Nauczycielu to do Ciebie! Nie zadawaj tyle do domu. Dlaczego mamy cię wyręczać w nauczaniu naszych dzieci?
List czytelniczki
08 grudnia 2015, 12:33·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 08 grudnia 2015, 12:33
Jeżeli chcielibyśmy, żeby uczyły się w domu, zdecydowalibyśmy się na edukację domową. Ale wybraliśmy szkołę publiczną, więc dlaczego uczniowie całe popołudnie i wieczór ślęczą nad książkami we własnych pokojach?
Mam dwoje dzieci. 11 letniego syna w piątej klasie i młodszą córeczkę, na szczęście jeszcze w przedszkolu. Piszę „na szczęście”, bo gdy pomyślę, że będę musiała z jednym i z drugim jednocześnie siedzieć przy lekcjach, to mi się robi słabo. Mąż pracuje dłużej niż ja, więc sprawdzanie prac domowych i przepytywanie z lekcji w większości spada na mnie.
Reklama.
Rodzice się nie wyrabiają
Zwłaszcza ci pracujący i dojeżdżający. Proszę mnie źle nie zrozumieć. Mój syn dobrze się uczy i nie mam do niego zastrzeżeń. Ale wiadomo, lekcji trzeba przypilnować. Trzeba sprawdzić, przepytać i czasem przejrzeć zeszyt, bo z systematycznością bywa różnie.
To zajmuje naprawdę dużo czasu, bo nauczyciele chcą, żeby „dzieci dobrze przyswoiły materiał”. Tak powiedział jeden z nich, gdy uczniowie w klasie syna zaczęli protestować, że mają za dużo zadawane z dnia na dzień. Gdy wracam z pracy, odbieram córeczkę z przedszkola, rzucam się pędem do robienia obiadu, trochę ogarnę dom i do lekcji! A mała przyklejona do mnie, albo marudząca, żeby się z nią pobawić właśnie teraz, w tej chwili. Czasami puszczam jej bajkę, żeby nie przeszkadzała. Ale czy o to chodzi? Szkoła ma mi dyktować, jak mam spędzać czas w tygodniu ze swoimi dziećmi? Że nie mogę z nimi normalnie pobyć? To może trzeba zrewidować jakość lekcji prowadzanych przez nauczycieli?
W szkole się nie nauczy, musi wykuć w domu
Nie jestem przewrażliwioną matką, która własne ambicje przekłada na dziecko i wychowuje je na prymusa. Zależy mi jednak, żeby nie miał złych ocen. A to oznacza, że dziecko po przyjściu ze szkoły ślęczy całe popołudnie i wieczór nad lekcjami. Nauczyciele mówią, że dzieci muszą przećwiczyć materiał poznany na lekcji. Rozumiem, ale w takiej ilości? Co robią na lekcji? Mój syn od dawna mówi „Mamo ja wiem, że musi być szkoła, że musimy się uczyć, ale prace domowe? To zabiera nam całe życie. To niesprawiedliwe”. I rzeczywiście, dzieci w tygodniu w ogóle nie mają czasu dla siebie. Wracają ze szkoły, jedzą, chwilę odetchną i znów do lekcji. I tak do wieczora. A gdzie jest czas na to, co najważniejsze w tym wieku? Na kontakty społeczne? Rozwijanie zainteresowań? Bieganie za piłką?
Od rana do nocy z nosem w książce
Szkoły są przepełnione. Dzieci chodzą na drugą i trzecią zmianę. Kiedy mają te lekcje robić, gdy wracają do domu o 16.30? Rodzice też wracają późno. I zamiast spędzić z dzieckiem czas, wyjść na spacer, pograć w piłkę na boisku, siedzą w domu. My już nawet nie myślimy, żeby w tygodniu gdziekolwiek wyjść, czy zaprosić kogoś do nas, bo albo trzeba przygotować się do kartkówki, klasówki, zrobić dodatkową pracę, makietę. Najlepsze są jednak te prace domowe, których dzieci nie są w stanie zrobić same i zadane są ewidentnie dla rodziców. W czwartej klasie uczniowie mieli przygotować trzy zeszyty na przyrodę. Wklejać rośliny i opisywać je korzystając z internetu lub leksykonów. Dziecko jest w stanie zrobić to samo w tym wieku? Z tego, co wiem wszyscy rodzice mozolnie pracowali w pocie czoła. Nie dodałam, że roślin musiało być 40, nasion 15 plus obserwacja hodowli fasoli z rysunkami.
Jaki czas wolny?
To, że w tygodniu dzieci nie mają czasu to wiadomo, ale na weekendy nauczyciele zadają jeszcze więcej (bo przecież jest tyle czasu). Trzeba więc w sobotę albo w niedzielę zrobić lekcje na kolejny tydzień, żeby zdążyć potem z bieżącymi pracami. W tym roku Wszystkich Świętych wypadało w niedzielę. Przecież to jest dzień, kiedy nie siedzi się w domu! A tu milion zadań do zrobienia i jeszcze kartkówka w poniedziałek. No bez przesady.
Mój syn musiał też zrezygnować z judo, które naprawdę lubił, bo nie miał już na to czasu. Została mu piłka i angielski raz w tygodniu. Chciałby także zapisać się na informatykę, ale musiałby być 8 godzin w szkole. Szkoda mi naprawdę tych dzieci, którym chwile dzieciństwa przeciekają przez palce.
No i te ciągłe kłótnie o odrabianie lekcji. „Nie zrobię! Po co mi to? Nie mam siły! Jestem zmęczony!” - wiem, że tak jest nie tylko u mnie. I ja go rozumiem! Bo też po całym dniu w pracy jestem zmęczona.
Źle wykorzystane 45 minut
Dlaczego więc lekcji nie można wykorzystać tak, żeby uczniowie nie musieli drugie tyle pracować w domu? Czasami zaglądam do zeszytu, a tam temat i jakaś krótka notka, a do domu zadane kilka stron ćwiczeń. Co jest? Może szkoły mają za dużo wolnego? Prawie trzy tygodnie w święta? Może nie potrafią zaangażować dzieci podczas lekcji. Dzieci lepiej zapamiętują materiał, gdy im się coś pokazuje i pozwala sprawdzić w praktyce, a nie czyta z kartki i potem w domu każde nauczyć się tematu na pamięć.
Dzieci są zmęczone
Pod koniec tygodnia moje dziecko jest tak przemęczone, że mu się nic nie chce, nic go nie cieszy. Uczniowie są przygnębieni, bo dni zlewają im się w jedno. Cały czas to samo. A skąd krzywe kręgosłupy? Od siedzenia przy biurku! Bo przecież nie mają czasu na ruch poza szkołą. Może jeszcze gdyby te prace domowe były ciekawe? Raz mieli do zrobienia film albo makietę (do wyboru) związaną z tematem książki i byli tak zaangażowani jak nigdy! Ale to wyjątek. Większość prac domowych to tłuczenie podobnych do siebie zadań. Są ćwiczenia, znaczy, że muszą być wypełnione co do jednego przykładu. Nieważne czy umiesz, czy nie. Czy nauczyciele mają jakieś ograniczenia co do ilości zadawanej pracy domowej? Bardzo jestem ciekawa.