Czasami przychodzi do Ciebie ktoś, żeby się zwierzyć, żeby upewnić się, że dobrze robi. Oczekuje wsparcia i słów: „Tak, podjęłaś świetną decyzję! Na twoim miejscu zrobiłabym to samo!”. Ale ty nie jesteś w stanie jej tego powiedzieć. Myślisz: „Co ona wyprawia?!” i milczysz. Wiesz, że życie weryfikuje nasze „na pewno” i „nigdy w życiu”. I nie masz prawa kogoś oceniać.
Zanim wzięli ślub Marta zapewniała: „Jeśli mnie kiedykolwiek zdradzisz, to będzie nasz koniec! Pamiętaj o tym!”. Dlaczego tak powiedziała? Nie wie. Po prostu mówi się takie rzeczy, rozmawia o wartościach, granicach. Zdrada była nie do przyjęcia (teraz myśli, że to przewidziała). Ale dziś, po wielu latach (zbliża się do 40-stki) wszystko się zmieniło. Wszystko. A przede wszystkim ona sama.
Była młodsza i ładniejsza, totalny pustostan
„Nazywam się Marta. Mąż zdradził mnie ze swoją koleżanką z pracy” - nawet nie wiem, czy są grupy wsparcia dla zdradzonych kobiet, ale gdybym się na taką zapisała, pewnie moja opowieść tak właśnie by się zaczynała. Ona jest młodsza, szczuplejsza, ładniejsza, singielka. Po pracy tylko siłownia i kosmetyczka, totalny pustostan. No może nie totalny, ale wolę tak myśleć, żeby się pocieszyć. Nie wiem, kiedy to się zaczęło. Przed świętami zostawił komórkę na stole, poszedł do toalety, dostał smsa. Przeczytałam i zamarłam.
„Pragnę cię. Wymknijmy się jutro wcześniej z pracy..”. Nie mogłam zobaczyć więcej, bo nie znałam jego hasła. Przeczytałam tylko tyle, ile wyświetliło się na ekranie. Wystarczyło. Nigdy nie przeglądaliśmy swoich telefonów, maili, czatów. Może to był błąd? Wyciągam pochopne wnioski? Nie sądzę. Wyświetliło się imię i nazwisko. Kojarzyłam ją. Chyba widziałam na firmowej wigilii. Byłam tylko raz na takim spotkaniu, potem mąż powiedział, że prezes zabronił przyprowadzania partnerów, bo to wewnętrzne wydarzenie.
Nie przeczuwałam, że coś złego się dzieje
To było prawie miesiąc temu. Nie powiedziałam mu, że wiem. Do tamtego momentu nie myślałam, że coś się dzieje w naszym małżeństwie, niczego nie podejrzewałam. On na wysokim stanowisku, ja też. Pracowaliśmy dużo, ale bez przesady. Mieliśmy czas na wspólne kolacje, rozmowy przy stole. Nasz syn jest w gimnazjum, nie sprawia problemów, uczy się dobrze, idealna rodzina. Może nie było między nami tego żaru, jak dawniej, ale była przyjaźń, czasami czułość. Normalny związek.
Nie jestem typem kruchej niewiasty
Nie wzruszam się zbyt często. Jestem dyrektorem w firmie FMCG, nie mogę być „miękka”. Wydawało mi się, że mojemu mężowi to imponuje, że ma silną i ambitną żonę. Chwalił się mną kolegom. Opowiada wciąż, czym się zajmuję, że świetnie sobie radzę w pracy. Nie jestem typem kruchej niewiasty, którą trzeba się opiekować i przytulać. Nie. Twardo stąpam po ziemi i potrafię sama o siebie zadbać. Może właśnie to jest problem? Może dlatego chciał poczuć się jak mężczyzna i mnie zdradził? Może jednak jestem wybrakowaną kobietą? Mam za dużo testosteronu? Coraz intensywniej zaczynam o tym myśleć, analizować swoje błędy. Nic innego nie robię od kilku tygodni.
Nie powiem mu, tak zdecydowałam
Najgorsze jest to, że mu nie powiedziałam mu, że wiem. Nikomu nie powiedziałam. Męczę się z tym. Raz pojechałam pod jego biuro i widziałam ich. Wychodzili razem z budynku. Nie obejmowali się. Dopiero, gdy wsiedli do samochodu, odjechali kawałek, ona go pocałowała. Widziałam. Myślałam nawet, że mnie zobaczyli. Sama nie wiem, może wtedy nawet tego chciałam. Ale pomyślałam sobie: „On od ciebie odejdzie i co zrobisz?”. Zatrzymałam się na poboczu i pozwoliłam im odjechać. Przestałam ich śledzić. Nie rozmawiałam z nim o tym ze strachu. Nie chcę umrzeć w samotności. Nie jestem najmłodsza, nie wiem, jak bym zniosła rozstanie, nie chcę patrzeć na ból naszego syna.
