Ostatnio spotkałam się z opinią, że czytanie etykiet na produktach spożywczych jest modne. Przyznam szczerze, że mnie to trochę poruszyło. Jak to modne? Czytamy etykiety na pokaz? Komu chcemy tym zaimponować? Chyba nie taki jest cel zapoznawania się ze składem niektórych produktów? Chyba, że czegoś nie rozumiem…
Dlatego postanowiłam przeprowadzić mini wywiad wśród swoich najbliższych – rodziny i przyjaciół. Zapytałam, czy czytają etykiety i po co. Odpowiedzi mnie zaskoczyły. Co prawda nikt nie odpowiedział, że dlatego, iż jest to ostatnimi czasy modne, ale pojawiły się różne uzasadnienia. Chcą znać datę produkcji i przydatności do spożycia, zawartość cukru (o tym głównie mówiły moje przyjaciółki – mamy) czy informacje dotyczące pochodzenia produktu.
Wszyscy jednak zgodnie przyznali, że w kwestii składu dochodzą do, jak mówili, tych wszystkich E, bo dalej i tak nic nie rozumieją.
Postanowiłam więc wziąć na warsztat kilka produktów spożywczych i rozszyfrować wszystkie – te mniej i bardziej tajemnicze – oznaczenia.
PROD / BB
To nic innego jak daty produkcji i przydatności do spożycia. O ile w przypadku daty produkcji sprawa nie wymaga głębszej analizy o tyle w BB, czyli best before na produktach polskiego pochodzenia (i tych przeznaczonych na polski rynek) może być formułowane dwojako.
Pierwsza grupa produktów mówi, aby zużyć do. Najczęściej taki zapis pojawia się na żywności, która szybko się psuje. Spożycie po wskazanej dacie może powodować jakieś problemy żołądkowe itp. Po prostu może nam zaszkodzić. Druga grupa zawiera informację, że produkt najlepiej spożyć przed. Możemy je znaleźć na przykład na ryżu, kaszach, płatkach owsianych i wszystkich produktach, które możemy przechowywać znacznie dłużej. Teoretycznie spożycie produktu po upływie wskazanej na opakowaniu daty nie jest szkodliwe, jednak traci on swoją właściwość. Kawa może „wywietrzeć”, a ryż wchłonąć jakąś część wilgoci z powietrza.
Wybierając produkt ze sklepowej półki warto unikać tych przeterminowanych oraz tych, których data przydatności niebawem minie. Pamiętajmy także, że im dłużej produkt jest przydatny do spożycia, tym wyższe prawdopodobieństwo, że zawiera sporą ilość konserwantów.
WARTOŚĆ ENERGETYCZNA
Inaczej kaloryczność. Łatwo ją zidentyfikować na etykiecie, bowiem jest to jedyna wartość podana w kilokaloriach albo kilodżulach. Zazwyczaj producent zamieszcza informację, na temat tego ile kalorii znajduje się w 100 gramach produktu. Jeżeli zjadamy większą porcję, to musimy sami przeliczyć sobie, ile kalorii się w niej znajduje.
Niektóre produkty dodatkowo zawierają informację, że są np. bezkaloryczne – wówczas nie zawierają więcej niż 5 kalorii (na 100g produktu). Mogą mieć również obniżoną kaloryczność, czyli zawierać maksymalnie połowę normalnej dla danego produktu liczby kilokalorii. Na półkach dostępne są również produkty niskokaloryczne (do 40 kalorii na 100g) , średniokaloryczne (do 100 kalorii) oraz wysokokaloryczne (powyżej 400 kalorii). Nie zapomniałam także o słynnych produktach typu light. One zawierają albo o 1/3 kalorii mniej niż tradycyjne wersje produktu albo o połowę mniej tłuszczu.
GDA / RDA / RWS
Czas na bardziej tajemnicze oznaczenia. Każdy z tych skrótów oznacza zalecaną – nazwijmy ją –dawkę spożycia produktu. Czym więc się różnią?
GDA czyli Guideline Daily Amount (w Polsce czasem spotkać można skrót ZDS, czyli Zalecane Dzienne Spożycie) to wytyczne dotyczące zalecanej dziennej ilości spożycia produktu. Takie oznaczenie pojawia się na terenie Unii Europejskiej. RDA, czyli Recommended Daily Allowance to w praktyce to samo. Takie oznaczenie jest jednak powszechne w Stanach Zjednoczonych. Oba więc informują o tym, ile istotnych dla zdrowia składników (cukrów, tłuszczy, białek, minerałów) znajduje się w 100 gramach danego produktu. I tu znów – zjadając większą porcję, liczyć składniki musimy sami. Na etykietach zwykle podaje się ile procent zapotrzebowania na dany składnik pokrywa 100 gramów produktu. Jest to jednak przelicznik dla przeciętnego Kowalskiego – czyli procent zalecanego dziennego spożycia dla osoby dorosłej.
