List ojca. Tylko leniwi rodzice nie dbają o to, co jedzą ich dzieci. Szkoda, bo robią im krzywdę
List do redakcji
24 lutego 2016, 15:48·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 24 lutego 2016, 15:48
Dostajemy od Was sporo listów. Staramy się je publikować. Ten zaskoczył nas bardzo pozytywnie. Dziękujemy Panie Marku!
Reklama.
Szanowna Redakcjo,
Tak, tak, drogie Panie. Mężczyźni też czytają MamaDu. Czasem mam wrażenie, że piszecie tylko między sobą i przyznam szczerze, że omijam te wasze babskie sprawy szerokim łukiem. Niewiele mam wspólnego z korporacją, zdradą w delegacji czy karmieniem piersią.
Na szczęście tylko czasem mam takie wrażenie. Cieszą mnie wszystkie te materiały, z których sam, jako ojciec, mogę się czegoś dowiedzieć. A jestem ojcem, wbrew pozorom, dość nietypowym, choć na pierwszy rzut oka nie powiedziałybyście.
Mam dwie wspaniałe, dorastające córki. Ponieważ prowadzę własną działalność, a moja żona jest zatrudniona w całkiem sporej firmie, siłą rzeczy domem częściej zajmuję się ja. Ale absolutnie nie narzekam. Bardzo lubię spędzać czas z dziewczynkami. Jednym z naszych rodzinnych rytuałów jest gotowanie.
I w związku z nim piszę do was. A dokładniej w związku z jednym tekstem, który ukazał się niedawno. Mówię o materiale dotyczącym ekologicznego stalkingu. Mam na temat, jak to nazywa autorka, eko-sreko, kilka własnych przemyśleń, którymi chciałbym się podzielić.
Nie wiem, czy moje zdanie będzie ważne, bo właściwie nie będzie kontrowersyjne.
Zasadniczo zgadzam się z autorką tekstu. Uważam, że bycie eko rodzicem w stu procentach jest, że tak powiem, nierobialne. Jest nawet niekorzystne. Wyobraźmy sobie, że eko dziecko, wychowywane w eko rodzinie, jedzące tylko eko produkty i kąpane w eko żelach pod prysznic wyjeżdża na obóz przetrwania. Na moje oko nie ma szans przetrwać weekendu. Jego organizm nie będzie przystosowany do radzenia sobie z innymi warunkami panującymi na zewnątrz, a już tym bardziej z normalnym jedzeniem.
I zgadzam się, że nie można popadać w paranoję i jedna parówka czy pudełko lodów jeszcze nikogo nie zabiły. Chodzi mi jedynie o to, że można wyrobić w dziecku nawyk jedzenie zdrowych rzeczy, nawet na szybko. I że to co jest ekologiczne, nie zawsze jest najlepsze.
Jakiś czas temu słyszałem raport z którego wynikało, że tylko na 16tu etykietach (na 1000 sprawdzonych artykułów) zamieszczona była prawdziwa informacja dotycząca składu produktu. To jest eko? Przestańmy kupować kasze, mleka, jajka i inne „eko” produkty, tylko dlatego, że producent na opakowaniu zapewnia nas, że pochodzą z bio gospodarstw czy coś w tym stylu.
Uważam, że trzeba zachować zdrowy rozsądek i tak staram się żyć. I nauczyć tego moje córki. Pokazać im, że da się. Nawet jeśli rodzice są zapracowani i nie mają czasu na gotowanie czterodaniowych dań, to nie muszą żywić się kanapkami albo śmieciowym żarciem.
Nie wierzycie? To trudno. Zresztą wara w tym przypadku i tak nie ma żadnej mocy sprawczej.
Ja po prostu wiem, że się da. Wiemy z żoną oboje, bo tak właśnie żyjemy. Po pierwsze pieczemy chleby. To naprawdę nie jest trudne ani pracochłonne. Jakiś czas temu przygotowaliśmy sobie zakwas. Teraz tylko co drugi dzień wyrabiamy zaczyn, dziewczynki dodają ziarna i gotowe.
Podobnie jest z wędlinami. Staramy się nie kupować szynek czy kiełbas, a jeśli już to tylko w sprawdzonych sklepach, a najchętniej na bazarku. Wolimy kupić kawałek schaby i go upiec, albo zrobić gotowaną w ziołach szynkę. Z kiełbasami jest nieco więcej roboty, ale słowo daję, że takie wędliny może zrobić każdy. Chętnie podzielę się przepisem na zalewę, w której moczę szynkę przed gotowaniem. Serio.
Słodkie przekąski? Błagam, nie mówicie mi, że kupujecie owsiane ciastka w sklepie. Możecie je zrobić sami. W kwadrans. Szklanka płatków, łyżka miodu, jajko i gotowe. Jeśli lubicie można dodać orzechy, rodzynki lub suszoną żurawinę. Pieką się dokładnie 10 minut i moje księżniczki je uwielbiają.
Jeśli mamy możliwość kupujemy wiejskie jajka, albo eko kasze – ale nie wszystkie, tylko te, które smakują inaczej. Nie dajmy się zwariować. Eko mąka za 9 złotych nie będzie smakowała w naleśnikach inaczej niż ta za dwa.
O co mi tak naprawdę chodzi? O to, że można, że da się. Że nie trzeba popadać w skrajności. I że domowe wyroby mogą być fajne. I z pewnością (zwłaszcza dzieciom) smakują lepiej. Zawsze to, co zrobimy samemu smakuje lepiej.
Odliczamy już do wiosny, bo mamy na balkonie kawałek ogródka. Każdy jest odpowiedzialny za swoją skrzyneczkę z ziołami. Was też do tego zachęcam.
I dzięki Wam MamaDu za to, że znajduję u Was coś dla siebie.