każdej stronie pleców). Układają się wtedy w rysunek skrzydeł motyla. Trzyma się je przez 10 minut. Dziecko musi być szczelnie okryte. Po zabiegu powinno zostać w domu co najmniej trzy dni" - pisze na poradnizdrowie.pl, a dalej: "Kuracja bańkami jest tania, nieszkodliwa, nie wywołuje skutków ubocznych (jedynym śladem są szybko znikające zasinienia)."
Źródeł pod tytułem: "Jak stosować?", w internecie jest całe mnóstwo. Łatwo je dostać w aptece, a do zestawu i tak dołączona jest szczegółowa instrukcja. Warto jednak o szczegóły spytać się swojego lekarza, zwłaszcza , że istnieje też szereg przeciwskazań, które powinny zostać wykluczone przed ich zastosowaniem. Ponadto myślę, że u półtorarocznego dziecka lepiej zacząć od dwóch sztuk, a nie od razu sześciu (tak przynajmniej robiła Agnieszka Maciąg, co opisała na blogu, żeby przyzwyczajać dziecko stopniowo). Lepiej nie ryzykować ewentualnym atakiem panicznego strach. A jeśli my będziemy spokojni i rozluźnieni, to dziecko też się (chyba?) w końcu da przekonać.
Postanowiłam zapytać pediatry co myśli o tych "całych bańkach". Czułam się odrobinę zawstydzona, sama nie wiem dlaczego, może fakt, że zastanawiam się nad tą niekonwencjonalną i staromodną metodą wydawał mi się nieco głupi? Jakby był to akt pewnej nieodpowiedzialności, że łapie się jakiś zabobonnych metod, które do tego chcę testować na własnych dzieciach. Mimo tego postanowiłam zapytać i ... dostałam zielone światło. To dlaczego one wcześniej nie zostały nam zaproponowane? - pomyślałam - Tyle czasu chorujemy, infekcja za infekcją i... nagle sobie przypomniałam.
Był taki moment, zdarzył się tylko raz, kiedy to Pani doktor nieśmiało wtrąciła, że niektórzy sobie chwalą bańki, ale ja... nie słuchałam za bardzo. Te parę miesięcy temu miałam wizję szklanych kulek, ognia i babci - znachorki. Moja postawa była na tyle wyraźna, że lekarka od razu odpuściła i do tematu nie wracała.
Zaciekawiona historiami moich znajomych, tym razem sama temat zaczęłam. Pani doktor, która doskonale zna moje dzieci, na koniec dodała: "Może się Pani spokojnie zaprzyjaźnić z bańkami".
Od wczoraj wirus ponownie zaczyna atakować domowników, tym razem spróbuję. A co mi szkodzi?