![Fot. [url=http://www.shutterstock.com/gallery-2306834p1.html]Evgenia Pashkova[/url]/Shutterstock](https://m.mamadu.pl/ec5ccdbb0d831b6dbda6352483eeb7b1,1500,0,0,0.jpg)
Nasi rodzice byli poważni, wymagający, surowi. Niewielu z nich siadało na podłodze i bawiło się klockami, jeszcze mniej robiło zupę z błota lub grało w piłkę na podwórku. Rodzic to był rodzic, a nie kumpel z boiska.
„Jakby ktoś pytał, to jestem twoją siostrą” - słyszę za plecami w jednym z centrów handlowych. Za chwilę mija mnie matka z dorastającą córką. Były na zakupach, zmierzają w stronę kawiarni. Śmieją się i plotkują. Widać, że mają dobry kontakt. Ale dlaczego matka tak bardzo chce zrezygnować ze swojej rodzicielskiej roli? Kto dla kogo jest autorytetem?
Okres dojrzewania się wydłuża, twierdzą psychologowie. Dorośli w wieku 30 lat dopiero zaczynają myśleć o rodzinie, ale wciąż uważają, że mają na to jeszcze czas. I na pewno nie chcą być w przyszłości nudnymi „starymi”. Chcą być nowocześni. "Nasi rodzice byli sztywniakami, my chcemy być bliżej naszych dzieci i ich problemów" - mówią.
Najzwyczajniej w świecie dostajemy zawrotu głowy. Jedni mówią „bądź stanowczy”, inni „bądź przyjacielem”, „wspieraj” i „wymagaj”, "nie krzycz”, ale „bądź stanowcza”. Nie chcemy powielać błędów naszych rodziców. Czujemy, że nasze dzieciństwo nie było idealne. Dlatego rozpieszczamy, pozwalamy na wszystko, ustępujemy naszym dzieciom.
Kolejny przykład?
I to za wszelką cenę. To nasz największy problem. Chcemy być lubiani przez wszystkich, chcemy mieć dobrą relację ze swoimi dziećmi, żeby przychodziły do nas, zwierzały się, opowiadały szczegóły ze swojego życia. Boimy się okresu dojrzewania, boimy się buntu, słów „nienawidzę cię”, dlatego chcemy się z nimi przyjaźnić za wszelką cenę. Pozwalamy na wiele, żeby tylko dzieci uważały nas za świetnych rodziców. Mamy jednak błędne założenie, bo fajny rodzic niczego nie daje, nie pokazuje, nie wymaga. To przecież takie fajne, gdy razem obgadujemy i naśmiewamy się z sąsiadów, rodziny, koleżanek z klasy syna lub nauczycieli. Tylko z czasem nasz autorytet, jeśli jeszcze taki mamy, też może upaść.
Nie jesteśmy perfekcyjni. Nikt od nas tego nie wymaga, a jednak chcemy tacy być. Dużo pracujemy, wracamy późno. „Poświęcam mu mało czasu i jeszcze mam wprowadzać dyscyplinę? Co ze mnie za rodzic?” - mówi znajomy. Dlatego robimy wszystko, żeby im zrekompensować nasze niedociągnięcia wychowawcze. I w rezultacie zbyt mocno się na nich koncentrujemy. Popadamy w skrajność dzieciocentryzmu. Podwozimy, zawozimy, chronimy, kupujemy, zamiast wychowywać. Dopiero potem orientujemy się, że coś jest nie tak, że dzieci robią, co chcą, nie słuchają się, wymagają od nas coraz więcej i więcej, źle się do nas odzywają, lekceważą.
Może zainteresuje Cię także: Matka wie lepiej? "Nie potrafię wyzwolić się spod jej wpływu. Boję się jej sprzeciwić...
Są dwudziestolatki, którzy sami biorą życie w swoje ręce, wyznaczają cele, szukają swojego miejsca na świecie. I są tacy, którzy czekają, aż dorosną. „Ja jeszcze się nie wyszalałem, mam czas na dorosłe życie i podejmowanie decyzji. Nie chce teraz o tym myśleć”. To częściej mężczyźni niż kobiety (chłopcy niż dziewczęta).
Według amerykańskiego terapeuty dziecięcego Jamesa Lehmana zdrowa relacja dziecka i rodzica nie jest relacją przyjacielską. Powinna mieć natomiast dwa wymiary: emocjonalny (miłość, przywiązanie) i funkcjonalny (karmienie, ubieranie, pomoc w lekcjach, uczenie norm społecznych, stawianie granic, wymagań itd.). Z czasem rodzic powinien coraz bardziej skupić się właśnie na tym drugim wymiarze. Uczyć właściwego zachowania, samodzielności, przydatnych w życiu umiejętności, nawet jeśli od czasu do czasu usłyszy „nienawidzę cię”, „jesteś najgorszym rodzicem na świecie”.













