Moja kariera mamy trwa już cztery lata. O ile w tym czasie zmieniło się bardzo wiele w moim życiu i otaczającym mnie świecie, to pewne rzeczy pozostały tak pewne, jak wschody i zachody słońca. Spacer z dzieckiem, to codzienność - zupełnie jak przygodne “babcie” ze swoim wścibskim i naruszającym granice osobiste repertuarem.
Naprawdę nie wiem skąd bierze się chęć do zacieśniania więzów z mami małych dzieci. Nie jestem socjopatą, ale zwyczajnie oczekuje, że każdorazowe wyjście z domu nie będzie okupione przymusowymi postojami co 10 metrów.
Pomoc wychowawcza objawiająca się jak grom z jasnego nieba, ekshibicjonistyczna chęć do dzielenia się spostrzeżeniami i wreszcie niezobowiązujące macanie cudzych dzieci po pulchnych licach. Czasem nawet anielska cierpliwość nie uniosła by tego ciężaru. O ironio, to my - młodzi jesteśmy przecież tacy niewychowani.
Prawdy życiowe, czyli czego można się spodziewać
W naszym kraju wiek jest przywilejem dającym nieograniczone możliwości. Wraz z ukończeniem 65 roku życia, człowiek nabywa prawo do macania innych, przygodnie napotkanych ludzi, jak sztuki mięsa. Nie podoba mi się to, nie życzę sobie obmacywania moich dzieci po głowach, rączkach i policzkach - one też nie są z tego zadowolone. Czy gdyby ktoś wytarmosił za nos babcię siedzącą na przystanku byłaby równie zadowolona?
Dlaczego więc dorośli, a przede wszystkim “starsi” notorycznie robią to z takim namaszczeniem i przekonaniem o swojej fantastyczności?! Nie toleruję macania przez obcych i sama nigdy tego nie robię. Odwzajemniony życzliwy uśmiech nie daje nikomu prawa do klepania się po tyłkach. A może się mylę?
“A ile ma?”
Na takie pytanie zazwyczaj odpowiadam z pełnym rozmysłem i złośliwością: dwie nogi, pięć palców u każdej ręki. Jednak to najłagodniejsza forma wścibstwa pozbawionego choćby krzty kultury wypowiedzi. Szczególnie często, rodacy lubią pytać “ile TO, TO ma” - wtedy mówię: nie jestem pewna, kupiłam używany wózek. To jednak nadal okazuje się zbyt sprytnie zawoalowanym sarkazmem i rozchichotane panie brną dalej, uświadamiając mnie, że przecież chodziło im o dziecko (o ja niemądra).
Zazwyczaj oznajmiam co myślę, o takiej formie wypowiedzi na temat drugiego człowieka. Reakcja - westchnienia oburzenia, wszak bezczelnością jest powiedzieć komuś grzecznie, że jest niegrzeczny.
Nie lubię, gdy ktoś wyraża się o innych jak o przedmiotach. Nie sprzedaję kurczaków na targu, spaceruje z dziećmi.
Gdybym chciała uczyć moje dzieci głupot - to sama bym je opowiadała
Nie potrzebuję wsparcia mojego rodzicielskiego autorytetu udzielonego przez panią w rudym bercie, albo pana w żółtej kurtce - nie znam ich. Nie chcę wyjaśniać 3 razy dziennie dlaczego pan w sklepie, kazał mojej córce zrobić coś, co na co dzień ja przedstawiam jako złe.
Czy w tym samym sklepie, zaglądam temu Panu do koszyka i pouczam go, że jego zakupy są niezdrowe lub tandetne w moim mniemaniu? Nie - ale to przecież ja jestem nieuprzejma.
Najbardziej szkodliwa pomoc jaką mi okazano
Z jednej strony narzekamy na społeczną znieczulicę i brak rąk do pomocy, z drugiej spotykamy się ze skrajną głupotą. To kolejne zjawisko, którego moje ograniczenia nie pozwalają mi zrozumieć.
Wracałam kiedyś z dziećmi ze spaceru - starsza córka była bardzo wtedy zazdrosna o młodszego brata, w efekcie domagała się wprowadzania po schodkach za rączkę. Co począć? Wciągając wózek na górę, namawiałam ją do samodzielnego wejścia, skoro to potrafi. Całą sytuację zaobserwował starszy Pan, który zbliżał się do bloku. Gdy pokonałam już te szalone pięć schodów i zaciągałam hamulec w wózku, nasz "bohater", bez słowa podniósł moją córkę i chciał ją wnieść na górę. Chciał pomóc biednej matce i wprowadzić niesforne dziecko. Nigdy wcześniej, ani później nie widziałam, żeby moje dziecko tak bardzo się bało. Moja reakcja na brak pomyślunku tego pana była bardzo stanowcza, w zamian wysłuchałam jeszcze soczystych epitetów.
Czy nigdy nie zwracam uwagi innym? Zdarza się, że zwracam. Ale zawsze robię to w sposób kulturalny. Tak aby nie przestraszyć dziecka, zrobić to dyskretnie - bo jeżeli zwracam uwagę, to robię to tylko w dobrej wierze i ze świadomością, że ktoś może nie życzyć sobie moich uwag lub nawet pomocy.
Nie jestem rozgoryczona i obrażona na cały świat. Doskonale rozumiem, sytuację gdy starsza osoba, której samotność wylewa się ze spojrzenia, mówi dzień dobry, rzuca niby sama do siebie jakiś komentarz, uśmiecha się do dzieci i szuka odwzajemnienia tego ciepła. Ale oczekuję, że gdy dorosłej osobie tłumaczę, że moje dziecko nie będzie z nią rozmawiało, bo jest obca - a my uczymy się właśnie, że dzieci nie rozmawiają z obcymi, to zostanie to uszanowane, a nie okraszone chamskimi komentarzami.
Dzieci NIE ryby, mają głos i godność osobistą, o czym większość dorosłych zapomina. Moje dzieci nie są dobrem wspólnym.