Drogie Panie Mamy, Żony i Partnerki! Do Was piszę. Przestańcie już. W kółko narzekać na tatów, mężów i partnerów. Od B jak Bartosik (czyli ja) do T jak Terlikowski baaardzo daleko, ale ostatnio naprawdę strasznie trudno znaleźć w mediach kobietę, która zauważy, że dookoła jest mnóstwo normalnych facetów - takich, co kochają żonę, uwielbiają ponad życie swoje dzieci i (przede wszystkim) nie uciekają. W pracę, alkohol, albo tak dosłownie - byle dalej. Melduję, że jesteśmy. Może nie ma nas w tabloidach i na pasku w TVN24, ale tak w ogóle to jesteśmy. Trochę nudni, ale za to bardzo liczni i rzetelni jak Zawisza (nie Artur, tylko ten rycerz).
Taka jakaś moda nastała wszędzie, żeby stosunek ojca do dziecka opisywać w stylu “nie wiem, nie znam się, zarobiony jestem…”. Najlepiej z nutką zrezygnowanej wyrozumiałości. Zmęczonym i smutnym głosem z mediów sączą się zdania typu: “Kacperek tęskni za tatą, no ale tata musi przecież pracować”. Albo “Stefan nie pomaga przy kąpieli, ale kiedyś musi odpocząć po pracy”. Taka ja biedna jestem. Taka umęczona. A całość okraszona wypowiedzią specjalisty o tym, jak ważna jest relacja dziecko-ojciec.
Drodzy eksperci, szanowne Partnerki Stefana i Matki Kacperków (imiona zmienione przez redakcję). Przykro mi. Macie - cholera - pecha. Bo nie trafiliście na jednego z tysięcy ojców, dla których dziecko to cud ich świata. Nie jakiś wyjątkowych tatów, jak z książeczki. Normalnych - jak z życia. Pełno ich.
Takich ojców, którzy byli przy porodzie, a jak nie mogli, to stali na korytarzu. Czekali i denerwowali się tak, jak nigdy w życiu. A potem płakali ze szczęścia.
Takich, którzy obudzeni w środku nocy są w stanie wyrecytować wszystkie alergie dziecka + terminy następnych szczepień.
Takich, którzy nie piszą antyfeministycznych felietonów, gdy do piątej nad ranem nosili dziecko na rękach, bo miało kolki. Wczoraj nosiła mama, dzisiaj tata. Żaden big deal...
Takich, którzy są o tej 15:30 na nieszczęsnych Jasełkach. I solidarnie wymieniają się z mamą w wożeniu na co drugi trening, sparing i każdy inny “ing”.
Słowem: zwyczajnych ojców.
Opowieści jak kryminał
Opowieści o tym, jak to matki starają się o równe traktowanie czyta się jak kryminał w odcinkach. Jest zły kierownik (bo przecież nie szefowa), zbrodnia braku elastycznych godzin pracy oraz motyw, czyli pieniądze (mniejsze). A wszędzie leitmotiv poświęcenia. Pani A. poświęciła to, na rzecz tamtego. Pani B. tamto na rzecz tego. A Pani C. stara się łączyć, bo to kwestia dyscypliny. Mężczyzna występuje jako tło, zwykle irytujące Panie A+B+C.
Leszek Możdżer mówił kiedyś w jednym z wywiadów, że świetnie wie, jakie nacisnąć klawisze w fortepianie, żeby publiczność się wzruszyła, a jakie, żeby się śmiała. Żadna magia, czysta biochemia. Zachowując wszelkie proporcje i nie porównując do Mistrza, to podobnie jest z dziennikarzami - wiemy, jakie historie opisywać, żeby ludzie czytali/klikali. Panie A-C czytają się dobrze, więc jest ich dużo. Na tyle dużo, że przysłaniają rzeczywistość. Przynajmniej tę męską.
Zwykła rzeczywistość
A jaka ona jest ta rzeczywistość? O rany… no taka zwykła. Dla większości ojców w zasadzie nie wiele różni się od tej większości matek - codzienna i niemedialna. Przynajmniej jeśli chodzi o dzieci. Robimy śniadanie (albo mama robi), wieziemy do szkoły (albo mama wiezie), odbieramy skądśtam (albo mama odbiera). Tak samo umieramy z niepokoju, jak dziecko choruje. Tak samo cieszymy się, jak postawi pierwszy krok. Jesteśmy tak samo dumni, jak mu się coś uda. I martwimy się, jak się nie uda. Pędzimy na złamanie karku na każdy telefon z przedszkola/szkoły. Kupujemy buty i wiążemy szaliki. Albo mama kupuje. Nie ma żadnej różnicy. Ani ideologii.
Pewnie nam trochę łatwiej nauczyć pokazać jak należy rąbać drewno niż jak zaszyć skarpetkę, ale bez przesady.. Czy to naprawdę jest ważne? Czy to jakoś definiuje? Jak tak, to osobiście deklaruję, że nauczę się i synów zaszywać skarpetkę. W końcu Rambo też sobie ranę zaszywał samodzielnie.
Proszę na mnie nie krzyczeć, ale fakt, że się miało dziecko dziewięć miesięcy w brzuchu to naprawdę za mało, żeby uważać, że czuje się więcej. Może inaczej, ale nie lepiej. Nie bronię ojców - oni w większości bronią się sami. Są i czują. Więcej - chcą być i czuć. I dla tego bycia i czucia poświęcają naprawdę dużo, wcale nie mniej niż mamy.
Są kobiety (co słychać), które walczą o możliwość robienia kariery po urodzeniu dziecka. Tak samo są mężczyźni (czego nie słychać), którzy walczą o możliwość odpuszczenia kariery po urodzeniu się im dziecka.
Roczny kontrakt w Nowym Jorku przestaje być realizacją marzeń. W zasadzie nie ma w ogóle takiej opcji. MatkaŻonaiKłopoty napisała niedawno w MamaDu jak łatwo przegapić dzieciństwo dziecka. Tak samo jak łatwo matce, tak łatwo ojcu. “Zrezygnowałem, bo w zasadzie w ogóle nie byłoby mnie w domu” - to wcale nie jest zdanie z kosmosu, tylko z wielu polskich domów.
O tym, jak trudno wychowywać dzieci MamaDu napisało już megabajty tekstu. Ten mały kawałek ma (miał?) pokazać, że tak samo trudno mamom, jak i tatom. I że są tysiące tatów, którzy w praktyce, a nie w weekednowej teorii tego trudu się podejmują. Codziennie. Nie sami, ale z mamą dziecka. Dzielą między siebie zarabianie pieniędzy, odwożenie, przywożenie i wszystko inne. Nieraz ona więcej, nieraz on. Albo odwrotnie. Nie zawsze wszystko wyjdzie, czasem ktoś coś zawali. Ale bez dogmatów, bez stereotypów. Nikt tu na nikogo nie czyha, nikt nikogo nie szufladkuje. Za to szanuje i kocha.