Justyna Dąbrowska - psychoterapeutka, redaktorka i wywiadowczyni. W 1989 roku debiutowała w „Gazecie Wyborczej” felietonami o swoich dzieciach i psychologii. Mówi o sobie, że umie pisać tylko o tym, co ją osobiście porusza.
Założycielka i wieloletnia redaktor naczelna miesięcznika „Dziecko”. Twórczyni eDziecko.pl. Od lat pisze o rodzicach i dzieciach w duchu rodzicielstwa bliskości. Wydała tom rozmów „Spojrzenie wstecz”, w których pyta polskich intelektualistów o to, co się widzi, czuje i myśli, gdy jest się na ostatnim odcinku drogi życiowej. Wywiady publikuje w Tygodniku Powszechnym.
Jako psychoterapeutka zajmuje się okresem okołoporodowym, terapią relacji rodzic-niemowlę, prowadzi także psychoterapię indywidualną dorosłych. Przyjmuje w warszawskim Laboratorium Psychoedukacji. Wierzy, że podstawowym zadaniem psychoterapeuty wspierającego rodziców jest sprawianie, by mniej się bali i mieli więcej zaufania do siebie.
Agnieszka Moczyróg: 21 stycznia na półkach sklepowych pojawi się Pani książka „Matka Młodej Matki”. O czym opowiada?
Justyna Dąbrowska:O nowym doświadczeniu jakim jest wejście w rolę matki młodej matki. Zależało mi na tym tytule, bo kiedy w rodzinie rodzi się małe dziecko, dużo uwagi poświęca się na rozważaniu, jak świeżo upieczeni dziadkowie mają się odnaleźć wobec wnuka, a umyka, że stajemy w nowej roli wobec córki czy syna. Ta książka jest przede wszystkim bardzo osobistą opowieścią o tym, jak fakt, że moja córka stała się matką zmienił naszą relację.
Jak relacje między matkami a babkami dziś wyglądają?
Można myśleć, że na poziomie społecznym jest tu jakiś konflikt. Agnieszka Graff napisała kiedyś, że oba pokolenia toczą wojnę. Wojnę o czas. W Polsce przeciętna młoda matka nie ma dostępu do jakiejkolwiek opieki instytucjonalnej dla dziecka w wieku 1 – 3 ( tylko dla 4 proc. dzieci jest miejsce w żłobku czy punkcie opiekuna dziennego). Kto w takim razie ma się zajmować tymi małymi dziećmi? Matki chcą i muszą wracać do pracy, są na początku kariery, maja kredyty, zobowiązania… w takim razie może babcie? Ale dzisiejsze babcie także są aktywne zawodowo, chcą pracować na swoje emerytury, odchowały własne dzieci, chciałyby pożyć swoim życiem a czasem muszą się zająć własnymi starymi rodzicami bo i tu żadnego wsparcia ze strony państwa nie ma.
Są więc matki, które chcą/muszą być aktywne zawodowo i są babki, które też chcą/muszą być aktywne zawodowo a gdzieś pośrodku są małe dzieci. Jak to poukładać?
Czy był jakiś szczególny impuls, który zachęcił panią do pisania o swojej nowej roli?
Książka jest zbiorem felietonów, które pisałam dla miesięcznika „Dziecko”. Jestem z tym miesięcznikiem bardzo związana, w 1995 roku wraz z grupą przyjaciół go założyłam, a potem przez 18 lat nim kierowałam. W którymś momencie, kiedy poczułam że powiedziałam już wszystko co miałam do powiedzenia, zdecydowałam się odejść. Czułam, że są przede mną nowe role, nowe rzeczy, które chciałabym robić. Jedną z tych nowych przygód jest bycie babcią. Kiedy urodził się Teoś poczułam, że chciałabym podzielić się z czytelniczkami tym nowym doświadczeniem. Redakcja była tak miła, że przyjęła to z ochotą.
W jednym z felietonów pisze Pani: „Obserwując różne swoje koleżanki, widziałam, jak zakochując się we wnukach, zdradzały swoje córki. Bardzo chciałam uniknąć takiego scenariusza”. Co ma Pani na myśli?
Malutkie dziecko, jest kimś, kto robi wszystko, byśmy się w nim zakochali. Jest delikatne, pachnące i słodkie. I zupełnie za darmo obdarowuje nas uśmiechami od ucha do ucha. Niewiele trzeba byśmy założyli na nos te różowe „oksytocynowe okulary”. We wnukach jest jeszcze łatwiej się zakochać, bo nie jesteśmy obarczeni tą całą odpowiedzialnością, którą mamy na plecach przy własnych dzieciach. Można mieć też pokusę by teraz zrobić coś inaczej niż gdy same miałyśmy dzieci, by próbować naprawić błędy – np. być bardziej czułym, wyrozumiałym, więcej nosić, mniej się zamartwiać.
Jest pokusa, żeby mocno i głęboko wejść w tę relację z wnukiem. I zostawić córkę, odwrócić się od niej. To nazywam zdradą. Wtedy nasza uwaga nie jest przy niej, a przy tej nowej miłości, która jest pociągająca, fascynująca, można się w niej zanurzyć. A przecież – i sama to doskonale pamiętam z własnego doświadczenia - że to jest czas wielkiej wrażliwości, kiedy młoda matka bardzo potrzebuje oparcia i tego poczucia, że ktoś przy niej stoi. Jak pisze słynny pediatra i psychoanalityk Donald Winnicott: ”ktoś musi wystąpić w imieniu młodych matek, które mają swoje pierwsze czy drugie dziecko i które z konieczności są zależne od innych ludzi”.