Jak mam mu to wytłumaczyć? Nie chcę też tłumaczenia mojego męża. Nie chcę, żeby mówił mi te wszystkie nieprzyjemne rzeczy, jaka ja jestem, a jaka nie. Jest mi ciężko, cały czas myślę, że on jest z nią, a jednocześnie nie potrafię nic z tym zrobić. Pomyślałam tylko, że może to jest chwilowe, że sam to zerwie, w końcu tyle lat byliśmy razem, może się opamięta. ale nie. Wraca późno, jest nieobecny, wiecznie z telefonem. Czy to nienormalne?
Nie chcę go błagać, żeby został
Wykańczam się psychicznie. A jak on dowie się, że wiem? Boję się, że będę go błagała, żeby został. Takiego upokorzenia bym sobie nie wybaczyła. Kocham go, albo wyobrażenie o nim. Jak coś tracimy, wtedy dopiero zaczynamy to doceniać. Nie pamiętam już, jak to było, gdy nie byliśmy razem. Co się robi, gdy jest się samej? Boję się samotnych powrotów do domu, tęsknoty, pytań, litości bliskich, to wszystko mnie przeraża. Wiem, mam syna, ale on już jest nastolatkiem, a ja zostaję sama.
Od tygodnia coś się jednak zmieniło
Może ja się zmieniłam? Zaczęłam więcej uwagi poświęcać sobie i naszemu związkowi. „Jak raz zdradził, to zdradzi drugi raz” - tak mówią. A może to też moja wina? „Wina zawsze jest po obu stronach” - tak też mówią. No więc zaczęłam bardziej o siebie dbać. Kupiłam nową bieliznę, nie śpię już w bawełnianych „barchanach”. Wiem, to bzdura, o tym piszą wszystkie poradniki, ale on tę zmianę zauważył. I wciąż pyta mnie, czy kogoś mam. Dziwne, co? „Czy ja kogoś mam?!” - nawet mnie to rozbawiło. „To ty kogoś masz, draniu!” powinnam powiedzieć. Co się zmieniło? Od tygodnia zaczął wcześniej wracać. Okazało się, że pilny projekt, którym musiał się teraz zająć nie musi być „na już”. Podobno wydłużyli termin realizacji (!).
Kochaliśmy się. Było tak, jak kiedyś. Przyznam. Dawno tego nie robiliśmy.
Może z jego strony to był małżeński obowiązek, może nie.
Rozpaczliwie chcę go odzyskać
Poniżam się? Chcę być lepsza od niej? Czuję rywalizację? Nie wiem. Nagle moja kariera i ambicje przestały mieć znaczenie. Człowiek może się rozwijać, gdy w domu jest dobrze, ma wsparcie. Gdy w związku dzieje się coś niedobrego, wszystko inne przestaje się liczyć.
Chcę go odzyskać. Rozpaczliwie i za wszelką cenę. Nie wiem, czy dobrze robię. Chcę, żeby on sam zrozumiał, co traci. Robię to ze strachu i miłości do niego i do dziecka.
Życie jest porąbane. Stajemy się tym, kim nigdy nie chcieliśmy być i próbujemy sobie to jakoś wytłumaczyć, poukładać, usprawiedliwić. Gdyby to dotyczyło koleżanki, powiedziałabym jej, że jest głupia, że to poniżej jej godności, że musi z nim porozmawiać. Nie można żyć w takim stanie, z taką świadomością. Tylko ja czuję, że bym się nie pozbierała, gdyby on odszedł. Rozwaliłabym się totalnie, zawaliła pracę. Teraz w pionie trzyma mnie tylko lęk przed tym, że mnie zostawi. Robię wszystko, żeby do tego nie dopuścić. Może to też jest jakaś motywacja? Często płaczę (wcześniej to było nie do pomyślenia), ale jest zima, więc teraz wszyscy mają depresję i trudno im wstać z łóżka. Nie jest to aż tak podejrzane. Nie rozmawiam o tym z nikim, nawet z przyjaciółkami. Takie rzeczy rozchodzą się bardzo szybko.
Czy mam plan? Wstaję rano, bo muszę. Rzucam się w wir pracy, żeby nie myśleć. Wracam do domu i częściej rozmawiamy. Chcę go zrozumieć. Dlaczego to już nie jestem tylko ja…?
Coś zmieniło się w tym tygodniu i chcę iść tym tropem.