"Nie stać mnie na zatrudnienie kobiet. Gdy pojawia się wizja dziecka, to one po prostu dostają jakiegoś świra, a mi się budżet wali na łeb i na szyję" — mówi w rozmowie z MamaDu przedsiębiorca prowadzący małą firmę. Nasz rozmówca nie chce ujawniać swojej tożsamości — jak sam podkreśla, szczerość nie popłaca. W obawie o swoją firmę i reputację pragnie pozostać anonimowy. Można go lubić, można nie lubić, ale ma facet mocne argumenty.
Na początek powiem od razu - ja naprawdę uważam, że kobiety i mężczyźni są tak samo pracowici i leniwi, tak samo mądrzy i głupi, tak samo mili i niemili. I powinni zarabiać tyle samo na tym samym stanowisku.
No to gdzie jest problem?
Problem jest, że młoda kobieta na stanowisku X kosztuje dużo więcej niż facet. A mnie na to nie stać.
?
Słuchaj, przez ostatnie sześć lat zatrudniłem na etat siedem dziewczyn. Na różnych stanowiskach - od sekretarki po dyrektora handlowego. Wiesz ile u mnie pracuje teraz? Jedna. Ta, która jak przyszła miała już dzieci. Zatrudniłem też w tym czasie pięciu facetów. Wiesz ilu jest teraz? Wszyscy.
Bo?
Taki chciałem być nowoczesny i fajny, że jak szukaliśmy do pracy, to nie pytałem o plany o to, czy chcą się żenić, czy mają dzieci, chcą mieć itp. Wiesz, żeby nie wypaść na jakiegoś idiotę, pokazać, że u mnie w firmie liczy się człowiek. Takie tam dyrdymały, co mi się kiedyś ważne wydawały. Autentycznie starałem się patrzeć na doświadczenie i przydatność dla firmy.
To chyba dobrze…
Na początku było dobrze. Trafiliśmy świetnie i każda z dziewczyn sprawdzała się super. Miały pomysły, a klienci je wprost uwielbiali. A potem w ciągu dwóch lat jedna po drugiej zaszły w ciąże. Sześć - jakby się umówiły. Pięć z nich dostało autentycznego świra - na zwolnienie poszły pomiędzy drugim (!), a czwartym miesiącem. Nic złego się nie działo - ani z nimi, ani z dzieckiem. Po prostu mogły, to poszły. A u lekarza wystarczy powiedzieć, że się ma stresującą pracę, albo trzeba dużo stać i już - L4 wypisywane są na całe miesiące.
Przecież ty im nie płaciłeś tylko ZUS.
Raz, że nie od razu tylko po miesiącu, ale to ok, mogę przeżyć. Chodzi o coś innego. Zrozum, my włożyliśmy w te dziewczyny masę pracy. Szkolenia, ćwiczenia, budowanie relacji z klientami. To czas i pieniądze, wcale nie małe. A one znikają prawie z tygodnia na tydzień na kilkanaście miesięcy. Ja nie jestem jakiś KGHM, czy urząd państwowy, który może mieć to w nosie. Oni w swojej skali, gdzie pracują tysiące osób po prostu zatrudniają więcej ludzi, bo wiedzą, że ileśtam procent zawsze będzie na zwolnieniu lekarskim. U mnie brak jednej osoby już jest trudny do nadrobienia. Więcej i dłużej pracować muszą inni.
Więc przychodzi do mnie jedna lub druga i mówi, że jest w ciąży. Na początku to nawet gratulowałem i mówiłem, że się cieszę, że wspaniale. I myślę spokojnie, że jest dużo czasu, żeby to wszystko poukładać, bo przecież to dopiero tej ciąży początek. A one mi dwa tygodnie później przynoszą L4 i mówią, że jej to już do końca ciąży raczej nie będzie. Tak z dnia na dzień. Gdy to było po raz pierwszy, to myślałem, że to wiesz, “zła kobieta była”. Ale to się zdarzyło pięć razy. Nie wierzę, żebym miał pecha. To po prostu norma.
