Maja miała urodzić się w nowym roku, ale nie poczekała. Przyszła na świat w wigilię Bożego Narodzenia. Nic jednak nie wskazywało no to, że będzie dla rodziców najpiękniejszym prezentem pod choinką. Ani Monika ani Tomek nie spodziewali się porodu w święta, ale wspominają ten czas z uśmiechem na twarzy.
Nie udało mi się porozmawiać z Moniką – akurat wyjechała z Mają na ferie, ale tak rzadko mamy okazję przedstawiać wam historie ojców, że właściwie nie ma tego złego. Wręcz przeciwnie, bardzo dobrze od czasu do czasu posłuchać opowieści wzruszonego taty, który świata nie widzi poza własną córeczką.
„Byliśmy z Niunią przygotowani do porodu wzorowo. Bo mogę mówić Niunia prawda?” Według Tomka Monia jest oklepane i – jak sam mówi – nieindywidualne. „Torbę spakowaliśmy odpowiednio wcześniej. Było w niej absolutnie wszystko to, o czym mówiła położna podczas szkoły rodzenia. Teraz wydaje mi się to trochę zabawne, ale to ja pakowałem walizkę. Odpowiednio wcześniej. Dodatkowo, oprócz listy którą otrzymaliśmy na zajęciach, sprawdziłem chyba jeszcze ze dwadzieścia portali, żeby upewnić się, że żonie i małej niczego nie zabraknie.
Kiedy Ci o tym opowiadam, to naprawdę chce mi się śmiać. Mieszkamy 20 minut jazdy samochodem od szpitala. Mógłbym im dowieźć wszystko, wystarczyłby jeden telefon. Ale miało być perfekcyjnie, bez stresu”.
Pokój dla Mai był gotowy już w październiku. Tomek podkreśla, że to chyba jego dotknął syndrom „wicia gniazda”, bo Monika uważała, że jest jeszcze czas. „Niunia taka jest – nawet jeśli coś musi załatwić w ostatniej chwili, kiedy musi reagować spontanicznie – radzi sobie doskonale. Dlatego odnosi sukcesy jako właścicielka własnej firmy. I uzupełnia mnie, albo ja ją – jak kto woli. Muszę wszystko zaplanować, wiedzieć z wyprzedzeniem, rozważyć wszystkie możliwości i być przygotowanym na to co pójdzie nie tak. Dlatego wyprawka, wózek, pokoik i torba szpitalna wylądowały na mojej głowie. A Niunia tylko patrzyła z uśmiechem”.
Córeczka Moniki i Tomka miała przyjść na świat na początku stycznia. Zgodnie z planem 23 grudnia pojechali na zaplanowane KTG i nic nie wskazywało na to, żeby miała urodzić się wcześniej. Monika czuła się dobrze, brzuch wcale się nie obniżył. Lekarz sam przyznał, że Mai nie spieszy się na świat i prawdopodobnie urodzi się z opóźnieniem. Zwłaszcza, że to pierwsza ciąża Moniki.
„Byliśmy spokojni, zawiozłem Niunię do rodziców, pod Warszawę, a sam pojechałem na firmową wigilię do Poznania. Moja firma ma tam oddział, którym zarządzam, dlatego nie wypadało nie być. Miałem wrócić w wigilię rano. I właściwie wróciłem…”
Monika pod wieczór poczuła, że pobolewa ją dolna część brzucha. Wybrała się na spacer, ale to nie pomogło. Pojawiło się lekkie krwawienie, dlatego zadzwoniła do lekarz prowadzącej ciążę. Pani doktor uspokoiła ją, twierdząc, że to prawdopodobnie skurcze przepowiadające, które często pojawiają się na kilka tygodni przed rozwiązaniem. Za radą Pani doktor Monika pojechała do szpitala, bo tylko tam późnym wieczorem tu przed świętami mogła wykonać USG.
Położna, która wykonała badanie uspokoiła Monikę, jednak przyjęła ją do szpitala na obserwację. „Kiedy Niunia do mnie zadzwoniła byłem przerażony. 300 kilometrów od domu, ona sama w szpitalu. Ale to nie jest typ panikary. Najpierw kazała mi się uspokoić, później przespać i wrócić d domu rano. Nic miało się nie dziać. Ale chyba zrozumie mnie każdy tata, który uczestniczył w narodzinach własnego dziecka – nie mogłem tak po prostu położyć się spać i czekać na telefon. Wsiadłem w samochód i wróciłem do Warszawy.
Na szczęście jest autostrada i moje jedyne przewinienie to była prędkość. Ale już w Warszawie złamałem chyba wszystkie przepisy jakie mogłem. W szpitalu byłem przed drugą w nocy i oczywiście mnie nie wpuszczono. Niunia zasnęła, ale dla mnie to było za wiele. Nie wiedziałem co się dzieje, położna mnie uspokajała, prosiła, żebym się zdrzemnął, wrócił rano, ale jakoś to wszystko do mnie nie trafiało.
O piątej – chyba jednak przysnąłem – położna zaprosiła mnie do sali porodowej. Niunia, choć obolała, śmiała się ze mnie w głos. Podobno wyglądałem jak duch. Mogło tak być, choć wtedy byłem chyba bardziej oderwany od świata niż Monika. Ona spokojna, opanowana, uspokajająca mnie. Myślę, że Pani Agnieszka, która odbierała poród mogłaby napisać felieton – takie studium przypadku. Bo nie wątpię, że obserwowanie mnie było ciekawe.
Ale poradziłem sobie. Bez planu, bez uprzedzenia, bez odpowiedniego stroju – choć panie w szkole rodzenia uprzedzały, żeby ubrać się wygodnie. Maja przyszła na świat o 7.25 w wigilię. To były najpiękniejsze święta w moim życiu. Chyba nie muszę dodawać, że przeciąłem pępowinę i córkę powitałem elegancko – w garniturze”.
Dziewczynka skończyła w minione święta dwa lata, ale jej tata jest zakochany po uszy. W telefonie ma zdjęcia córki, które z radością oglądam. Pytam, co się zmieniło w jego życiu od kiedy dołączyła do nich córeczka. Odpowiedź nie zaskoczy chyba żadnych, świeżo upieczonych rodziców. „Mniej śpimy, mniej czasu mamy dla siebie, przed wyjściem z domu sprawdzam, czy Majce nie wylał się na moją koszulę sok albo czy nie odcisnęła na niej łapek z farby. Parę razy zdarzyło mi się tak uroczo, po „tatusiowemu” wyglądać na spotkaniu. Co jeszcze? Nauczyłem się, że nie wszystko można zaplanować. I że przy małym dziecku plan i tak nie zawsze ma sens. I wiesz co? Lepiej mi z tym. Jestem po prostu szczęśliwym człowiekiem”.