„Moja córka kończy w tym roku kończy 3 lata. Jest wesoła, rozgadana, a dzięki pobytowi w żłobku rozwija się dużo szybciej niż jej rówieśnicy”. Nie byłoby w tym zdaniu nic wyjątkowego, gdyby nie historia, która się za nim kryje. Historia Aldony i jej męża – M. Głównie ich dwojga, bo mała Kasia ciągle jest gdzieś obok.
Aldona poznała swojego męża jeszcze w liceum. Oboje pochodzą z małego miasta na Dolnym Śląsku. Przyznają, że w czasach szkolnych po prostu się przyjaźnili, ale nic z tego nie mogło się udać.
Ona była wówczas szczęśliwie zakochana w synu okulisty. Wybierał się na studia medyczne. Chciał iść w ślady ojca. Był doskonałym kandydatem na męża i ojca. I udało mu się, przeniósł się do Poznania żeby realizować plan przejęcie a w przyszłości rodzinnego biznesu. Ona pojechała za nim. Pilnie studiowała stosunki międzynarodowe, dbała o ich wspólne, kupione przez jego ojca mieszkanie. Gotowała, prasowała, była dla niego najlepsza. Tak mówi. A on studiował. Coraz więcej czasu spędzał na uczelni. Aż wreszcie oznajmił jej, że się wyprowadza. Z inną.
M. z kolei w czasach licealnych ani myślał o ustatkowaniu się. Zmieniał dziewczyny co miesiąc jak nie częściej. A one za nim szalały i mimo że miasto nie było duże każda liczyła na kilka randek. Skąd ta popularność? M. był przystojny, zaradny – od nastolatka zarabiał na siebie. Pochodzi z wielodzietnej rodziny, więc żeby coś mieć musiał sobie sam zorganizować. Ale Aldonie to nie imponowało. Miała wszystko, bo była ukochaną jedynaczką swojego tatusia.
Wróciła do domu rodzinnego i płakała. Aż wreszcie skończyły jej się łzy i wzięła się w garść. Przeniosła się na studia do Wrocławia, kupiła mieszkanie i skupiła się na sobie. Bywała – na koncertach, imprezach, sezonowych wyprzedażach. Nie ograniczała się – było jej źle i kupowała swoje szczęście.
W końcu trafili na siebie. On odreagowywał nieudany związek. Ona pielęgnowała swój wizerunek silnej i niezależnej. Jeden drink, drugi i kolejny.Okazało się, że to on został rzucony. Że po raz pierwszy od dawien dawna to nie był jego wybór. Ona go rozumiała, bo w końcu sama przez to przeszłą. On też rozumiał ją. Kliknęło. Wylądowali w jej mieszkaniu. Został na śniadaniu, później na kolacji. Po prostu został.
Aldona dalej żyła w przekonaniu, że jest silna i niezależna. Ale odżyła. Z kartą kredytową ojca u boku i przystojnym facetem u drugiego. Ale jemu to pasowało. Miał piękną, zadbaną dziewczyn. Miała styl i klasę i dbała o to, żeby do niej pasował. Bywali razem. On miał swoją firmę, którą pomogła mu rozkręcić. Zarabiał coraz lepiej, nosił eleganckie garnitury, zabierał ją na wytworne przyjęcia. Było – jak to się mówi – fancy.
Oświadczył się na molo w Sopocie. O zachodzie słońca. Oczywiście powiedziała tak.Wymienili mieszkanie na większe, bo w narzeczeństwie nie można się cisnąć na niecałych 50ciu metrach. W dodatku na czwartym piętrze. Zaplanowali ślub w rodzinnym mieście. Na przyjęcie zaprosili prawie 300 osób. Było wytwornie, wszystko na najwyższym światowym poziomie – upominki dla gości, barek z drinkami, sukienka na zmianę.
A potem zaczęło się prawdziwe życie. Oczekiwania, pretensje. On słyszał, że za mało zarabia. I ze za dużo pracuje. Nie ma go w domu. Że ona wciąż musi korzystać z pomocy taty, bo nie dają rady. Wakacje nad polskim morzem? Nie ma mowy – znajomi zaprosili ich do domku na Lazurowe Wybrzeże. Dlaczego nie mamy swojego domku? Trzeba zmienić samochód, tym jeździmy już za długo. I ciągle coś nowego…
Aż usiedli, pogadali. Dogadali się. W końcu się kochali, a w każdym związku są gorsze momenty. Przyznał się do skoku w bok. Twierdził, że potrzebował odreagować, że ciśnienie było za duże. Zrozumiała. Zdecydowali się na dziecko. Wiedzieli, że to nie jest sposób na ratowanie związku, ale przecież ich związek przechodził tylko mały kryzys.
Kiedy Aldona zaszła w ciążę M. nie odstępował jej na krok. Dbał, pielęgnował, rozpieszczał. Zwolnił w pracy. Było tak jak na początku.Urodziła córeczkę. Kasię. Śliczną, zdrową. Było cudownie jak nigdy wcześniej. Mimo komplikacji po porodzie, nieprzespanych nocy i wszystkich problemów świeżo upieczonych rodziców. Aż nadszedł czas powrotu do życia. Pieniądze były potrzebne, jak to przy dziecku. Jego firma rozwijała się w zawrotnym tempie. Musiał pracować.
Przestała bywać, bo przy dziecku się nie da. Jego ciągle nie było, rodzice pomagali od czasu do czasu, bo mieli swoje życie. Niania właściwie z nią zamieszkała. Bez jej pomocy w ogóle nie byłoby czasu na kosmetyczkę, zakupy, przygotowanie obiadu. M. ciągle słyszał, że potrzebne jest jeszcze to i tamto, że nowa pralka, remont kuchni, że gdyby nie tata to nic by im się nie udało zrobić. Przyznał jej, że ma dość porównywania. Wyluzowała, bo bywał więcej w domu. Ale trwało to chwilę, a później wszystko zaczynało się od nowa.
Potrzebowała czasu dla siebie. Miała dość niani i tego, że w domu nigdy nie jest cicho. Kasia zaczęła chodzić do żłobka jak skończyła rok. Aldona nie wróciła do pracy. Nie miała siły jej szukać. Potrzebowała czasu dla siebie. Na życie po swojemu. W weekendy wieczorami z Kasią zostawała niania. W końcu młodej mamie też należy się od czasu do czasu jakieś wyjście. W tygodniu M. zawozi małą do żłobka. Przed ósmą. Ona odbiera córeczkę po 17tej. Ma czas na spotkania, fryzjera, studia podyplomowe. I na angażowanie się w ważne sprawy – bal przebierańców w żłobku, organizacja przyjęcia urodzinowego dla córeczki.
To dla nich jedyne wyjście. Tak twierdzą. On coraz częściej jeździ w dłuższe delegacje. Ona zaczęła pracę w jednej z korporacji. Czasem bywają na firmowych imprezach. Oboje eleganccy, zadbani, wypoczęci.
I jak podkreśla Aldona – „moja córka kończy w tym roku kończy 3 lata. Jest wesoła, rozgadana, a dzięki pobytowi w żłobku rozwija się dużo szybciej niż jej rówieśnicy. Siedząc w domu z dzieckiem wyrządzasz mu krzywdę. Ono rozwija się wolniej, jest ograniczone. Ty nie masz na nic czasu. A dzięki takiemu układowi, poświęcasz dziecku 100 procent czasu, który z nim spędzasz”. Te sto procent to w przypadku Aldony dwie godziny dziennie. M. ma go jeszcze mniej.