![Fot. Flickr / [url= https://www.flickr.com/photos/donnieray/10584889493/]Donnie Ray Jones[/url] / [url=https://creativecommons.org/licenses/by/2.0/]CC[/url]](https://m.mamadu.pl/bc348a315868a0c312ccfc50226330aa,1500,0,0,0.jpg)
Nienawiść to mocne słowo. Za mocne. Chyba nigdy nie odważyłabym się go użyć. Zwłaszcza w odniesieniu do własnego, ukochanego nad życie dziecka. Wierzę jednak, że są sytuacje, w których niejedna matka już tak pomyślała.
Nie mogę pojąć tego – właściwie można go tak nazwać – fenomenu. Dorosły człowiek oddałby wiele za możliwość zażycia beztroskiego, 12-godzinnego snu. W pakiecie dwoma drzemkami w ciągu dnia. Moje dziecko jednak nie zawsze ma ochotę korzystać z takiej możliwości, co szanuję. Kiedy jednak przychodzi wieczór a ona trze oczy ze zmęczenia i nie ma już siły chodzić, sen jest największą karą. Takie czasem odnoszę wrażenie. Za każdym razem, kiedy już po kąpieli zamykamy się w sypialni i kładę moje dziecko spać, on przypomina sobie, że musi mnie pogłaskać, policzyć wszystkie swoje palce i rzęsy. Kiedy już przysypia a ja wychodzę, słyszę krzyk i muszę wracać, bo beze mnie zasypianie w ogóle się nie uda. I tak po kilka(dziesiąt) razy.
Mogę się tylko domyślać, że ząbkowanie to bolesny proces. I mogę się jednocześnie cieszyć, że nie pamiętamy tego, przez co przechodziliśmy jako dzieci. Ale na boga, czasem mam ochotę błagać firmy farmaceutyczne o stworzenie jakiego skutecznego leku na bolesne ząbkowanie, bo wszystko to, co wymyślono do tej pory, nie działa. Przynajmniej na moje dziecko. Żele, kropelki, gryzaki – wszystko jest złe. Co pomaga? Tylko mama. Ale nawet przy mamie warto sobie popłakać. Na siedząco źle, na leżąco źle, na rękach źle, bajka źle, klocki źle, wszystko źle. Ale jak mamy nie ma obok, to jest jeszcze gorzej. Wiem, że mleczaków jest tylko dwadzieścia. Odliczam ile nam jeszcze zostało.
Może zainteresować cię także: Każda mama przynajmniej raz dziennie chciałaby powiedzieć „mam dość”. Droga mamo, przyznaj się do tego!
Wiem, że nauczenie samodzielnego spożywania posiłków małego człowieka to proces. Długi i skomplikowany. Ale każdy kolejny maleńki sukces to dla mnie ogromne wydarzenie. To, że sama trzyma łyżeczkę, to że trafia do buzi, to, że sama powoli nakłada jedzenie – to wszystko jest wspaniałe. Co nie zmienia faktu, że mam czasami dość. Ponieważ powoli potrafi sama jeść, nie chce być karmiona. To zrozumiałe. Ale nie wychodzi jej do końca, więc jedzenie ląduje wszędzie. Dosłownie. Jest na kanapie, lustrze, półce z książkami, podłodze i moich włosach. I tak kilka razy dziennie. Tak musi być, owszem. Ale samo się nie posprząta…
Dzieci są mądre, bystre. Obserwują, wyciągają wnioski i nas sprawdzają. Chcą brać do ręki (i do buzi) nowe rzeczy. Jeżeli nie chcemy im tego dać, zaczynają wymuszać. Czasem krzykiem, czasem tupaniem małą nóżką, czasem płaczem. Wiem, że konsekwencja to podstawa i staram się jak mogę. Wiem, że nie mogę ustąpić, bo później będzie jeszcze gorzej. I póki to tylko krzyk, złość i ciągnięcie mnie za nogawkę – nie daję się złamać. Problem zaczyna się wtedy, gdy z oczu mojej córki zaczynają płynąć wielkie jak grochy łzy. Wiem, że nie dzieje się jej krzywda, ba – nic jej nie boli, nie uwiera, nie przeszkadza – po prostu chce czegoś, czego nie może dostać. I serce mi się kraje na to, że biedne dziecko czasem zanosi się płaczem a ja nie reaguję.
Nie raz wychodzę z płaczem, nie raz zamykam się w łazience, by ochłonąć i nie powiedzieć za dużo. Czasem zostawiam małą z tatą i idę na spacer. A później wracam i mocno ją przytulam, bo wiem, że każda chwila, którą spędzam bez niej przelatuje i przez palce.













