Mam 32 lata. Cudownego męża, dwóch wspaniałych synów, doskonałą pracę. I kochanka. Brzmi to prawie jak na spotkaniu AA. Chryste… dopiero jak powiedziałam to głośno, to do mnie dotarło. Mam kochanka. Jestem kochanką. Zdradzam. Ale nie czuję się z tym źle. Wręcz przeciwnie.
Nie, w moim życiu nie brakuje emocji. Nie potrzebuję odskoczni od nudnego życia rodzinnego, bo takie nie jest. Mój małżeński seks smakuje tak samo dobrze jak ten przed ślubem. Czasami lepiej.
Czego mi brakuje? Niczego.
I wiem, że wiele osób już w tym momencie zacznie mnie oceniać. Ba, wiele zrobiło to już po przeczytaniu pierwszych dwóch zdań. Ale gdybym miała przejmować się tym co ludzie gadają to bym zwariowała. Nie obchodzi mnie życie innych i byłoby dobrze, gdyby tych innych nie obchodziło moje. Ale ten świat tak nie działa.
Nie jestem typem, który zmienia facetów jak rękawiczki. Nigdy nie byłam. Nie mam też zadatków na nimfomankę. Bo kochanek tak się kojarzy. Wiem. Znam życie – to prawdziwe i to, które pokazują nam w telewizji.
Mojego męża poznałam 12 lat temu
Wszystko potoczyło się jak należy, bo co by powiedziała rodzina. Klasyczny ślub – błogosławieństwo, oczepiny i wszystkie inne ‘niezbędne’ elementy szczęśliwego rozpoczęcia nowej drogi życia. Kiedy na świat przyszedł nasz starszy syn grzecznie urządziliśmy chrzciny, pierwsze urodziny, później drugie i kolejne. Majówki, czerwcówki, długie weekendy to był czas dla rodziny. Czas na plotki, obgadywanie ciotki Magdy i kuzynki Karoliny.
Nie miałam odwagi powiedzieć dość, choć chciało mi się rzygać tym, że coś powinnam, że coś robię bo tak wypada, bo tak trzeba. Co z tego, że ciotka Magda mnie uwielbia. Może nie wie, że kiedy jej nie ma muszę mówić coś innego, bo przecież tak wypada. Bo tego się ode mnie oczekuje.
Dlatego młodszego syna też ochrzciliśmy. Wyprawiliśmy roczek z przezabawną wróżbą. Myślicie, że skoro wybrał myszkę komputerową to będzie programistą? A może wydawcą jakiegoś internetowego serwisu? Pewnie będzie, bo przecież po to jest ta wróżba prawda?
Zaczęłam wariować
Wychowywano mnie dość liberalnie. Może dlatego zaczęłam się dusić. Przesadzać, udawać, sztucznie się uśmiechać. Każda kolejna rodzinna impreza, spotkanie z przyjaciółmi, których tylko tak nazywamy, bo są dziećmi przyjaciół naszych rodziców. A przecież wcale ich nie lubimy – to był dramat. Nie winię mojego męża. Potrzebuje tradycji, bo to mu daje poczucie bezpieczeństwa. I podoba mi się to jak podaje ją moim synom i jak ją modyfikuje. Chociaż tych oczepin do tej pory nie mogę strawić…
Dusisz się – idź Nie twierdzę, że mnie do tego popchnął. Ale oboje wiemy, że musiałam coś zmienić. Poznałam go na targach książki. Oboje sięgnęliśmy po ostatni egzemplarz. Poczułam się jak nastolatka kiedy zaproponował kawę. Dlaczego się zgodziłam? Bo chciałam. Bo poczułam, że jest mi fajnie i chcę jeszcze chwilę trwać w tym stanie. Że choć go nie znam to czuję się swobodnie w jego towarzystwie. Bo powinnam była powiedzieć nie i moje wewnętrze, zbuntowane alter ego wreszcie miało swoje pięć minut. Bo, bo, bo… Bo tak! Po prostu. Niepojęte, prawda?
Rozmawialiśmy. Nie, nie czuję się najgorszą matką i żoną. Owszem, jestem nią. Ale jestem też kobietą, która ma prawo napić się kawy z innym mężczyzną niż własny mąż. Nawet jeśli to przypadkowo spotkany obcy mężczyzna. I do tego przystojny.
On kupił tę książkę. I on zapłacił za kawę. A odchodząc dał mi ją w prezencie. Razem z wizytówką. Miałam zadzwonić jak przeczytam i uznam, że warto pogadać o niej przy kawie.
Przeczytałam. Warto było. Nie dzwoniłam. Hejtujcie mnie ile wlezie za to co powiem, ale nie zadzwoniłam, bo nie miałam czasu. Nie dlatego że nie chciałam, albo uważałam, że nie powinnam. Skończyłam ważny zawodowy projekt i spotkaliśmy się. Na kolacji. Z winem.
Czy to już jest ten moment, w którym wszystkich rozczaruję? Bo pewnie rozczaruję. A te osoby, które chciały opluć mnie jadem oplują mnie jeszcze bardziej – za to że zepsułam im plan i zestaw komentarzy, które szykują od drugiego zdania tego tekstu.
Nie poszliśmy do łóżka. Nigdy. I nie pójdziemy. Oboje żyjemy w szczęśliwych związkach. On ma żonę, którą kocha i cudowną córeczkę.
Po co to robimy? Nie przełamujemy rutyny, nie potrzebujemy dodatkowych emocji, nie chcemy zrobić nikomu na złość. Chcemy porozmawiać. Być poza szarą rzeczywistością. Przenieść się do innego świata. Książek, filmów, podróży… Przez moment być kimś innym. Kimś kto nie robi czegoś tylko dlatego, że tak się powinno. Kimś, kto żyje jak chce. Albo rozmawia o tym jak chciałby żyć.
To nie jest zdrada fizyczna To nawet nie jest zdrada emocjonalna. Nazwijmy ją intelektualną. Jeśli taka istnieje, to te dwa pierwsze zdania są prawdziwe. Zdradzam. Jestem kochanką. Bardzo dobrze się z tym czuję.
Na prośbę bohaterki Redakcja nie ujawnia imion oraz żadnych innych danych osobowych.