Można za dziećmi przepadać, można je ledwie tolerować, nie lubić trochę nie wypada (przynajmniej w MamaDu). Ale na pewno nie można zaprzeczyć, że dzieci się przydają. To absolutnie, niezaprzeczalnie i cudownie NAJLEPSZA WYMÓWKA NA ŚWIECIE. Taki bonus, który od losu dostaje rodzic - do wielokrotnego wykorzystania, ważny nawet przez kilkanaście lat. To będzie artykuł z poradą.
Wymówka na zawołanie
Ile to się człowiek musiał namęczyć w bezdzietnej młodości, aby znaleźć jakąś mądrą wymówkę. Na przykład, żeby nie przyjść na kolegium redakcyjne. Taką niepodejrzaną. Gubiło się klucze (cudownie potem odnajdywane), uciekał pies, zatrzaskiwały drzwi. Co odważniejsi barwnie opowiadali o dramatycznym wypadku samochodowym po drodze (“no, ale na szczęście nikomu nic się nie stało”). Wyobraźnia pracowała na pełnych obrotach - za każdym razem musiało być to coś jeszcze bardziej wiarygodnego niż poprzednio. Słowem - ciężko było.
A teraz? Dzieci w szkole. Rodzic siada sobie wygodnie w fotelu, popija kawę z mlekiem i leniwym ruchem bierze do ręki telefon. Dzwoni? Nigdy w życiu! Musi przecież pamiętać, że jest zbyt zajęty, żeby zadzwonić. Więc pisze: “Heniu/Kasiu niestety nie dam rady przyjść. Mały/mała wymiotowała pół nocy”.
Wymioty są generalnie bezpiecznym pomysłem - trudno udowodnić, że ich nie było, a jednocześnie dziecko zawsze może nagle ozdrowieć w razie, gdyby Heniu/Kasia nie wykazali spodziewanej empatii. Ale spokojnie - prawie zawsze wykażą. Mało jest w biurach takich szefów, co - choćby się w duchu skręcali ze złości - nie odpiszą choćby głupiego “ok”. Bo nic tak źle nie wpływa ma image wśród pracowników jak opinia człowieka, który nie bierze pod uwagę, że “on/ona ma małe dziecko przecież!”.
Rodzic spokojnie pije więc kawę dalej, słucha jazzu i może leniwie pogratulować sobie decyzji o posiadaniu potomka.
Oczywiście wymówka przydaje się na wszystkie inne okazje, nie tylko tę służbową. Zapowiadająca się nudno impreza (której wszak nie wypadało odmówić), jakieś wyjście ze znajomymi (a nam się tak nie chce)... No właśnie po to są w internecie tysiące tekstów o dziecięcych infekcjach - żeby wszyscy dookoła wiedzieli, że MY rodzice jesteśmy biedni, zarobieni i nie możemy przyjść/iść/być. A najpiękniejsze jest to, że nikt przecież nie będzie w takiej sytuacji namawiał, nakłaniał, przekonywał.
Przesada nigdy nie jest dobra i dziecięce wymówki, też powinno się stosować z umiarem. Należy też unikać wymyślania jakiś chorób dłużej trwających, bo dociekliwe ofiary wymówki mogą później dopytywać o zdrowie, zastosowaną kurację, etc. Może nie jest to jakoś szczególnie estetyczne, ale wymioty i bóle brzucha rządzą.
PORADA: Nie posyłaj dziecka do szkoły, do której chodzą dzieci innych osób, z którymi pracujesz. To najprostszy sposób na dekonspirację.
Dziecko nie tylko dla wymówki
Jeśli ktoś nadal nie jest przekonany do dzieci, niech czyta dalej.
Taka sytuacja. Dwie dorosłe osoby, słabo się znające stoją obok siebie z jakiejś okazji. Wypada o czymś porozmawiać, ale trochę trudno znaleźć jakiś temat. Brzmi znajomo? Nie dla rodziców. Dzieci w jako temat do rozmów nadają się znakomicie. Są w tym względzie bardzo plastyczne - w zależności od potrzeb możemy opowiadać o trudach rodzicielstwa (“Ale mnie wkur.. jak oni ciągle te buty zostawiają rozrzucone”), albo o jego zaletach (“Podobno mają znieść opłatę na Komitet Rodzicielski”). Można snuć dłuższe i krótsze historie, dykteryjki, anegdotki.
Albo wizyta u teściów. Nuda. Przyżeniony rodzic szybko przypomni sobie, że jeszcze w tym tygodniu nie czytał z dzieckiem/nie wystrugał łódki z kory/nie porozmawiał z nim o sensie istnienia. “Bardzo mamę przepraszam, ale to nie może czekać” - trzask prask i nas nie ma. Dzień uratowany.
No i na koniec parking. Fajnie jest od czasu do czasu móc legalnie stanąć na najlepszym miejscu parkingowym “tylko dla rodzin z dziećmi”. Z poczuciem wyższości spojrzeć na biedaków jeżdżących w kółko po parkingu. I sobie krzyknąć w kierunku dzieci: “Rozepnijcie w końcu te pasy, ile można do cholery czekać”.