Olga ma 32 lata, męża i dziecko. Pracuje w firmie szkoleniowej. Przełożeni doceniają jej pracę i powierzają odpowiedzialne projekty, a koleżanki mówią, że jest twarda w negocjacjach i potrafi wszystko zorganizować. Na pierwszy rzut oka: pewna siebie, dobrze ubrana. Korporacyjny rekin.
W domu, z mężem, wciąż się docierają. Czasami on mówi „Za bardzo się rządzisz”, a ona na to: „Ktoś musi zorganizować ten nasz życiowy bałagan”. Ale nie jest tak źle. Uzupełniają się, kochają swoją córkę, spędzają z nią każdą wolną chwilę. Chodzą też na randki, gdy mama Olgi zostanie z małą.
No właśnie. Mama Olgi Olga przyznaje, że kilka razy wybierała się do psychologa, ale nie dotarła. Odwoływała wizyty. „Chyba sobie coś wymyślam. Moja mama to nie potwór, to starsza osoba i ja powinnam być mądrzejsza, poukładać tę relację. Przecież ona niczego złego nie robi?” - tłumaczyła sobie. A jednak. Gdy mówi o swojej mamie coś ją gryzie od środka, sprawia, że czuje się źle sama ze sobą. Nie lubi tego, jak zachowuje się wobec niej, nie lubi siebie w tym momencie, bo wciąz jej ulega.
Olga mówi: - Nie potrafię wyzwolić się spod jej wpływu. Ona jest jak bluszcz, z którego nie mogę się wyplątać. I bardziej jest zła na siebie, niż na swoją matkę.
Może, gdy opowiem moją historię, to będzie jak terapia? - zastanawia się.
Zacząć żyć swoim życiem
Musi przyjść taki moment, kiedy matka powinna usunąć się z życia dziecka, a dziecko wybrać własną drogę. Powinien przyjść taki moment, w którym rodzice, jeśli chcą odwiedzić swoje dorosłe dzieci, dzwonią do nich i zapowiadają swoją wizytę. Powinien nadejść taki moment, w którym pozwolą im żyć swoim życiem, wyrażać własne zdanie, a nie kazać i przekonywać, że wszystko, co robią jest nieodpowiedzialne. Tak uważam. Jestem dorosłą kobietą, a nie czuję się jak dorosła w kontakcie z moją mamą. Co jeszcze? Rodzice mogą wyrażać własne zdanie, ale powinni wygłosić je tylko raz. I tyle wystarczy, żeby ktoś wziął je pod uwagę, albo nie. Mogą też powiedzieć, że się martwią, ale nie mogą próbować żyć za nas. Zwłaszcza, gdy mamy już ponad 30 lat, nasz związek z partnerem nie jest toksyczny i naprawdę jest ok. Moja matka tego nie wie, nie rozumie i nie przyjmuje do wiadomości.
Gdy przekraczam próg rodzinnego domu, czuję się jak małą dziewczynka
To tak, jakby ona trzymała mnie jeszcze cały czas za rękę i nie mogła puścić. Nie lubię jeździć do domu rodziców. Tam jestem małą, nieporadną, niezorganizowaną dziewczynką. Ona sprawia, że tak się czuję. Wiele razy na przyjęciu w rodzinnym domu, gdy chciałam pomóc w kuchni, wszystko wypadało mi z rąk. Nie potrafiłam nawet obrać ziemniaków! Przynajmniej Ona tak twierdziła. „Co to za kostki? Kto nauczył cię tak obierać ziemniaki? Przecież nie ja!” - strofowała. Obrałam do końca i wyszłam z kuchni.
Zawsze miała silny charakter. Nie biła nas z siostrą, nie obrażała, ale potrafiła swoim zachowaniem wzbudzić w nas poczucie winy, obrażała się i wymagała bezwzględnego posłuszeństwa. Była tylko jedna racja. Jej racja. Ojciec podążał za nią krok w krok. Niewiele mówił. Tak mu zostało.
