"Nasze mieszkanie przypominało połączenie lumpeksu i komisu". Nie znoście młodym mamom używanych ubranek
List do redakcji
04 marca 2016, 09:30·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 04 marca 2016, 09:30
To zaczęło się jeszcze przed porodem, odwiedziła mnie kuzynka, która niedawno została mamą i przyniosła prezent. Nie, nie była to grzechotka, maskotka ani kocyk. Dumna z siebie, wniosła do mojego mieszkania dwie wielkie torby ubrań po swoim dziecku. „Tak czułam, że się przydadzą!” wykrzyknęła zadowolona.
Reklama.
Dary losu
Nie chciałam sprawić jej przykrości, więc przyjęłam prezent i ładnie podziękowałam. Nie przyznałam się, ale od tygodnia miałam już gotową wyprawkę- nowiutkie, śliczne ubranka, które zdążyłam nawet wyprać w specjalnym proszku i wyprasować. Ciuszki od Justyny wylądowały w piwnicy. Nie myślcie, że ich nie przejrzałam! Po prostu… nie chciałam ubierać w nie mojego dziecka. Były sprane i zupełnie nie w moim stylu. Kuzynka uwielbiała róż, kokardki i falbanki. Nie tak wyobrażałam sobie moją córeczkę.
Kiedy myślałam, że ubrankowy kryzys został zażegnany odwiedziła mnie koleżanka. Zadowolona przyniosła ze sobą… zgadnijcie co? Dokładnie tak, dziecięce ubranka i worek zabawek- plastikowych grzechotek, pluszaków, karuzelek do łóżeczka. Dziwne, że nie przyniosła gryzaka! Miałam już te wszystkie rzeczy. Oczekiwanie na poród umilałam sobie wycieczkami do sklepów z akcesoriami dziecięcymi i wynajdowaniem w Internecie ładnych zabawek. Chciałam, żeby pokój mojego dziecka był gustowny, a zabawki niebanalne. Mogłam sobie na to pozwolić, więc dlaczego nie?
Lumpeks czy komis?
Używane prezenty uprzejmie przyjmowałam i… wynosiłam do piwnicy. Postanowiliśmy z mężem, że zrobimy potem ich przegląd i część oddamy do domu samotnej matki. Starałam się być miła i okazywać wdzięczność (wszyscy zarzekali się, że trzymali te rzeczy specjalnie dla mnie), ale pewnego dnia skończyła mi się cierpliwość. Tydzień wcześniej odwiedziła nas teściowa i zachwycona poinformowała, że znalazła dla nas wózek. Jej sąsiadka kupiła nowy, większy, a ona postanowiła zrobić nam prezent i odkupić od niej ten poprzedni. Tego było już za dużo, wózek od dawna mieliśmy już wybrany i zamówiony, więc podziękowałam i myślałam, że sprawa została wyjaśniona. Tydzień później, szczęśliwa teściowa wjechała do naszego mieszkania swoją zdobyczą. Wybuchłam.
Nasza piwnica przypominała połączenie lumpeksu i komisu. Stare nosidełka, krzesełko, wózek (od ukochanej mamusi), zabawki i kilka worków ubrań. Nie zrozumcie mnie źle, wiem, że wszyscy obdarowujący chcieli dobrze, ale ja o to nie prosiłam! Nigdy nie prosiłam ich o pomoc ani materialną, ani finansową. Powiem więcej, razem z mężem prowadzimy firmę, dobrze nam się powodzi i dotychczas to my najczęściej udzielaliśmy rodzinie czy znajomym drobnych pożyczek. A teraz? Czułam się jak ktoś, kto bez łaski innych nie jest w stanie skompletować wyprawki. Ludzie, skąd ten zwyczaj trzymania rzeczy po dziecku i wciskania ich przyszłym mamom?! Czy one wszystkie was o to proszą?
Pomoc dla potrzebujących
Po aferze z teściową (nie odzywała się do nas aż do porodu) postanowiliśmy zrobić porządki we wszystkich „darach losu”. Posegregowaliśmy ubranka i otrzymane akcesoria. Część z nich zawieźliśmy do domu samotnej matki, a wózek postanowiliśmy oddać potrzebującym. Dwie godziny po zamieszczeniu ogłoszenia w Internecie zadzwoniła do nas kobieta, która z prawdziwą radością odebrała od nas kłopotliwy prezent. Jej naprawdę nie było stać nawet na najprostszą spacerówkę.
Tego samego dnia napisałam na Facebooku post do wszystkich moich znajomych. Podałam im namiary na miejsca, gdzie chętnie przyjmą rzeczy po ich dzieciach i poprosiłam, żeby nie przynosić nam używanych akcesoriów. Część osób odebrała to bardzo pozytywnie, ale słów krytyki też nie zabrakło. Podobno „poprzewracało nam się w dupach” i „nie umiemy być wdzięczni”, dawna znajoma ze studiów napisała, że jeszcze kiedyś będziemy prosić innych o pomoc i nikt nam jej nie udzieli. Nie wiem skąd w ludziach tyle jadu…
To nie jest tak, że gardzę używanymi rzeczami. Zdecydowaliśmy się np. na używaną, drewnianą kołyskę, bo nie chciało nam się szukać stolarza i robić projektu. Po prostu, chcemy mieć wybór, co do rzeczy, które będzie miało nasze dziecko. Wiemy, że „szybko wyrośnie” i „nie ma sensu kupować nowych”, bo przecież „dwa razy założy i już za małe”. Doskonale o tym wiemy, ale to nasz wybór. Jest wiele osób, którym wasze używane rzeczy przydadzą się o wiele bardziej niż nam.