![Fot. froot/ [url=https://pixabay.com/pl/kochanie-dziecko-ojciec-przytuli%C4%87-539969/]Pixabay[/url] / [url=https://pixabay.com/pl/service/terms/#usage]CC0 Public Domain[/url]Próbujemy odnaleźć się w nowym świecie, bez mamy i żony.](https://m.mamadu.pl/b77dd1d1aa18c58eef6fcfd4941b8bbe,360,0,0,0.jpg)
Reklama.
Nie jestem wdowcem. Rozwodnikiem też jeszcze nie, choć pewnie i to niebawem mnie czeka. Zostałem porzucony - i choć moje męskie ego cierpi pisząc te słowa prawda jest taka, że zostałem zastąpiony przez inny model. Pewnie lepszy, skoro kobieta, z którą dzieliłem ostatnie dziesięć lat życia postanowiła wszystko przekreślić i pójść z nim inną drogą. Nie jestem bez wad i jak każdy mam swoje grzeszki na sumieniu, ale nigdy jej nie zdradziłem, nie uderzyłem, nie urządzałem dzikich awantur, nie chciałem kontrolować każdego kroku.
Widocznie czegoś zabrakło, może nuda i rutyna niepostrzeżenie wdarły się do naszego małżeństwa, zdarza się. Ten Nowy pewnie jest zabawniejszy, mądrzejszy, bardziej kreatywny w życiu i łóżku, może nawet bogatszy. Jednak nie szukam tutaj wyjaśnienia naszego rozstania, bo to potrafię zaakceptować, ale jednego zrozumieć nie potrafię - dlaczego moja żona porzuciła też nasze dzieci?
Jeszcze rok temu zupełnie nie spodziewałem się, że może życie zmieni się tak drastycznie. Pewnie były jakieś sygnały kryzysu, ale najwyraźniej byłem na nie zupełnie ślepy. Pracowałem dużo, chciałem zapewnić swojej rodzinie najlepsze z możliwych warunków, po pracy próbowałem nadrabiać zaległości rodzicielskie, może trochę zabrakło nam małżeńskiej czułości i intymności. Wydawało mi się jednak, że jesteśmy całkiem normalną, szczęśliwą rodziną i nie pomyliłem się- tylko mi się tak wydawało. Osiem miesięcy temu moja żona spakowała siebie i dzieciaki i wyprowadziła się do wynajętego mieszkania. Błagałem, prosiłem, obiecywałem - na próżno, nie chciała wrócić, nie chciała rozmawiać, nasz związek uznała za definitywnie zakończony.
Po paru tygodniach zaakceptowałem jej decyzję i skupiłem się na dzieciach. Moja pięcioletnia córka i rok młodszy syn stali się dla mnie priorytetem. Zabierałem je na weekendy, w tygodniu odbierałem z przedszkola i spędzaliśmy razem popołudnia. Poznałem prawdziwy smak ojcostwa, kiedy trzeba zatroszczyć się nie tylko o wysoką wieżę z klocków czy kopanie piłki popołudniami, ale też o wyprane ubrania, ugotowany obiad czy wieczorną kąpiel. Nie było łatwo i chyba tylko dzięki pomocy moich bliskich udało mi się wszystko ogarnąć.
Może zainteresować cię także: "Poddałam się, oddałam syna byłemu mężowi". Wygoda, wyrachowanie czy akt bezwarunkowej miłości?
Z czasem wspólnych weekendów było coraz więcej, częściej też dzieci zostawały u mnie w ciągu tygodnia. Zaciskałem zęby odbierając w ostatniej chwili telefon z prośbą o odebranie dzieci i przenocowanie, stawałem na głowie, by w pracy niczym nie nawalić, dawałem z siebie dwieście procent. Nie pytałem o powody, ale gdy z przedszkola zadzwonili z z informacją, że dzieci czekają (było już po godzinach otwarcia, a do ich matki nie mogli się dodzwonić) nie wytrzymałem i powiedziałem jej kilka gorzkich słów prawdy. Następnego dnia przyjechała z dwiema dużymi torbami. Nie wchodząc nawet do domu podała mi bagaże, powiedziała "matką byłam przez pięć lat, teraz chcą być sobą" i wsiadła do samochodu, w którym czekał jej nowy partner. Jedyne, o czym wtedy myślałem, to by dzieci jeszcze spały i niczego nie zauważyły.
Nie było łatwo poskładać się po takim ciosie i robić dobrą minę do złej gry - a musiałem, bo dzieci i tak były wystarczająco przerażone. Syn zaczął miewać koszmary senne i jak nigdy wcześniej potrzebował nieustannego przytulania i okazywania uczuć - po prostu przyklejał się do mnie. Córka otwarcie buntowała się, w przedszkolu dokuczała innym dzieciom, w domu robiła wszystko na przekór, ignorowała wszelkie zasady. Rozmowa z psychologiem i szczerość wobec nauczycieli pozwoliły na przetrwanie najgorszego okresu, po miesiącu sytuacja zaczęła się uspokajać, obecnie dzieci wracają powoli do siebie. Z matką kontakt mają sporadyczny, są telefony, prezenty, weekendowe wycieczki. Radość w ich oczach i uśmiechnięte buzie po takim spotkaniu cieszą mnie i bolą jednocześnie - gdyby moja eks postanowiła znowu być matką na pełen etat, dzieciaki pewnie przyjęłyby ją bez wahania.
Pozornie wszystko udało się poukładać, ale nadal wewnątrz mam ranę, która wydaje się nigdy nie zagoić. O ile rozstanie i rozwód mogę zrozumieć, o tyle porzucenia dwójki bezbronnych dzieci nie pojmę nigdy. Czy mogłem aż tak pomylić się w ocenie życiowej partnerki, kobiety, którą wybrałem na matkę moich dzieci? Jakim trzeba być człowiekiem by tak postąpić? Może kobiety potrafią na to spojrzeć inaczej, bo dla mnie, zwykłego faceta, to zbyt wiele.