Na początek truizmy: NIERAZ dzieci krzyczą i tupią; płaczą i biegają. Brudzą. Wpychają się i wszystko dotykają paluchami. To wie każdy rodzic. Wie również każdy bezdzietny znajomy i przyjaciel rodzica. I tak, to prawda, że nawet rozkochany ojciec czy matka nieraz mają tego dość i chcą odpocząć. Ale mimo wszystko wielu osobom - nie tylko rodzicom - trudno ukryć oburzenie, gdy widzą tabliczki “Strefa wolna od dzieci”. Czy istnienie takich miejsc to wina dzieci, czy dorosłych?
Strefa wolna od Hiszpanów
Były truizmy, a teraz będzie kontrowersja. Z pewnością na świecie istnieje homoseksualny Hiszpan (albo dwóch), któremu zdarzyło się głośno przekląć w restauracji, albo głośno (bardzo!) pokłócić się z obsługą hotelową. Kto wie, być może miał również czkawkę w kawiarni… Ale nikomu nie przyszedł do głowy pomysł, żeby tworzyć “Strefy wolne od homoseksualistów”, albo “Strefy wolne od Hiszpanów”. A jakby przyszedł, to gwarantować można, że szybko by odszedł - nie tylko przez działania prokuratury, ale także przez tysiące oburzonych komentarzy.
Czym ów Hiszpan (albo dwóch) różni się od dziecka? Przecież ono też bywa głośne, też się kłóci, no i odbija mu się po jedzeniu. Tymczasem “Strefy wolne od dzieci” powstały. Są za granicą, są i w Polsce. Google po wpisaniu “Hotel bez dziecka” wypluwa (nomen omen) mnóstwo atrakcyjnych miejsc “gwarantujących ciszę”. Pojawiają się głosy konieczności rozszerzenia Stref na restauracje - pisała o tym m.in. serwis natemat.pl. Takie miejsca istnieją już w Europie i USA.
Bachory w restauracji - internauci wspominają
Rzeczywiście opowieści o rozwrzeszczanych bachorach ściągających obrus w restauracji i rzucających się nożami są popularne i znaleźć ich można mnóstwo na forach w internecie. Ale to jest trochę jak z kolizjami drogowymi - świetnie pamięta się te, w których brało się udział. Za to zupełnie nie pamięta tych setek tysięcy aut, które minęliśmy bezpiecznie. Brykające dziecko z kawiarni zasługuje na wpis w internecie. Te, które normalnie zjada posiłek rozmawiając lub bawiąc się - już nie zasługuje. Choćby z tego względu, że najczęściej nie było w ogóle zauważone.
Dyskryminacja zaczyna się od jednego miejsca
Problemem nie są dzieci. Problemem są rodzice, którzy pozwalają dziecku zakłócać czyjś miły czas w restauracji, czy hotelu. Problemem jest obsługa lokali, która kompletnie nie wie, czy powinna reagować. A jak wie, że powinna, to nie wie jak. Zdecydowana prośba do rodziców, aby uspokoiła przeszkadzające innym dziecko to najlepsze rozwiązanie. Nie działa? Można taką rodzinę poprosić o opuszczenie lokalu. NIE ZA TO, ŻE MAJĄ DZIECI. Za to, że nie potrafią ich opanować i przeszkadzają innym. Pewnie podobnie było z tym hiszpańskim gejem - nikt go nie wyrzucał za to, że jest gejem, albo Hiszpanem. Jeśli go wyrzucono, to za to, że nie umiał się zachować.
Zwolennicy “Stref wolnych od dzieci” mają oczywiście koronny argument o możliwości wyboru. Przecież olbrzymia większość miejsc jest dostępna dla rodzin. Ta garstka niedostępnych to promil i “nikomu nie szkodzi”. To nieprawda. Każda dyskryminacja i generalizacja szkodzi. I każda zaczyna się od jednego miejsca...