Fot. Flickr.com / [url=https://www.flickr.com/photos/robef/8343719306/]Rob Faulkner[/url] / [url=https://creativecommons.org/licenses/by/2.0/]CC BY[/url]
Fot. Flickr.com / [url=https://www.flickr.com/photos/robef/8343719306/]Rob Faulkner[/url] / [url=https://creativecommons.org/licenses/by/2.0/]CC BY[/url]
Reklama.
Ach, mieć własny dom!
Marta w czasach studenckich przez kilka lat wynajmowała ciasne mieszkanie wspólnie z koleżanką. W podobnym mieszkaniu też się wychowała. Miała tego dość. Zawsze marzyła o tym, by mieć dom za miastem. Nie musi być duży, ani luksusowo urządzony, po prostu chciała uciec od szarości miejskich blokowisk. Na szczęście jej narzeczony Krystian marzył o tym samym co ona.
Zaraz po ślubie podliczyli oszczędności, skorzystali ze wsparcia finansowego rodziców, wzięli spory kredyt i udało się! Kupili dom. Nareszcie mieli własny kąt i to całkiem przestronny, urządzony po swojemu. A wokół – zieleń, ciszę i spokój. Właśnie tego tak bardzo było im potrzeba. Latem wybierali się na długie spacery po lesie, wieczory spędzali w swoim przestronnym salonie.
W swoim najbliższym sąsiedztwie nie mieli innych domów, do miasta jechali godzinę samochodem. Owszem, to długo. Czasem było to męczące, ale Marcie trudy codziennej podróży wynagradzały spokojne wieczory w jej ukochanym domu. Nie żałowała przeprowadzki poza miasto, chociaż przyznaje, że nie zawsze było łatwo. – Pierwsze problemy pojawiły się zimą. Nasza okolica była nieoświetlona, spacery nie wchodziły w grę. Zaczęliśmy wtedy czuć się nieco osamotnieni. - opowiada.
Nie tylko sielanka
Kolejne problemy pojawiły się, kiedy na świat przyszły ich dzieci. – Kiedy brakowało mi czegoś w kuchni, musiałam pakować dzieci do wózka i przez dwadzieścia minut iść do najbliższego sklepu. Bo o tym, by zawczasu kupować absolutnie wszystko, co może być potrzebne dzieciom, szybko nauczyli się pamiętać zawczasu. Tutaj się nie da wyskoczyć do apteki pod domem.
A zatem było ciężko, ale były też piękne chwile. Latem spędzali leniwe popołudnia w ogrodzie, ich małe córeczki bawiły się w ogromnym dmuchanym basenie i na ogrodowej huśtawce. Które dzieci mają takie luksusy na co dzień? – Chciałam, by dzieci dorastały na łonie natury i tak było. Zamiast po betonowym blokowisku, spacerowałam z córkami po pięknym lesie – wspomina Marta.
Jednak im dziewczynki były starsze, tym więcej problemów wiązało się z ich nietypowym miejscem zamieszkania. Gdy Marta i Krystian kupowali dom liczyli na to, że w okolicy szybko powstaną nowe osiedla, a co za tym idzie przedszkola i sklepy – o tym przecież zapewniał ich deweloper. Nic takiego jednak się nie stało, wciąż mieszkali na odludziu.
To było odludzie!
Do przedszkola mieli daleko, codzienne dojazdy po całym dniu spędzonym poza domem były dla dziewczynek bardzo męczące. - Gdy starsza córka poszła do szkoły, chciała po południu móc odwiedzić koleżanki, uczestniczyć w zajęciach dodatkowych. To się okazało niemożliwe. Musieliśmy zostawić ją na świetlicy, z której ja albo Krystian zabieraliśmy ją po pracy. W domu byliśmy wieczorem – żali się Marta.
Ale przecież tego zawsze chcieli: ciszy i spokoju poza miastem, nawet kosztem męczących dojazdów. – Nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem, ale zaczęłam mieć dość tej ciszy. Moje koleżanki wieczorem mogły wyskoczyć na siłownię, albo wyjść na drinka, a ja? Kiedy już dotarłam do domu, nie było sensu z niego wychodzić. Miałam dość.
Kiedyś planowali, że takie niedogodności będą nadrabiali w weekendy. Przecież wtedy jest więcej czasu, można całą rodziną podjechać do restauracji, iść na lody i do kina. Tyle tylko, że teraz nie było ich na to stać. - Kredyt pochłaniał sporą część naszych dochodów, poza tym w domu zawsze było coś do zrobienia. Skończyliśmy wykańczać górę, trzeba było zainwestować w ogród, po ogrodzie przyszedł czas na porządne ogrodzenie, potem okazało się, że dach wymaga naprawy… wydatki ciągnęły się w nieskończoność. W końcu mieliśmy dość. – przyznaje.
Z decyzją o sprzedaży domu nosili się długo. W końcu to było ich marzenie, włożyli w niego nie tylko mnóstwo pieniędzy, ale także czasu i energii. Mieliby teraz z tego wszystkiego zrezygnować? Pomogła im w tym prozaiczna kalkulacja. Obliczyli, że po sprzedaży domu będą sobie mogli pozwolić na przestronne mieszkanie w pobliżu dobrej szkoły, w dobrym punkcie komunikacyjnym.
- Tak, jednak mieszkam na blokowisku chociaż tak bardzo chciałam od tego uciec! Tyle tylko, że dobrze mi z tym! Mam pod blokiem fryzjera, siłownię, do szkoły i przedszkola dziewczynek pięć minut na piechotę. A w 20 minut mogę tramwajem dojechać do centrum. Przecież każdy może zmienić zdanie, prawda? Marta przyznaje też, że chociaż nie żałują decyzji o przeprowadzce do miasta, to czasem tęskni za swoim domem. – Na razie jest nam tu dobrze, ale kto wie, być może na starość znów zamarzymy o przeniesieniu się do pięknego domu za miastem?