Fot. Flickr / [url=https://www.flickr.com/photos/donnieray/16405540643/] Donnie Ray Jones [/url] / [url=https://creativecommons.org/licenses/by/2.0/] Some rights reserved [/url]
Fot. Flickr / [url=https://www.flickr.com/photos/donnieray/16405540643/] Donnie Ray Jones [/url] / [url=https://creativecommons.org/licenses/by/2.0/] Some rights reserved [/url]
Reklama.
Droga redakcjo,
Jestem mamą, która siedzi w domu z dzieckiem. Tak mówią o mnie inni. Nienawidzę tego określenia. Jaka matka "siedzi" w domu, opiekując się dzieckiem? Zdarza mi się to dopiero, jak położę córkę spać. Ale zacznę od początku.
Gdy córka skończyła roczek, postanowiłam, że czas wracać do pracy. Długo zastanawiałam się, żłobek czy niania? Ostatecznie, ze względu na koszty i chęć integrowania córki z rówieśnikami, wybraliśmy z mężem żłobek i... to były trzy miesiące tortur!
Z jednej strony, chciałam wrócić do pracy. Wszystkie moje koleżanki, matki i te bez dzieci, pracowały pełną parą. Mówiły: "Pomyśl o sobie, o swojej karierze, rozwoju, o przyszłości dla siebie, wyjdź z domu, do ludzi, zakopiesz się w pieluchach...". Miały dużo racji. Ciężko było znaleźć choćby chwilę dla siebie. Mąż pracował dużo i do późnych godzin nocnych, ale zarabiał całkiem nieźle. Mogłam zostać dłużej z dziećkiem w domu, jednak pokusa była duża. Mieć coś innego, swojego, swój świat, poza domem.

Codziennie odprowadzałam córkę, a potem... wyłam pod żłobkiem. Słyszałam jak ona płacze, a właściwie drze się wniebogłosy. Po kilku tygodniach było bez zmian. Wiem, że jeszcze nikt od tego nie umarł i dzieci w końcu się przyzwyczajają. Ale mi pękało serce. Do tego, nie chciala tam jeść, więc sama gotowałam i zostawiałam córkę z pudełkami jedzenia. Skutek i tak był dość marny. W tym czasie, co tydzień meliśmy infekcję, potem potrzebny był antybiotyk, a na koniec zaraziła się ospą... .
Zaczęłam sobie zadawać pytanie, po co to wszystko? jakim kosztem?! Nie umrzemy z głodu, jak nie pójdę do pracy i na rachunki też nam starczy. I tak, zakończyła się nasza przygoda ze żłobkiem. Kamień spadł mi z serca.
Postanowiłam zrezygnować z pracy, aż córka nie skończy trzech lat. Chciałabym, żeby poszła do przedszkola. Dzieci w takim wieku, potrzebują rówieśników dużo bardziej niż roczniaki. Wiem, że funkcjowanie w grupie jest bardzo ważne dla ich rozwoju. A do tego czasu, będziemy więcej czasu spędzać razem.
Koleżanek już właściwie nie mam, prócz jednej przyjaciółki, ale nie jest mi przykro. Niech robią swoje kariery, niech imprezują w weekendy, kiedy dziecko zostaje znów z nianią, ich sprawa. Moim zdaniem ma to niekorzystny wpływ na dziecko, jego rozwój i przede wszystkim, na jakość ich przyszłych relacji. Nie rozumiem, dlaczego takie mamy są wynoszone pod niebiosa? Mówi się, że są takie super ogarnięte, mają dom, dzieci, karierę, przyjaciół, życie towarzystkie... I wszyscy nad nimi rzucają ohy i ahy. Z każdej strony czułam presję, że taka właśnie powinnam być, taka powinnam się stać. Tak robi fajna, współczesna mama... Gówno prawda!
Na szczęście, w sobie, już tej presji nie czuję. Spróbowałam i podziękowałam. Ale przykre, że czasami czuje jak ludzie mi współczują, albo nawet patrzą się z politowaniem, jakby chcieli powiedzieć: "Oj biedna, w domu z dzieckiem cały czas siedzi, taka kura domowa, matka polka". Bywa mi czasami ciężko, nerwy siadają, ale przecież mam też męża. On też może okazjonalnie zostać z dzieckiem, żebym wyszła z przyjaciołką do kina czy na kawę.
W gruncie rzeczy, moje "siedzenie" z dziećkiem to cudowny czas, bardzo intensywny, twórczy i radosny. Wszystko to, co za mamy pracujące odwala żłobek, my robimy razem. Gotujemy, spacerujemy, sprzątamy.
Moje dziecko mnie obserwuje i uczy się tego przy mnie, ze mną i ode mnie. A malowanie, rysowanie, układanie- widzę jakie robi postępy, jak się rozwija i co go cieszy. Nie ma szans, żeby mama pracująca, mogła to wszystko zobaczyć w ciągu dwóch godzin dziennie i w weekendy ( jeśli ich również nie ma zajętych). Ale może nie każdej na tym zależy?