Z perspektywy niektórych dzieci najfajniejszy dzień to wcale nie urodziny albo Święta. To dzień, w którym postawiony w sytuacji bez wyjścia rodzic postanawia wziąć dziecko do biura. Nie na cały dzień oczywiście, ale i tak każdy moment w pracy mamy/taty jest jak niespodziewany prezent. Bo nudne zasady i reguły przestają się wtedy liczyć - zdesperowany rodzic pozwoli na wszystko, byle młody człowiek czymś się zajął, nie przeszkadzał i - oczywiście - nie przyniósł wstydu. Niech żałują te dzieci, których rodzice pracują tam, gdzie to jest to niemożliwe.
"No trudno, pójdziesz ze mną do pracy"
Jakby człowiek nie planował, ile by wyjść awaryjnych nie miał przygotowanych, to prędzej, czy później zdarza się sytuacja, w której nie ma innej opcji. Najważniejsze spotkanie, najpilniejszy raport...Dziecko zabiera się do biura.
STOP! Przed wyjściem z domu i w trosce o przynajmniej krótkie chwile “pracy w pracy” MamaDu poleca zabrać ze sobą co najmniej:
- ładowarkę do tabletu/smartfona
- kilka ulubionych zabawek dziecka
- książeczki i kredki
- więcej ulubionych zabawek dziecka
Dziecko szybko zauważy, że w biurze nawet najlepszy ojciec lub matka będą jeszcze lepsi. Nie ma mowy o jakimś krzyczeniu na dzieci, surowych minach lub poważnych rozmowach. Słowem - hulaj dusza, piekła nie ma.
Tablety na początek
Najpierw do gry wchodzą wszystkie tablety, smartfony i inne przenośne konsole. Limitowany czas gry? Nie w biurze! Dopóki maluch siedzi i gra rodzice błogosławią postęp techniczny i gratulują sami sobie sprytu, że zainstalowali wszystkie te latające ptaszki i biegające kucyki. “Graj sobie synku” - niejedno dziecko ze zdziwieniem słucha zachęt rodzica i zaczyna być przekonane, że biuro jest najlepszym miejscem do pracy.
Ale - o zgrozo - gra się nudzi, a film kończy (wszystko i tak trwałoby krócej, gdyby nie ładowarka - patrz punkt pierwszy). Dziecko zaczyna się kręcić, wiercić i w końcu pada sakramentalne: “Nudno mi!”.
Po elektronice czas więc na “offlinowe” zabawy. W ręce dziecka trafiają jego ukochane samochodziki i księżniczki. Rodzice przekonani, że zabawa potrwa zabierają się do pracy. Ale bez złudzeń - już po chwili uwagę malucha przyciąga to, co w pracy rodzica najciekawsze i nieznane - sprzęty biurowe. Na przykład taka kserokopiarka. Można skserować rękę (np. 30 razy), można i inne rzeczy. Potem je porysować służbowymi flamastrami. Albo narysować cykl rycin pt. Tata w pracy, Mama przy biurku etc. Jak rysowanie się znudzi, dziecko odkryje, że kartki można wsadzić do niszczarki do dokumentów (niech wsadza - byle bezpiecznie).
Potem do gry wchodzą nieśmiertelne spinacze i robione z nich łańcuszki. Albo zszywacze i szybka nauka robienia książeczki z dwóch kartek.
Gdy wszystko się nudzi, do gry wkracza rodzicielska broń ostateczna, czyli przekupstwo. “Bądź grzeczna to kupimy…”, “Pobaw się jeszcze, to wracając pojedziemy do sklepu z zabawkami”...
Dziecko się bawi, a rodzic denerwuje
W tym wszystkim uczestniczy zestresowany ojciec, zdenerwowana matka. Raz - człowiek ma autentyczne wyrzuty sumienia, że nie pracuje tak, jak powinien, albo jakby chciał. Dwa - jesteśmy przekonani, że dziecko na pewno przeszkadza innym w pracy. Trzy — choć rodzic jest pewien, że jego dziecko jest najpiękniejsze i najmądrzejsze, to dochodzi stres, żeby z innymi osobami z biura ładnie się przywitało, mówiło “dziękuję”, “proszę” i “dzień dobry”. Tym bardziej, że nagle do pokoju zaczynają się pielgrzymki współpracowników i współpracowniczek, ciekawych poznania dziecka.
Sytuacja wygląda więc tak - dziecko bawi się na całego, rodzic już mniej. Rodzic z tęsknotą spogląda na zegarek odliczając minuty do przyjazdu kawalerii - czyli przyjścia drugiej połowy, która weźmie dziecko do domu. Po wszystkim można pomyśleć, że trzeba było iść za impulsem z dzieciństwa i zostać strażakiem...