Która kobieta marzy o tym, by być samotną matką nie swojego dziecka? Poznajcie moją historię...
List czytelniczki
09 lutego 2016, 14:15·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 09 lutego 2016, 14:15
Spotykacie na swojej zawodowej drodze mnóstwo osób. Każda z nich to osobna historia. Często czytam opowieści młodych, zdesperowanych mam, kobiet, które zdradziły lub zostały zdradzone. Historie młodych ludzi, którzy mają inne problemy, niż ja miałam w młodości – ale równie ważne i poważne. Historie dzieci, których rodzice się rozwiedli.
Reklama.
Życie każdego człowieka jest ciekawe. Każdy mógłby napisać oddzielną powieść, albo przynajmniej jeden z jej rozdziałów. Podobnie jest ze mną.
Chyba nie mam odwagi spotkać się z Wami i opowiedzieć Wam o tym, co mnie w życiu spotkało, dlatego postanowiłam napisać ten list. Jaka jest moja historia? Sami oceńcie. Ja nie potrafię jednym zdaniem stwierdzić, czy mam smutne, czy szczęśliwe życie. Ale na pewno nie łatwe.
Pochodzę ze średnio zamożnej rodziny. Nigdy się u nas nie przelewało, ale rodzice starali się zapewnić mi i moim dwóm siostrom jak najlepszy start w dorosłość. Nie zdecydowałam się na studia – po maturze zapisałam się na kurs krawiecki i przeniosłam się do Łodzi. Nie wyobrażałam sobie lepszego miejsca, by realizować się w tym, na co się zdecydowałam.
Dla mnie to miasto jest magiczne. Ma niesamowity, twórczy klimat i aurę tajemniczości. Tam poznałam A. Był artystą. Szalonym, pozytywnym, odważnym. Zajmował się konstrukcjami stalowymi, ale marzył o karierze scenografa. Oboje mieliśmy wizje, marzenia. Byliśmy zakochani. Nie myśleliśmy o przyszłości, liczyło się to co jest tu i teraz. Mieliśmy swoją bohemę. Miejsca spotkań, zakątki sztuki, ciemne uliczki. Wino, papierosy, rozmowy o sztuce do białego rana…
Kiedy A. dostał propozycję wyjazdu do Kanady, nie zastanawialiśmy się za długo. Miałam fach w ręku, on propozycję pracy w wymarzonym zawodzie. Pojechaliśmy i spełnialiśmy się. Nie chcę używać słowa kariera, nie pasuje do tego co robiliśmy, ale współcześnie tak by to wyglądało. On pracował dniami i nocami, szykował scenografie w teatrach. Ja zaczęłam szyć kostiumy.
Nie muszę chyba dodawać, że rozluźniły się kontakty z moją rodziną. Rodzice zostali w domu rodzinnym, jedna z sióstr postanowiła oddać się w służbie Bogu, druga skończyła dobre studia, wyszła za mąż i urodziła synka.
Kiedy Jasiek miał 7 lat, cała rodzina miała poważny wypadek samochodowy. Moja siostra i jej mąż walczyli długo, ale przegrali. Sąd przyznał mi opiekę nad Jankiem. Odeszłam od A., nie stanął na wysokości zadania. Wróciłam do mojej bajki, do Łodzi.
I tak oto z dnia na dzień stałam się mamą ciekawego świata chłopca. Chłopca, który stracił rodziców. Chłopca, który nie miał pojęcia kim jestem, a dla którego musiałam stać się ojcem, matką, ciotką, pocieszycielką, nauczycielką życia i powierniczką sekretów.
Nie muszę chyba mówić, ze to było jak uderzenie pioruna. Kiedy opadły emocje, żałoba i zaczęła się proza życia uświadomiłam sobie, że nagle z niezależnej artystki robiącej karierę za granicą stałam się mamą na pełen etat.
Etat, na który nie byłam zupełnie przygotowana. Szykowanie obiadów, odrabianie lekcji, klasówki, dodatkowe treningi piłkarskie, pierwsze szkolne miłości. Nie zdążyłam się do tego przygotować. Nie umiałam się w tym układzie odnaleźć. Jasiek potrzebował ciepła, którego nie umiałam mu dać. Wiele rzeczy robiłam mechanicznie, na dystans. Kładzenie go do snu, pomoc w porannej toalecie – to była dla mnie katastrofa. Nie wiedziałam co mogę, a czego nie powinnam robić. Co mi wolno, a co jest zabronione.
Uczyłam się życia od nowa. Życia, o którym tak naprawdę nigdy nie marzyłam. Która kobieta marzy o tym, by być samotną matką nie swojego dziecka?
Nie liczyłam nieprzespanych nocy, wypłakanych łez, momentów kryzysowych. Błogosławię moją rodzinę, psychologów i opatrzność, jeśli się da. Dzięki nim się nie poddałam, walczyłam, wygrałam.
Dziś jestem kobietą spełnioną. Zawodowo i prywatnie. Mam wspaniałego męża i dwóch cudownych, nastoletnich synów. Ale zanim znalazłam się w tym miejscu przeszłam trudną drogę. Wiem, że nie jestem na jej końcu. Każdy dzień, to kolejny krok. Raz łatwiejszy, raz trudniejszy do zrobienia. Ale wiem, że jeśli się zatrzymam to przegram. Dlatego idę przed siebie, z głową podniesioną do góry.
I piszę tę moją – naszą historię. Każdego dnia dopisuję kilka linijek.