Możemy znaleźć również oznaczenie RWS które oznacza Referencyjną Wartość Spożycia (w wersji anglojęzycznej to RI, czyli Recommended Intake). To przeliczone w procentach typowe ilości składników odżywczych dostarczanych organizmowi (w ciągu doby) po spożyciu porcji danego produktu. Czyli – prościej mówiąc - jaki procent dziennego zapotrzebowania na energię i składniki odżywcze (tłuszcze, kwasy tłuszczowe nasycone, cukry, sól) zostanie zaspokojony przez spożycie 1 porcji kupionego wyrobu. Tym różni się jednak od dwóch wskazanych wcześniej, że nie znajduje się na wyrobach specjalnego przeznaczenia żywieniowego takich jak: kaszki czy mleka dla najmłodszych.
E – LEMENTY
Możemy w nich przebierać. Wiadomo – im mniej tym lepiej, ale pamiętajmy, że niektóre E są pochodzenia naturalnego. Przykład – sama cytryna ma w składzie około czterdziestu E.
Choć kojarzymy je głównie ze szkodliwymi chemikaliami (bo rzeczywiście E to barwniki, środki konserwujące, przeciwutleniacze, zagęstniki, wzmacniacze smaku i zapachu), ale część z nich ma pozytywny wpływ na zdrowie, na przykład hamują namnażanie bakterii czy powstawanie rakotwórczych pleśni. Prawo unijne zabrania dodawania do żywności tego, co może być szkodliwe. Są jednak nieuczciwi producenci, są tacy, którzy dodają zbyt wiele dozwolonych prawnie substancji (co również może być szkodliwe) ale są również uczciwi producenci – tle tylko, że niektóre dopuszczone do obrotu substancje mogą być szkodliwe same w sobie.
Nie ma chyba produktów zupełnie pozbawionych E-dodatków. Możemy wybierać te, które mają ich najmniej. Pamiętajmy jednak, że w zależności od produktów spożywczych mogą występować inne E-konserwanty. Warto jednak spróbować je wyeliminować.
E210 czyli kwas benzoesowy – konserwant, który znajduje się najczęściej w napojach, kupnych ciastach i margarynach. Podrażnia śluzówkę żołądka i jelit. Podobnie działa inny konserwant -E211, czyli słynny benzoesan sodu. Dodawany do napojów, soków i dżemów.
Kolejne dwa konserwanty to azotany –potasu E252 oraz sodu E250 dodawane są najczęściej do mięs i wędlin. Spożywane w nadmiarze mogą upośledzać transport tlenu przez krew. Artykułów, które je zawierają nie wolno podgrzewać w temperaturze powyżej 150 stopni Celsjusza, bowiem mogą wówczas wydzielać substancje rakotwórcze.
Ostatni, bardzo szkodliwy konserwant to dwutlenek siarki E220. Dodawany najczęściej do napojów, wina, octu winnego, soków i galaretek niszczy witaminy B w pożywieniu. Może również zaostrzać objawy astmy i alergii.
Na liście szkodliwych E są również substancje słodzące, czyli acesulfam K oznaczany jako E950 oraz słynny aspartam o symbolu E951. Spotykane najczęściej w napojach i słodyczach. Powodują migreny, zaburzenia nastroju i zmęczenie. Trwają jednak badania, ponieważ ich wpływ na człowieka nie do końca jest jeszcze znany.
Do wielu produktów dodaje się glutaminian sodu, znany polepszacz smaku. Nosi symbol E621. Najczęściej znajduje się w tzw. produktach sproszkowanych, czyli produktach w torebkach i w proszku, sosach, kostkach rosołowych i przyprawach. Może powodować niestrawność, migreny, a nawet palpitacje serca.
Na koniec zostawiłam barwniki – erytrozynę E127, błękit patentowyE131 oraz zieleń S E142. Zaleźć je można w owocach z puszki, ciastach, herbatnikach i w uwielbianych przez wielu żelkach. Mogą powodować zaburzenia pracy wątroby, serca czy tarczycy. Najprościej jednak w ich przypadku o reakcje alergiczne.
CO JESZCZE?
W zależności od produktu który kupujemy występują dodatkowe oznaczenia i informacje – inne na wędlinach inne na nabiale a jeszcze inne na kawie czy herbacie. Najczęściej są to dane dotyczące ewentualnych alergenów (gluten, soja, orzechy) czy dopuszczalnej dziennej dawki spożycia produktu – te znajdują się na żywności wzbogacanej w składniki mineralne i witaminy. Spożycie zbyt dużej ilości może bowiem wywoływać problemy trawienne lub inne, określone przez producenta objawy.