Pamiętacie tę reklamę? Kilka lat temu jeden z banków w swoim spocie przekonywał, że lepiej pożyczkę wziąć z banku niż od rodziny. I może sporo w tym prawdy, bo gdy dziś słucham historii Doroty, rozumiem jej poirytowanie.
-Zigi, Zigi, Zigi! Damy mu Zygfryd po dziadku
-Mamo, tylko nie Zygfryd
-Widzisz Zygusiu, to babcia pożyczyła tatusiowi 5 tysięcy na kino domowe, a tatuś co?
-Zygfryd, Zyguś…no, może.
Pierwszy zgrzyt? Przygotowania do ślubu. Mój, wtedy jeszcze przyszły mąż dał mi wolną rękę. Wspierał mnie, ale nie wtrącał się. Chciałam niebieskie serwetki? Jasne, niech będą niebieskie. Cieszyłam się, że będzie tak, jak sobie to wymarzyłam. Niestety, nie było. Bo jest jeszcze mama i jest teściowa, a z nimi nie tak łatwo.
„Niebieskie? Zwariowałaś!? Przecież to ślub, muszą być białe!”
„Bez welonu? Jak tak można!”
„A co z wujkiem Romanem i jego rodziną? Wiem, to dalsza rodzina, ale RODZINA!”
Nieważne, że wujka Romana widziałam ostatni raz, gdy miałam podobno 3 lata i w ogóle go nie pamiętam, na weselu musi być. Tak twierdzi moja mama. Dyskutować? Jestem przecież na przegranej pozycji.
To za pieniądze rodziców zorganizowano ślub i wesele.
Bo tak jest, bo to zgodne z tradycją, bo inaczej nie wypada. Dorota i Wojtek zaakceptowali to. I cóż, nawet się ucieszyli. Sami, ze swoich niewysokich jeszcze pensji, nie mogliby zorganizować takiego przyjęcia. Myśleli tylko, że o tym, jak ma wyglądać najważniejszy dzień w ich życiu, będą mogli zdecydować sami.
Byłam zła, a nawet wściekła. Wszystko było nie tak. Mój mąż starał się mnie uspokoić, przekonywał, że później będziemy żyli tak, jak chcemy. Że zawsze będzie „po naszemu”. I znów nie miał racji.
O takim prezencie ślubnym marzy chyba każda młoda para. Rodzice mieli gest i w prezencie wręczyli im klucze do mieszkania. Dwa pokoje, piękny, jasny salon, duża kuchnia, no i łazienka. Stan surowy, bo przecież niech młodzi zrobią po swojemu.
Cieszyliśmy się jak dzieci! Własne mieszkanie? Nie mogłam uwierzyć! Oczami wyobraźni widziałam jak będzie wyglądać. Białe ściany, drewniane meble, ogromne łóżko…
Na wykończenie mieszkania przeznaczyliśmy nasze oszczędności, no i musieliśmy wziąć z banku niewielką pożyczkę. Pełni zapału przystąpiliśmy do pracy. Płytki, farby, ekipa remontowa…wszystko było na naszej głowie, ale właśnie to podobało nam się najbardziej.
Aż do momentu, gdy…? Aż do momentu, gdy rodzice przekroczyli próg naszego (a może ich?) mieszkania trzymając pod pachą dwa duże obrazy. Na jednym konie w galopie, na drugim kwiaty w wazonie. Byłam przerażona. Pomyślałam: „Ok., podziękujemy, a potem gdzieś schowamy”. Tak zrobiliśmy.
Po tygodniu kolejna już niezapowiedziana wizyta.
-A gdzie obrazy?
-Chwilowo schowane. Jakoś…nie pasują
-Nie pasują? Oczywiście, że pasują! Daj je natychmiast, zaraz je powiesimy. Wiesz co, nie spodziewałam się tego po tobie. Kupiliśmy wam mieszkanie, a wy tak się odwdzięczacie?
Byłam wściekła.
Dziś, Dorota i Wojtek mają piękną 7-letnią córeczkę, którą starają się wychować na odpowiedzialną, świadomą siebie kobietę.
Angielski od najmłodszych lat, zajęcia dodatkowe, nauka gry na instrumentach…to wszystko kosztuje. Kto pomógł? Rodzice.
Opłacili Kasi szkołę muzyczną, naukę pływania, no i angielski. Jesteśmy im wdzięczni, ale…
„Źle ją ubierasz”
„Dlaczego ona przyjaźni się tą dziewczynką? To nie jest dobre towarzystwo”
„Mała powinna jeść zdrowiej. Źle gotujesz!”
Nie wiem, czy dam radę dłużej przymykać na to oko, robić dobrą minę do złej gry, wiecznie przytakiwać, a potem zamykać się w łazience i płakać. Nie mam na to siły. Jestem im bardzo wdzięczna, że nam pomagają. Że to dzięki nim Kasia może robić to, co najbardziej lubi. Nie chce jednak, aby decydowali o tym jak mam żyć, jak mam mieszkać i jak mam wychowywać swoją córkę tylko dlatego, że pomagają nam finansowo. Czuję się jak na smyczy. Bardzo krótkiej smyczy.
Udowodnienie, że jesteśmy już dorosłymi ludźmi nie jest łatwe. Że chcemy żyć po swojemu, sami o sobie decydować, uczyć się na własnych błędach. Jak przekonać do tego rodziców? Nie ma na to jednej recepty. Rozmawiać? Tłumaczyć? A może po prostu nie przyjmować finansowej pomocy? Bo rodzice najczęściej zwrotu pieniędzy nie oczekują. Tylko czy jesteśmy gotowi na spłatę w nieco innej formie?