Przerobiłem z księgowym szybki kurs przepisów na temat pracownik+ciąża. I weź teraz postaw się w mojej sytuacji. Dziewczyna znika na długi czas. Mogę zatrudnić kogoś na jej miejsce? Mogę. Tylko kto mi przyjdzie do pracy, jak się dowie, że za półtora roku wróci ktoś na jego miejsce. Pal licho, jeśli to dotyczyło jakiś mniej ważnych stanowisk i zadania można było rozdać innym ludziom, a pieniądze za etat podzielić. Albo wziąć kogoś z pracy tymczasowej. Ale dyrektor handlowy? Albo osoby do pracy z klientem? To są full time stanowiska. Potrzebni doświadczeni ludzie.
I co zrobiłeś?
A co miałem zrobić? Awansowałem ludzi z firmy na te brakujące stanowiska. Pytali, co będzie jak “ona” wróci, to mówiłem, że jakoś będzie. Na szczęście dyrektor handlowa wzięła wychowawczy, więc największy problem zniknął. Ale pozostałe dziewczyny wróciły niby na cały etat.
Niby?
No niby. Bo trzy dni są, a dwa ich nie ma. Co chwila w domu z dzieckiem, bo chore, bo przeziębione, bo nogę zwichnęło i takie tam. A ja płacę, bo tu nic nie trwa powyżej miesiąca.
Dzieci chorują, ktoś musi się nimi opiekować...
Wiem. Sam mam dziecko, wiem jak jest. W poniedziałek wieczorem okaz zdrowia, a we wtorek rano pędem do przychodni. I rozumiem, że chorują i ktoś musi z nimi zostać. I nie miałbym pretensji, gdyby ktoś do mnie nie miał, gdybym mógł też mu połowę pensji płacić. A tak jak jest, to one nie rozumieją, że mnie po prostu fizycznie nie stać na taką pracę. To nie jest kwestia tego, czy ja sobie kupię dom na Lazurowym Wybrzeżu. To jest kwestia tego, czy będę miał pieniądze na wypłaty, ZUS, podatki itp. Jeśli ktoś, kto ma się zajmować klientem zarabia sześć tysięcy złotych miesięcznie i go najczęściej nie ma, to ja muszę nie tylko mu zapłacić te sześć, ale jeszcze znaleźć trzy dla kogoś, kto go w nadgodzinach będzie zastępował, jeździł na spotkania, etc. W przyrodzie nic nie ginie i w firmie nic nie ginie. Dla małych firm to są duże pieniądze - niezależnie, czy chodzi o moją agencję, osiedlową piekarnię, czy jakiś sklepik.
Powinien być taki kalkulator, w którym pracodawca sobie oblicza ile tak naprawdę kosztuje go godzina pracy matki małego dziecka. Może zresztą i lepiej, że go nie ma, bo wtedy to nikt by ich nie wziął do pracy.
To zabrzmi jak banał, ale dzieci są ważniejsze niż twoja firma. Zresztą nie tylko w jednostkowym przypadku, ale tez tak ogólnie - dla gospodarki itp.
Jakoś pewnie w skali makro tak. Ale pod koniec miesiąca to dla mnie nie. Powiem jeszcze raz - duże przedsiębiorstwa łatwo sobie z tym radzą. Zysk mniejszy o milion w tę, czy w tamtą to dla takiego na przykład banku drobiazg. Ale małe firmy, takie jak moja? Dla nich zatrudnienie młodej dziewczyny to jak bomba z opóźnionym zapłonem. Tym bardziej, że łatwo tego uniknąć.
Jak?
Zatrudniając facetów. Tacierzyński i inne sprawy to pikuś, w porównaniu z matkami. A jak dziewczyny, to nigdy nie na etat. Niech zakładają działalność, albo tylko umowy o dzieło. Nawet, jeśli trzeba im zapłacić trochę więcej to i tak się opłaca. Ja wiem jak to brzmi, sam siebie słyszę. Sam mam żonę i wiem, co bym myślał o jej szefie, gdyby tak mówił. Ale jak mam wybór pomiędzy istnieniem mojej firmy, a byciem poprawnym politycznie, to wybieram firmę. I nic na to nie poradzę, a zresztą to chyba normalne.
Nasz rozmówca ma 45 lat, żonaty, dwójka dzieci. Właściciel agencji PR w dużym mieście. Prosił, aby nie podawać jej nazwy, ani jego danych.