Mama u mnie czuje się jak u siebie
Dziś mam 32 lata, własną rodzinę, a ona wciąż traktuje mnie jak małe dziecko. Przy mojej małej córce potrafi zwrócić mi uwagę „Jaką ty jesteś matką, że twoje dziecko chodzi takie brudne?!”. Maja ma cztery lata, ale już wyczuwa napięcie między nami. „Czy zapisałaś małą na tańce? Ona tak pięknie tańczy! Nie widzisz tego? Mam jakoś źle stawia nóżki, jutro zapiszę was do ortopedy dziecięcego!” - i tak bez końca. Wpada bez zapowiedzi i sprząta mi w mieszkaniu, prasuje. „Ja ci pomogę córeczko” - mówi serdecznie - „Ty tak długo pracujesz”. A potem: „Sama muszę wszystko robić, a ja już nie mam tyle siły!”. Gdy mówię, że jej o to nie prosiłam i nie chcę, żeby układała mi produkty w lodówce, obraża się. Czy mam tak brudno w domu? Jestem taka niezorganizowana? Raczej nie. A nawet jeśli bym była, to przecież mam do tego prawo. Mam prawo żyć jak chcę. Mogę nie prasować i wieszać pranie na wieszakach. Kto mi zabroni? Więc dlaczego jej na to pozwalam?
Wszystko robię źle. Według niej
Ona właściwie nie krytykuje, tylko… podpowiada i radzi. „Ja bym to zrobiła tak, ale ty oczywiście zrobisz jak zechcesz!” - i powtarza to zdanie kilkanaście razy, aż mi się wyryje w mózgu i zrobię, jak ona mówi. Traktuje mnie jak ofiarę losu.
Mama jest pedantką. Prasuje ojcu majtki, ubrania są idealnie poukładane w szafach, pod linijkę. W domu wszystko ma swoje miejsce, nawet szklanka na stole (podstawka stoi po prawej stronie talerza). Ja jestem "normalna" i być może dlatego wydaje jej się, że w moim życiu panuje bałagan. Często po prostu robi wszystko za mnie i nie pyta, czy ja tego chcę. Ostatnio zapukał do mnie hydraulik i powiedział: „Dzwoniła Pani X i powiedziała, że mam przyjść pod ten adres, bo cieknie w łazience”. Pani X to oczywiście moja mama. Dzień wcześniej zaczął przeciekać brodzik. Zadzwoniłam do hydraulika, który miał przyjść wieczorem.
Ten od mamy przyszedł wcześniej. Odesłałam go. Ona się obraziła. Trudno. I tak jest często. „Dzień dobry, przyszedłem założyć rolety w sypialni, bo słońce za bardzo grzeje. Dzień dobry przyszedłem pomalować sufit w kuchni”. Albo wchodzi i mówi „Kupiłam ci nowy obrus, bo widziałam, że stary ma plamę.” Obrus oczywiście haftowany kolorowymi nićmi, zupełnie nie w moim stylu. Ohydny po prostu. Nie biorę, mówię, że dziękuję. Ona odwraca się na pięcie. Niestety nie mogę wziąć jej „na przetrzymanie”, bo często odbiera Maję z przedszkola. Dzwonię, mówię „niech się mama nie gniewa” i proszę o przysługę. Z bólem serca.
"Jesteś niewdzięczna"
Ona ma poczucie, że musi opiekować się naszą rodziną, bo z mężem dużo pracujemy. Często opiekuje się wnuczką. Zastanawiam się, czy nie brać wtedy opiekunki. Ale czy to ma sens, jeśli ma babcię, która chętnie się nią zajmie? Próbuję rozmawiać z mamą, wyjaśniać, żeby jej nie urazić. A ona na to, że jestem niewdzięczna.
Mam swoje zdanie, potrafię go bronić, ale nie w kontaktach z matką. Coś takiego się dzieje, że odpuszczam, a potem źle się z tym czuję i wyżywam na mężu. Co on na to? Jemu to nie przeszkadza, stoi z boku. W końcu jest posprzątane, zreperowane, ugotowane. Ale widzi, że mnie to zjada od środka. Może jednak nie radzę sobie ze wszystkim? Może rzeczywiście jej potrzebuję i tego wszystkiego, co ona robi?
[b]Dla mojej córki i świętego spokoju znoszę jej „panoszenie się”[b]
I to nie jest tak, że ona nie ma własnego życia, chociaż mam wrażenie, że w domu z tatą się trochę nudzi. Działa w klubie seniora i jakiejś przykościelnej organizacji. Zbawia świat. Czasami wydaje mi się, że ona ma poczucie, że jest jedyną osobą na świecie, która wie co robić.
Chcę to przerwać, ale jestem od niej w jakiś sposób uzależniona (opieka nad córką), no i to jest moja matka. Mam nadzieję, że ja taka nie będę. Nigdy. Chociaż, gdy ma przyjść robię rewolucję w domu, sprzątam, wycieram, odkurzam. Żeby się nie przyczepiła, żeby nie chciała sprzątać. Ale to i tak nic nie daje, bo przecież ona wie lepiej, co i gdzie powinno stać. Ona wie najlepiej.
Chyba jednak czas na opiekunkę.