Jest problem. Może nie wagi globalnego ocieplenia, ale istnieje i sprawia kłopoty niejednemu rodzicowi. Gdy ma się dwójkę dzieci, do tego odmiennych płci, dość szybko pojawiają się pytania o to, co ja mam między nogami i dlaczego jest to inne niż u tego drugiego. U chłopców problemu nie ma. Penis, siusiak, ptaszek... Określeń jest kilka i wszystkie mają się dobrze. Nie gorszą, nie wstrząsają, nie oburzają nikogo. A u dziewczynek? Słyszałam: wagina, pochwa, pipka, cipulka, cipuszka, cipcia, a nawet pusia, muszelka, brzoskwinka czy broszka. To ostatnie od babci. Nazwy dla wielu rodziców brzmią albo za medycznie, albo za wulgarnie, albo tak infantylnie, że aż mdło... Mam przyjemność znać takie mamy, którym 'cipka' nie przejdzie przez gardło. A wtedy pojawia się określenie TO i TAMTO, tajemnicze COŚ między nogami.
"Według mnie w słowniku polskim brakuje odpowiedniej nazwy dla tego miejsca. Wagina, czy pochwa - to brzmi jakoś tak poważnie i nienaturalnie, z kolei cipka jest nazwą trochę krępującą jak dla mnie, może nie wulgarną, ale troszkę niezbyt ładną. Penis to penis - z tą nazwą spotykamy się zarówno w literaturze, jak i można używać tej nazwy w języku potocznym. A cipka... nie lubię tego słowa, kojarzy mi się z takim prymitywnym nazewnictwem. Tak więc... Sama szukam rozwiązania, jak nazywać to miejsce? Muszelka i brzoskwinka może i jest pieszczotliwe, ale rzeczywiście infantylne, wiec to też nie to. Niby taki szczegół, ale jednak czasami krępuje się mówić o tym miejscu, właśnie przez brak odpowiedniej nazwy. Wolę powiedzieć 'niżej' czy 'między nogami'." -pisze forumowiczka.
W rozmowie ze znajomymi mamami słyszałam przeróżne, często dla mnie, komiczne określenia. Te medyczne są niczym w porównaniu z kotką, mysią, czy bułeczką! Serio, niektórzy rodzice nadal posługują się spożywczo-zoologicznym nazewnictwem. "Biedne dzieci- pomyślałam- to jak oni będą z wami w przyszłości rozmawiać o seksie?" Może idąc dalej tropem spożywczym-paróweczka i bułeczka? I tak, pruderyjni rodzice wychowują pruderyjne dzieci w szczególności niestety dziewczynki. Od małego utwierdzają je, że 'to' czy 'tamto' między nogami to coś wstydliwego, słowo-tabu, którego lepiej nie wymawiać.
"Uważam, że 'cipka' jest ok. Chociaż jak byłam mała to mówiłam 'pipka', jakoś tak mniej wulgarnie brzmi. A jak słyszę te wszystkie 'muszelki', 'norki' i 'myszki' to aż mnie trzęsie... Czy ktoś kto to powymyślał ma jakiś dziwny fetysz?"- zastanawia się kaisa_malene z forum netkobiety.pl.
Swoją drogą ciekawe, jaka może być etymologia tych określeń. Ciało, jego sfery intymne w kulturach katolickich były mocno marginalizowane. Kobiece-było postrzegane jako te bardziej grzeszne, brudne. No, ale czasy się zmieniają, a językowe 'kwiatki' pozostają.
Moja znajoma twierdzi, że dzieci wolą zdrobnienia, lepiej reagują itd. Nie mam pojęcia, skąd ona ma tę wiedzę? Że niby lepiej mówić krówka-zamiast krowa, piesek-zamiast pies, domek, kotek, a więc i... cipcia? Nie sądzę, żeby nauka wypowiadała się na ten temat pozytywne. To my pieścimy się z naszym słodkim bobasem, a dla dziecka to tylko słowo. Jak lampa czy kubek.
Dziecko przez kilka pierwszych lat życia nie odczuwa wstydu związanego z ciałem, przecież to latanie na golasa jest najfajniejsze! Na etapie nauki nazewnictwa nie ma dla niego różnicy czy to oko, czy cipka. Kiedy od początku, w sposób naturalny, będziemy poprawnie nazywać części ciała, to takie to będzie dla dziecka. Ale muszę się przyznać, że moje dzieci potrafią mnie rozczulić do tego stopnia, że wiązanki słownych zdrobnień lecą na potęgę. A i przy kąpieli, jakoś tak łatwiej powiedzieć: "umyjemy cipulkę". Jednak nie zapominam tych prawdziwych, pełnych nazw. Najlepiej używać ich zamiennie, by w przyszłości nie były to dla nich słowa obce, abstrakcyjne, wywołujące na twarzy rumieniec.