– Czy naszym rodzicom przyszłoby do głowy obwiniać swoich rodziców (a naszych dziadków) za to, że mają niskie poczucie własnej wartości? Albo, że im się nie wiedzie w życiu? Czy narzekali kiedykolwiek, że są tacy, jacy są, bo rodzice ich nie chwalili, za bardzo krytykowali albo nie wierzyli w nich wystarczająco mocno? No nie słyszałam! – mówi Patrycja, zmieniając jednocześnie pieluchę swojej prawie rocznej córeczce.
Reklama.
Reklama.
Patrycja to taka kobieta, o której mówi się "baba z jajami". Powie prosto z mostu, co myśli i nawet jak cię krytykuje, to tak, że trudno się na nią gniewać, bo nie mówi tego, żeby ci dogryźć. Mówi, jak jest. Twardo stoi na ziemi. Tak ją odbieram.
– Napisz o tym – ciągnie dalej. – Napisz o tym pokoleniu, które za wszystko wini innych, zwłaszcza rodziców. Za krzywe nogi, krzywe zęby, brak partnera, niewłaściwego partnera, brak pracy, gdy nie mogą awansować. Nie biorą odpowiedzialności za siebie.
– I wiesz, co jest najgorsze? – patrzy na mnie wyczekująco.
– Nie wiem – przyznaję.
– Że ja też do nich należę.
Wychowali, jak umieli
Mam 34 lata. Nie miałam trudnego dzieciństwa. Raczej normalne, nudne. Zostałam wychowana w rodzinie z tak zwanej klasy średniej. Nie było w domu przemocy. Może piło się więcej niż teraz, ale wtedy wszyscy pili i palili. Zajęcia pozalekcyjne? Prawie żadne. Angielski, jakiś taniec towarzyski, który przerwałam po kilku zajęciach, bo nie miał mnie kto podwozić.
Czy moi rodzice przejmowali się tym, że nie rozwijam swoich pasji? Raczej nie. Pracowali, a po pracy zajmowali się sobą, domem, oglądaniem telewizji, albo ktoś wpadł niezapowiedziany. Kiedyś częściej ludzie spotykali się ze sobą, chociaż nie wszyscy mieli samochody. Takie mam wspomnienia z dzieciństwa. W liceum trochę otworzyły mi się szerzej oczy.
Angażowałam się w różne społeczne inicjatywy, zbiórki. Zajęć dodatkowych było mało: języki, ewentualnie gra na gitarze. Ale cokolwiek wymyśliłam, rodzice mówili: "Chce ci się?", "Po co będziesz jechała taki kawał?". Najpierw rezygnowałam, ale z czasem zaczęłam robić wszytko na odwrót. Im bardziej odradzali, tym bardziej w to brnęłam. Inaczej nie potrafili.
A dzisiaj? Zabijamy się, żeby dziecko dobrze się rozwijało. "Twoja córka w zerówce nie chodzi na dodatkowy angielski i balet? Jak to możliwe?" – podsłuchałam kiedyś taką rozmowę na placu zabaw. Zgroza! Dopiero im dzieci podziękują, jak dorosną!
Pewnie psychologowie uznaliby, że w moim domu była przemoc psychiczna. Gdy coś mi nie wyszło albo dostałam złą ocenę w szkole, słyszałam: "Do niczego się nie nadajesz, jesteś beznadziejna, przestań ryczeć, zawiodłem się". Gdy byłam mała, mama mówiła: "Nie rób tak, bo nie będę cię kochać…". Tak rodzice radzili sobie z nieposłuszeństwem i wprowadzali dyscyplinę, żeby dziecko było grzeczne, słuchało się i dobrze uczyło.
Moja przyjaciółka słyszała jeszcze gorsze rzeczy (tak, to czasem wraca do nas): "Do niczego się nie nadajesz!", "Będziesz nikim". To reakcja ojca, gdy przyniosła dwóję z matematyki. Potem ukradli jej buty w szatni. Co powiedział? "Z takim podejściem do życia będziesz żyła pod mostem!". Więc ona przez większość swojego życia robiła wszystko, żeby pod tym mostem nie żyć, żeby udowodnić tacie, który już nie żyje, że jednak do czegoś się nadaje.
Tak bardzo chciała to udowodnić, że poświęciła rodzinę dla kariery, wysokiego stanowiska i zagranicznych wyjazdów. Nie wie, czy ojciec był dumny, bo rzadko rozmawiali, nie odzywała się do niego, nie wybaczyła mu. A gdy pomyślała, że może nadszedł ten czas, jego już nie było. Ostatnio powiedziała mi: "Wiesz, ale gdyby mój ojciec nie mówił mi tak w dzieciństwie, pewnie nie osiągnęłabym tego, co mam" (i właśnie zakochała się ze wzajemnością).
Muszę się uwolnić od przeszłości
Czy moje "problemy z dzieciństwem" wychodzą w życiu dorosłym? Pewnie, że wychodzą. Ale radzę sobie. Nie uzależniam tego, co myślę o sobie od oceny innych (to chyba najtrudniejsza rzecz). To, że rodzice wychowywali mnie najlepiej, jak umieli, dotarło do mnie dopiero po urodzeniu córki. Teraz patrze jak rodzic i wiem, jaki to trudne. Myślę, że robili, co mogli.
My też nie będziemy idealnymi rodzicami. To nasze dzieci dopiero mogą mieć traumę! Nadopiekuńczość, wyręczanie. Trzęsiemy się nad nimi jak galareta. Dlatego przestańmy użalać się Nad sobą. Ważne, żebyśmy byli świadomi naszych braków, słabych stron i lęków.
Nie jesteśmy już dziećmi, możemy przejąć kontrolę nad własnym życiem. Użalanie się nad sobą niczego nie zmieni, wywołuje tylko bierność: "Nic nie zrobię, bo to przecież wina rodziców. Tak mnie wychowali" i jeszcze "Nie dali mi mieszkania, nie załatwili pracy". Takie teksty też słyszałam. Bzdura. Tak zawsze jest najłatwiej. Nie brać odpowiedzialności za swoje życie.
– I jak się z tego uwolnić? – pytam.
– Wybaczyć im. Wybaczyć im i zrobić to dla siebie. Dopóki nie wybaczysz, krzywdzisz sama siebie, swoje dzieci i męża. Zostaw to dzieciństwo. Dzisiaj każdy bawi się w psychologa i analizuje ci życie: "Nie układa ci się w związku, bo ojciec był nieczuły". A który ojciec był czuły? Błagam!
Nieważne, co inni nam kiedyś zrobili, ważne, co ty zrobisz z tym teraz.