Rzuca się na podłogę, krzyczy, płacze. Używa tylko jednego słowa: „nie!”. I jak tu wierzyć tym, którzy twierdzą, że bunt dwulatka nie istnieje? I co ważniejsze: jak przetrwać ten trudny czas?
Między osiemnastym a dwudziestym szóstym miesiącem życia każdy maluch przechodzi przez bardzo znaczące zmiany. Dowiaduje się, że jego pragnienia mogą być spełnione lub nie i że można wpływać na rodzica, od którego spełnienie ów pragnień zależy. Pojawiają się skrajne emocje, nieopanowany płacz, rozrzucanie jedzenia, walenie pięściami. Witamy w świecie buntu dwulatka!
Bunt dwulatka istnieje!
Potwierdzi to chyba każdy rodzic, którego potomstwo ma więcej niż dwa lata. Dziecko w tym wieku nabyło już całkiem sporo umiejętności i w związku z tym chce doświadczyć samodzielności. To zupełnie naturalny etap rozwoju. Tymczasem to, czego doświadcza to nieustanna rodzicielska kontrola. Dodajmy, że maluch nie potrafi jeszcze w pełni panować nad swoimi emocjami i spokojnie ich komunikować – stąd biorą się wyżej wymienione trudności.
Rodzice mogą też mieć wrażenie, że ich maluch jest po prostu złośliwy. Zaczyna się bawić lub marudzić dokładnie wtedy, kiedy mama jest już spóźniona. Sprzeciwia się dla samego sprzeciwiania. Uporczywie przeciwstawia się wszelkim poleceniom i zaleceniom rodziców. Jedyne, o czym marzą dorośli to sposób na opanowanie trudnej sytuacji.
Bunt dwulatka nie istnieje!
Będą jednak uparcie przekonywać niektórzy. Charakterystyczne dla tego wieku zachowania są po prostu naturalnym etapem w rozwoju dziecka. Nazwa „bunt” sugeruje z kolei, że mamy do czynienia z czymś, co trzeba stłumić, najlepiej szybko i skutecznie. Tymczasem cieszyliśmy się, kiedy maluch nauczył się raczkować, siadać, chodzić, wypowiadać pierwsze słowa. Tzw. bunt dwulatka jest po prostu kolejnym etapem jego rozwoju, prowadzącym do usamodzielnienia się. A przecież patrząc na tę sprawę z szerszej perspektywy chcemy, by nasze dziecko nauczyło się samodzielności, prawda? Pamiętajmy zatem, że tzw. „bunt dwulatka” jest ważnym etapem prowadzącym do tego celu.
Obecnie psychologowie są zgodni, że podejmowanie przez rodziców radykalnych działań mających na celu „przywołanie do porządku” dziecka na tym etapie nie przynosi pożądanych efektów. „Trzymanie krótko” po prostu się nie sprawdza. Więcej szkody niż pożytku przyniesie szarpanie się i siłowanie z krzyczącym maluchem. Nerwowe podnoszenie głosu tylko pogorszy sytuację. Jak w takim razie poradzić sobie z rzucającym się na podłogę i wrzeszczącym maluchem? Najpierw musimy spróbować zrozumieć, przez co nasze dziecko przechodzi.
Nie fanaberie, tylko ważne potrzeby Zabawa w życiu dziecka spełnia zupełnie inną funkcję, niż w życiu osoby dorosłej. To nie jest chwila relaksu, którą można odłożyć na później, to ważna potrzeba. Dziecko bawi się nieustannie zabawkami, garnkami, gazetami, kosmetykami mamy, tekturowym pudełkiem. To nie tylko sposób na ujście dziecięcej energii, ale także okazja do poznawania otaczającego nas świata i nauki. Dwulatkowi przy tym naprawdę trudno jest zrozumieć, że zabawę trzeba przerwać, bo mama powinna już dawno być w drodze do pracy, jeśli natychmiast nie wyjdziemy, pies załatwi się w domu, czy też wizyta u lekarza przepadnie, jeśli nie dotrzemy do przychodni w przeciągu godziny.
Rozwiązanie? Takiego, które zapewniłoby rodzicom pełen komfort a dziecku zadowolenie pewnie nie ma (jeśli jest, poproszę o ten patent!). Jednak pomóc może zapewnienie dziecku jak największej porcji zabawy. Oczywiście nie chodzi tu o kupno kosztownych zabawek, a spędzenie z nim czasu. Im dłużej i częściej będziemy się wspólnie bawić, tym mniejsze będzie napięcie dziecka, gdy będziemy musieli przerwać zabawę.
Pamiętajmy też, że chociaż dziecko niekiedy zdaje się być złośliwe bez powodu i bez większego sensu, tak naprawdę pokazuje autentyczne emocje. Zamiast zmusić je do tłumienia ich, warto poszukać sposobu na rozładowania dziecięcych emocji w akceptowalnych dla nas granicach. Tak samo jak dorosły, dziecko ma prawo do smutku, płaczu, niezadowolenia. Nie każmy go za sam fakt, że towarzyszą mu emocje.
Im więcej kontroli, tym silniejszy bunt
Od tego są rodzice, by kontrolowali dziecko i stawiali mu pewne ograniczenia. Muszą przecież zapewnić mu bezpieczeństwo. Nie mogą sobie pozwolić również na to, by cała rodzina i cały dom podporządkowany był potrzebom malucha. Warto jednak zostawić dziecku nieco swobody. Zabawa ostrymi narzędziami jest wykluczona. Ale jeśli dziecko upodobało sobie papierową torbę po zakupach, albo mocno zakręcone kosmetyki mamy – właściwie dlaczego nie? Dajmy maluchowi wybór i swobodę, przy zachowaniu pewnych granic. Im mniej powodów do buntu, tym mniej napadów złości u dziecka.
Oczywiście nie chodzi tu o uleganie wszystkim żądaniom dziecka. Naprawdę nie musimy kupować kolejnej zabawki, dawać kolejnego ciastka, stawiać domu na głowie. Warto mówić dziecku „nie”, kiedy to uznamy za stosowne. A kiedy już odmówimy maluchowi, poświęćmy my trochę czasu. Warto dziecko przytulić, porozmawiać o zaistniałej sytuacji, wytłumaczyć swoją decyzję, zaproponować alternatywę („Nie mogę ci kupić nowego auta, ale chętnie pobawię się z tobą tymi, które czekają w domu”).
Kwestia spojrzenia
Krzyczy, pluje, szarpie, rzuca się na ziemię. Zatruwa mi życie, utrudnia każdy krok, uniemożliwia normalne funkcjonowanie, kombinuje, manipuluje, szantażuje. Oczywiście można tak spojrzeć na zachowanie dziecka w okresie tzw. buntu dwulatka. Można też inaczej. Poznaje swoją autonomię, uczy się samodzielności, buduje swój indywidualizm, uczy się wypełniania swoich potrzeb. I tak się składa, że jeśli wybierzemy do drugie podejście, znacznie szybciej osiągniemy porozumienie ze „zbuntowanym” dzieckiem.