
Nie wiem jak w innych miejscach w Polsce, ale u nas pogoda wręcz wyborna. Świeci słońce, trochę wieje, ale temperatura zdecydowanie sprzyja dłuższym spacerom. Jednym słowem -wiosna! Wreszcie prawdziwa i tak długo wyczekiwana.
I kiedy już pakowałam to wszystko do dolnej szuflady wózka średnio uprzejma sprzedawczyni postanowiła „porozmawiać” z moją zaciekawioną córką. Czy lubi marchewkę, jabłuszka i takie tam. Aż w pewnym momencie uznała, że stosowne będzie pogłaskanie małej po policzku. Moje dziecko na zbliżającą się rękę Pani (z przybrudzonymi paznokciami i obciętymi placami w bawełnianej rękawiczce) zareagowało histerycznym wręcz płaczem. Chyba dolałam nieco oliwy do ognia gwałtownie odsuwając wózek.
Musiałam więc wziąć malutką na ręce, żeby nieco ją uspokoić. W tym czasie wokół Nas zdążyła się już zgromadzić spora kolejka gapiów, z których każdy – jak łatwo się domyślić – miał coś do powiedzenia.
To pytanie padało w moją stronę najczęściej. Ale były też inne „dlaczego”. Między innymi dlaczego szarpię wózkiem, dlaczego nie szanuje mojego dziecka, dlaczego wychowuję je w nerwowej atmosferze i nie pozwalam na kontakt z innymi ludźmi. W całym tym zamieszaniu próbowałam tylko spakować resztę zakupów i oddalić się z dzieckiem w jednej ręce i wózkiem w drugiej.
Może zainteresować cię także: G**no się zdarza. Postanowiłam zrobić test i sprawdziłam ile kup jest na trawniku obok placu zabaw
Trudno mi będzie samej się obronić. Pewnie zrelacjonowany przeze mnie przebieg wydarzeń jest subiektywny i zupełnie inny, niż gdyby ten tekst pisała właścicielka straganu, na którym robiłam zakupy. Ale nie w tym rzecz. Zastanawiam się po prostu głośno czy jestem raczej w większości, czy raczej w mniejszości. Bo że nie jestem jedyna mam stuprocentową pewność.













