"Zostałam z niczym, choć miałam wszystko. Dyplom ukończenia studiów wyższych, dwie podyplomówki, świetną pracę i mieszkanie w kredycie. Miałam też faceta, któremu na mnie zależało. Który mnie kochał, rozpieszczał, dowartościowywał. Wszystko zepsułam".
Reklama.
Reklama.
Ewelina (imię zmienione przez redakcję na prośbę bohaterki) w przyszłym roku skończy 32 lata. Mówi, że gdyby kilka lat temu ktoś jej powiedział, że w tym wieku znajdzie się w takim miejscu, to zaśmiałaby mu się w twarz.
"Robiłam karierę. To był mój plan. Każdego roku postanawiałam sobie, że trochę odpuszczę, ale pojawiały się nowe projekty, nowe wyzwania. Nie chciałam oddawać walkowerem".
Skończyła prawo na UJ, potem przeniosła się do Warszawy, bo przecież tu jest więcej możliwości. Jedna podyplomówka po angielsku, potem druga po włosku. W międzyczasie kurs specjalistyczny w zakresie zarządzania nieruchomościami. Wszystko szło bez problemu. Dostała pracę w jednej z największych warszawskich korporacji. Najpierw jako 'assistant', później 'manager', aż wreszcie została szefem zespołu.
"Byłam odpowiedzialna za świetne projekty. Miałam od sobą zespół ludzi. Całkiem sensownych. Trzeba było nimi odpowiednio kierować, motywować, nagradzać i karać, aby znali swoje miejsce, ale pracowało nam się nieźle.
Tak, miałam coraz mniej czasu na wszystko. Przestałam odwiedzać tatę w weekendy. Jeździłam do nich tylko wtedy, kiedy naprawdę musiałam, choć zazwyczaj nie byłam z tego zadowolona. Kawa z przyjaciółką? Nie ma mowy. Nie było na to czasu. Sporadycznie jakieś wyjście na drinka prosto po pracy. I nie za długo.
Nie jeździłam na wakacje, nie potrzebowałam tego. Satysfakcjonowała mnie premia, płatne nadgodziny i ekwiwalent finansowy za niewykorzystany urlop. Byłam najlepsza. Mogłam uczyć innych, dawać im wycisk i rozdzielać zadania. Ale byłam oszczędna – nie chciałam, żeby ktoś mnie wygryzł. Czułam się niezastąpiona.
M. poznałam podczas przerwy na lunch. Siedziałam z nosem w telefonie, a on rozlał na mnie kawę. Zmieszałam go z błotem, a on mimo wszystko był szarmancki. Przysłał mi do biura kwiaty i nową koszulę. Piękną, drogą. Oceniłam go całkiem dobrze. Był przystojny, dobrze zarabiał, też dużo pracował. Uznałam, że mogę poświęcić jeden wieczór i się z nim spotkać".
Układało im się całkiem fajnie. Dzięki niemu zdarzało jej się nie pracować od rana do późnej nocy. Zaczęła regularnie jadać i przestała ciągle myśleć tylko o pracy.
"On był inny, oryginalny. Polubiłam go. Po studiach zerwałam kontakty ze wszystkimi znajomymi. Jestem jedynaczką, wychowywał mnie tata. Zawsze powtarzał, że mam być silna i niezależna. Poza nim mam właściwie tylko Martę, przyjaciółkę od czasów podstawówki. To ona jest moim głosem rozsądku w sprawach damsko męskich.
Ale wtedy jej nie posłuchałam. Choć mówiła, że to ideał, podkreślała jego zalety i pokazywała wady. Tłumaczyła, że to już czas, żeby się ustatkować, pomyśleć serio o rodzinie, domu, dzieciach, że praca nie będzie wieczna. W to ostatnie jej nie wierzyłam. Chciałam udowodnić, że się myli. A on jeśli kocha, to poczeka.
Chciałam to chyba udowodnić sobie. Ale nie udowodniłam. Nie mam już faceta ani przyjaciółki. To nie jest tak, że Marta go odbiła. Miała dla niego więcej czasu. Szanowała go, doceniała, po prostu pokochała. Czy ja go kochałam? Teraz wydaje mi się, że tak. Ale wtedy było mi po prostu wygodnie. Miał czas na to, czego nie robiłam. Obiady, kolacje ze znajomymi, wyjścia do kina…
Żałuję. Każdej minuty, w której mówiłam mu, że muszę coś dokończyć. Każdego zdania wypowiedzianego podniesionym głosem. Tego, że tak rzadko odwiedzałam tatę i tego, że nie mam żadnych przyjaciół. Nie mogę cofnąć czasu, ale mogę wyciągnąć wnioski z błędów, które popełniłam".
Ewelina trzy miesiące temu straciła pracę. Podobno brakowało jej świeżości. Uczęszcza na terapię. Kupiła też bilety lotnicze i leci z tatą na długie egzotyczne wakacje. Przyznaje, że nie wie, czy potrafi, ale chce spróbować. Chce coś zmienić.