Dostajemy od Was sporo listów. Czasem są to komentarze do tekstów, które opublikowałyśmy, czasem luźne przemyślenia na jakiś aktualny temat. Zdarzają się też sprawy ponadczasowe…
Kilka dni temu trafił do mnie mai od Pani Kasi. Trochę śmieszny, trochę przerażający, naładowany emocjami. Mogłabym po prostu opublikować go jako list naszej czytelniczki poruszający ważny problem, ale postanowiłam zbadać temat.
Po kolei jednak. Najpierw to, co napisała do nas Pani Kasia.
[i]Droga Redakcjo,
Sama nie wiem, czy to odpowiednie miejsce na moje przemyślenia, ale mówicie o wszystkim tym co ważne dla mam. O tym co je wkurza, cieszy i porusza. Dlatego postanowiłam przelać swoje myśli na papier i trochę się pożalić.
Jestem bezsilna w obliczu nadchodzącej wiosny. Mam dwuletniego syna, który jest wulkanem energii. Moje dziecko właściwie nie chodzi – ono biega. Nie biega tylko wtedy, gdy jeździ rowerkiem. A od kilku dni to nasz wierny towarzysz podróży.
Pamiętacie taką scenę z Forresta Gumpa? Kiedy bohater biegnie, trafia na psią kupę i komentuje „gówno się zdarza”? W sumie śmieszne, prawda? Może raz. Ale nie, kiedy mój mały Forrest robi to regularnie. A w bonusie jeszcze przejeżdża po tych kupach rowerem. Szlag mnie trafia, ale nie dlatego, ze muszę czyścić jego śmierdzące buty CODZIENNIE! Po każdym spacerze. Każdym! Szlag mnie trafia, bo jestem bezsilna. Bo niby co mogę zrobić? Zabronić dziecku się bawić, czy może zabronić psom się załatwiać?
Rozwiązanie tego problemu jest tak łatwe, a zarazem tak trudne. Bo przecież wystarczy sprzątnąć odchody swojego ukochanego pupila i po kłopocie. Są do tego specjalne papierowe torebki i papierowe łopatki. Wszystko ekologiczne i niewymagające dotykania nieprzyjemności. Ale? Pozwalacie swoim ukochanym czworonogom spać z wami w łóżku, wylizywać resztki obiadu z waszych talerzy i nie wiadomo co jeszcze. Kochacie te wierne przytulaski nad życie. I ta miłość niby zwalnia was z odpowiedzialności za zwierzę? Usprawiedliwia niedbalstwo? Pozwala przymknąć oko na te sprawy?
A już tak zupełnie z innej beczki – nie przeszkadza wam to? Do jasnej cholery, wychodzicie z klatki schodowej i pierwsze co widzicie to psia kupa? Nie macie potrzeby życia w czystości? To może pozwólcie psu załatwiać się na środku salonu! Wam i tak wszystko jedno a moje dziecko przynajmniej będzie miało czyste buty!
Nie mam już siły zwracać uwagi ciągle tym samym sąsiadom z mojego osiedla. Serio. Nie będę pisać petycji do Straży Miejskiej czy Urzędu, bo to nie w moim stylu. Będę żyć pełna nadziei, że kiedyś właściciel srającego na trawnik czworonoga wdepnie w kupkę swojego pupila. Może to go nauczy. A tymczasem jak zacznę kląć pod nosem na kolejny psi placek i ktoś zwróci mi uwagę, że klnę, to nie ręczę za siebie. I argument, ze dzieci robią siusiu na placu zabaw nie jest merytoryczny i na mnie nie działa.
I jeszcze jedno: nie – gówno się nie zdarza. Zdarzyć się może coś raz, przypadkowo.
Trochę mi ulżyło ;)
Pozdrawiam Was drogie MamaDu
Kaśka
Ten list był tak prawdziwy i tak mocny, że uświadomił mi jedną rzecz. Rzeczywiście każdego roku, zwłaszcza po zimie, wszyscy moi znajomi – również ci bezdzietni – śmieją się, że po to czas chodzenia slalomem. Postanowiłam zrobić test.
Mieszkam na niestrzeżonym osiedlu. Klatka mojego bloku wychodzi na podwórko. Podobnie jak klatki pozostałych trzech bloków. Dzięki temu jest cicho i całkiem klimatycznie. Trawa, maleńki plac zabaw i kilka ławek. Za najbardziej oddalonym blokiem mamy piekarnię. Policzyłam – mam do niej 217 kroków. Wracając liczyłam psie kupy – tylko te, które (idąc chodnikiem) znajdowały się w zasięgu mojego wzroku i potencjalnego wdepnięcia przez moje dziecko. Naliczyłam 56. Czy za sukces uważać to, że puszczone samopas dziecko wdepnęło tylko w jedną?
Poruszyłam ten temat w redakcji. Okazało się, że nie jestem osamotniona. Choć to mało śmieszne, Aga opowiedziała jak kilka dni wcześniej wybrała się z dzieciakami na spacer. Po drodze – tu cytat – tyle psich kup, że masakra. Nie obyło się bez czyszczenia butów patykiem i spłukiwania brudu w sklepowej toalecie. Ale Aga twierdzi, że „zapach” unosił się jeszcze przez jakiś czas.
Pomyślałam – ok, może to tylko nasza kochana, (bez urazy) obsrana stolica. Moja przyjaciółka z Wrocławia potwierdziła, że tam problem również nie znika. Podobnie jest w Szczecinie, Gdańsku i Poddębicach. I pewnie jeszcze w wielu mniejszych i większych miastach. Ale nie dałam za wygraną. Zajrzałam na fora internetowe w poszukiwaniu czystej i pozbawionej psich kup przestrzeni.
Moje wnioski są smutne – w tym kraju nie ma szans na spokojne przejście trawnikiem. Nie wiem, czy źle szukałam, czy może ludzie zadowoleni i dumni z jakości podwórkowego życia nie mają czasu lub ochoty dzielić się tym z innymi?
Jak to jest, że z roku na rok tyle się o tym mówi, że świadomość obywatelska i potrzeba estetyki są coraz większe, a jednak problem nie znika?