Prowadzicie normalne życie towarzyskie. Potem rodzi się dziecko i początkowo nic się nie zmienia. A potem nagle orientujecie się, że ostatni raz spotkaliście się z przyjaciółmi trzy miesiące temu. I zastanawiacie się: co zrobiliśmy źle?
A może kliknęliście ten tekst, bo wasze bogate życie towarzyskie zaczyna was męczyć? Mam dla was garść porad co zrobić, aby telefon zamilkł, żebyście odzyskali wieczory tylko dla siebie i mieli czas, by zająć się czymś bardziej pożytecznym niż imprezowaniem. Stuprocentowa skuteczność. Przetestowane na mnie.
A teraz w punktach:
1. Postarajcie się o dziecko. 2. Odczekajcie półtora roku.
I teraz zaczyna się główna faza eksperymentu
3. Zaproście przyjaciół do siebie na wieczór. Zagońcie ich do sprzątania zabawek, a potem rozmawiajcie z nimi równocześnie karmiąc dziecko, przewijając i próbując je uśpić przed północą. 4. Umówcie się z przyjaciółmi na mieście i przyjdźcie z dzieckiem. A potem zamiast rozmawiać, biegajcie za swoim malcem wyjmując mu z rąk noże, widelce, szklanki i gońcie go, gdy uda mu się sforsować drzwi i uciec na dwór. 5. Umówcie się z przyjaciółmi na mieście i odwołajcie spotkanie w ostatniej chwili, bo mały dostał gorączki. 6. Umówcie się z nimi na mieście i odwołajcie, bo niania zadzwoniła, że jednak nie przyjdzie. 7. Umówcie się z nimi na mieście i odwołajcie, bo nie macie już siły ani ochoty na włóczenie się po knajpach. 8. Umówcie się z nimi na mieście i odwołajcie, bo w ostatniej chwili policzyliście kasę i doszliście do wniosku, że nie stać was na takie przyjemności. 9. Umówcie się z przyjaciółmi na mieście i po prostu nie przyjdźcie, bo ze zmęczenia zapomnieliście. 10. Zadzwońcie do przyjaciół, żeby się z nimi umówić na spotkanie i odkryjcie, że nie mają już ochoty spotykać się z wami w domu, ani – po sprawdzeniu kalendarza – nie udaje im się znaleźć żadnego wieczoru, żeby się spotkać na mieście. Brawo! Straciliście przyjaciół!
Czy to scenariusz, którego nie da się uniknąć? Niestety. Moja znajoma – mama dwuletniej córeczki, napisała kilka dni temu na Facebooku: „Hej, jak u Was jest z wyjściem na piwo? Ja, zanim to zaplanuję i skoordynuję, wszyscy są już po…”. Mamy to samo. Co ciekawe, to nie urodziny dziecka były tą cezurą, która odcięła nas od życia towarzyskiego. To już nie są czasy, gdy w małym mieszkaniu, po przyjeździe ze szpitala z nowym członkiem rodziny, przez dwa lata unosi się charakterystyczny zapach suszących się tetrowych pieluszek. Odrobina dyscypliny i dziecko nie zdominuje całej przestrzeni. Korzystajcie, póki się da, bo…
Maluch tylko przez pierwsze miesiące jest idealnym towarzyszem na domówkach
Nakarmiony i przewinięty potrafi przespać kilka godzin. Jeśli ma się szczęście i dzieciak lubi drzemki o regularnych porach, można bez problemu dostosować do niego nasze życie towarzyskie. Przez pierwszy rok życia naszego synka, znajomi wpadali do nas regularnie i często nawet mogli nie zauważyć, że w pokoju, w łóżeczku, śpi słodko niemowlak. Ze wzruszeniem przeglądamy zdjęcia naszego synka, gdy miał kilka miesięcy: śpi w foteliku samochodowym na wspaniałej imprezie na pokładzie Daru Pomorza. Śpi w japońskiej restauracji, do której poszliśmy celebrować naszą kolejną rocznicę. Na co drugim zdjęciu śpi, śpi, śpi… Optymistycznie uważaliśmy, że tak będzie zawsze. Myliliśmy się.
Wszystko zmieniło się, gdy mały zaczął chodzić
Nasze mieszkanie stało się placem zabaw, a wszystkie szuflady, szafki, półki, były tylko magazynami ciekawych przedmiotów, które należy jak najszybciej wywalić na środek pokoju. W naturalny sposób wydłużyły się też godziny aktywności naszego syna. Czasem zasypiał zmęczony o 20.00, ale gdy ktoś do nas wpadał z wizytą, synek potrafił broić do 23.00, popisując się przed „ciocią”, czy „wujkiem”.
Na myśl o zaproszeniu znajomych do domu, zaczęliśmy reagować nerwowo
I liczyć: sprzątanie, mycie podłogi lepkiej od soczku – to dwie godziny. A co w tym czasie z dzieckiem? Przecież jeśli zaczniemy sprzątać w kuchni, on natychmiast, ze zdwojoną energią będzie bałaganił w pokoju. Czy zaśnie przed 20? A jeśli nie? A co zrobimy do jedzenia? I kiedy się za to możemy zabrać, skoro już jest siedemnasta?
Spontaniczne spotkania stały się praktycznie niemożliwe, bo na co dzień, mimo wszystkich wysiłków, nasze mieszkanie wyglądało jak po SB-eckiej rewizji.
A wyjścia do knajpy?
Próbowaliśmy. Naprawdę. Kiedy jeszcze był niemowlakiem wszystko było OK. Spotykaliśmy się ze znajomymi, a on grzecznie spał w wózeczku. Potem się nie dało, bo zamiast grzecznie siedzieć, biegał po całym lokalu, a my – chcąc nie chcąc – za nim.
Przerabialiśmy też wyjścia osobno – jedno z nas zostawało z dzieckiem w domu, a drugie szło z przyjaciółmi „w miasto”. Ale to nie było to o czym marzyliśmy. Wynajęcie niani na wieczorne wyjście było jakimś rozwiązaniem, ale szybko policzyliśmy pieniądze. No comments…
Czasami wspierała nas babcia
Jej entuzjazm, by ofiarnie trwać na placówce, gdy my sączymy drinki i wesoło bawimy się z przyjaciółmi, był jednak – szczerze mówiąc – dość ograniczony. Do tego doszło zmęczenie. Nadrabianie wieczorami zaległości z pracy (bo usiąść do komputera można dopiero, gdy mały zaśnie). Zima, to czas przeziębień, kasłania i kichania. A jak tu wyjść na umówioną imprezę, gdy godzinę przed spotkaniem dziecko dostaje gorączki?
Przyjaciele bezdzietni, lub z odchowanymi już dziećmi, oddalają się więc na bezpieczną orbitę, a po jakimś czasie znikają w innej galaktyce. Przyjaciele z dziećmi mają podobne problemy .
Pozostaje więc wiara w to, że za parę lat wrócimy do tematu. A wy jakie macie sposoby na urwanie się z domu na imprezę?