Kobieta, która właśnie urodziła dziecko przeżywa szczególny czas w swoim życiu. Jeżeli mamy kontakt ze swoim wspomnieniem, o tym jak to było, gdy myśmy miały malutkie dziecko, jeśli możemy sobie przypomnieć czego potrzebowałyśmy wtedy od naszych matek, jeśli będziemy pytać nasze córki, czego od nas potrzebują, to wtedy łatwiej będzie nam uniknąć dokonania tej zdrady.
W felietonie „Jak pomagać, by pomóc?” pisze Pani: „Unikam opowiadania o tym, co uważam (a wierzcie mi, potrafię mówić przekonująco) bo resztki zdrowego rozsądku podpowiadają mi, że każde dziecko jest inne i sztuka polega na tym, by w spokoju móc się uczyć swojego dziecka, nie ulegając presjom otoczenia. Pomagam więc, milcząc. I wierzcie mi, to bardzo naszą więź wzmacnia”. Jak być przydatną babcią nie narzucając się jednocześnie?
Staram się nie udzielać rad bo myślę, że każdy musi znaleźć swoją drogę do tego konkretnego dziecka, nauczyć się je „odczytywać” czyli rozumieć, a także samemu odnaleźć się w tej nowej sytuacji. Myślę, że określenie „odnajdywać się” jest tu bardzo adekwatne. Ja także musiałam się jakoś odnaleźć bo przecież nigdy przedtem nie byłam w takiej sytuacji. Można być babcią na wiele różnych sposobów, bo każda relacja jest inna i zależy od osób, które w tej relacji są.
Ważne, aby być na siebie nawzajem otwartym a także wiedzieć co się samemu czuje. Jak pomagać? Na pewno rozmawiać. Nie wiedzieć z góry. Pytać: ”czy mogę wam w czymś pomóc? Jak mogłabym się wam przydać?” I gdy słyszymy: „wiesz, jakbyś mogła tu po prostu umyć podłogę i pozmywać te gary”, to właśnie to zrobić. Zostawić młodych rodziców z ich intymnością.
A co, gdy widzimy, że nasze dziecko zupełnie inaczej wychowuje swoje dziecko? Jak nie odbierać tego jako atak?
To, że moja córka robi inaczej różne rzeczy niż ja, więcej – wykazuje większy talent w matkowaniu niż ja – sprawia, że pojawia się we mnie mieszanina wielu uczuć. Z jednej strony jestem często wzruszona, dumna i szczęśliwa, ponieważ mam poczucie, że w tej jej sile czy mądrości jest też jakaś moja cegiełka a poza tym patrzenie na takie zjawisko jak „wystarczająco dobra matka” jest po prostu czymś bardzo przyjemnym, ale pojawia się też czasem ukłucie zazdrości, że ona sobie radzi, a ja nie umiałam być taka czuła, uważna, troskliwa.
To jest cały konglomerat różnych uczuć - dobrze jest czasem zajrzeć do swojego wnętrza i sobie te uczucia pooglądać. Piszę o tym właśnie dlatego, żeby pokazać że to jest naturalne, że te uczucia są mieszane. Można być zachwyconą i dumną i jednocześnie mieć cień poczucia winy czy tęsknoty.
Jak poradzić sobie z poczuciem winy?
Nie ma recept. Z poczuciem winy jest podobnie jak z innymi uczuciami. Na początek warto w ogóle zdać sobie sprawę że coś przeżywamy. Odnotować to. Potem objąć refleksją, czyli zastanowić się: „skąd mi się to teraz wzięło?”, „Czemu to tak przeżywam” a potem dopiero ewentualnie coś z tym uczuciem zrobić, zamienić na jakieś działanie lub na jakieś słowa. Jeśli nie jesteśmy świadomi co się z nami dzieje to uczucia rządzą nami niejako z „tylnego siedzenia”. Mogę wtedy np. zdystansować się od córki, żeby nie oglądać jej szczęścia bo ono mnie rani lub wkurza. Albo mogę próbowac ją zmuszać by robiła „po mojemu” bo w ten sposób zmniejszam swój własny niepokój, który mnie ściga z powodu własnych błędów.
Mogę też spróbować odbyć jakiś dialog ze sobą, powiedzieć sobie: „Ok., to już było, to moja historia. Teraz jest nowy rozdział. Córka mnie teraz potrzebuje, może to jest szansa na naprawę naszej relacji? Mogę zapytać, czy w czymś jej można pomóc i postarać się zrobić to, o co mnie prosi”.
W felietonach zawartych w książce pisze Pani również o trudnej codzienności matek w przestrzeni publicznej.
To tzw. wątek społeczny – tak nazwała go moja córka. Pojawienie się na świecie wnuka siłą rzeczy aktywizuje różne wspomnienia z mojego macierzyństwa, porównania. Ja malutki dzieci miałam już dość dawno, w trochę innym świecie. Dziś, wychodząc z wózkiem z Teosiem na nowo poznawałam to, czym jest życie z małym dzieckiem i nowymi refleksjami chciałam się podzielić.
Choć żyję w dużym mieście i mam świadomość, że jestem uprzywilejowana bo mogę korzystać z różnych udogodnień miałam wrażenie, jakby to miasto komunikowało mi: „Kobieto, gdzie łazisz, siedź z tym dzieckiem w domu!”. Nie do każdego sklepu mogłam wejść z wózkiem, nie na każdy dworzec nie wspominając o poradni zdrowia w której pediatra urzęduje na trzecim piętrze bez windy. Moją intencją była chęć pokazania młodym matkom, że staram się je zrozumieć. To jest wyraz mojej solidarności z nimi i gdyby się okazało, że ktoś po przeczytaniu tej książki pomyśli: „kurczę, to jest o mnie, ktoś mnie rozumie” to będę bardzo szczęśliwa.