
Choć RSV nie jest wirusem nowym, w ostatnich latach słyszymy o nim coraz częściej. Teoretycznie to dobrze: mamy lepszą diagnostykę, mamy obowiązek raportowania przypadków, głośno mówi się o profilaktyce. Niestety, zakażenie RSV u najmłodszych dzieci może mieć dramatyczny przebieg. “Zwykły katar” nierzadko kończy na OIOM-ie. O tym, dlaczego RSV jest tak niebezpieczny oraz jak zabezpieczyć maluchy przed zakażeniem, opowiada dr n. med. Ilona Małecka, pediatra i wakcynolog.
ARTYKUŁ REKLAMOWY
Pani doktor, czym dokładnie jest RSV?
Wirus RS (RSV) to wirus, który fachowo określamy jako wirus syncytium nabłonka oddechowego. Mówiąc wprost, jest to wirus, który powoduje infekcje dróg oddechowych zarówno górnych, jak i dolnych. Szczególnie ciężki przebieg tej choroby obserwuje się w okresie niemowlęcym i 2. r.z. oraz u seniorów. Zwłaszcza najmłodsze dzieci, czyli w pierwszym półroczu życia, są szczególnie predysponowane do tego, żeby zakażenia RSV miały u nich przebieg ciężki.
Przez kilka pierwszych dni infekcja przebiega jako zwykły nieżyt nosa. Dziecko ma wodnistą wydzielinę, może gorączkować, ale nie jest to gorączka wysoka. Dopiero w 5.–6. dobie, po kilku dniach trwania takiego nieżytu nosa, proces zapalny zaczyna obejmować także dolne drogi oddechowe, w tym do najbardziej dystalne rozgałęzienia drzewa oskrzelowego, czyli oskrzeliki. Tam dochodzi do produkcji dużej ilości wydzieliny, która zatyka drogi oddechowe.
Dzieci zaczynają mieć trudności z oddychaniem, z nabraniem powietrza. Angażują wszystkie dodatkowe mięśnie oddechowe, więc oddychanie staje się dla nich ogromnym wysiłkiem. Jeśli nie udzielimy im pomocy, dziecko po prostu się męczy, pojawiają się objawy narastającej niewydolności oddechowej. Takie dzieci trafiają do szpitala i otrzymują wsparcie w postaci tlenoterapii.
Czy wirus ten może zaatakować każde dziecko?
To bardzo powszechna infekcja, szacuje się, że praktycznie każde dziecko do końca 2. r.ż. będzie miało kontakt z wirusem RS, ale trudno przewidzieć, jak będzie chorowało. Szczególnie ciężki przebieg występuje u wcześniaków z dysplazją oskrzelowo-płucną, u dzieci z wadami serca, SMA czy mukowiscydozą. Te dzieci jednak objęte są programem profilaktycznym za pomocą przeciwciał monoklonalnych i dziś nie widujemy ich na oddziałach szpitalnych.
Obecnie do szpitali trafiają najczęściej dzieci zdrowe, donoszone. Dla nich infekcja RSV bywa pierwszą infekcją w życiu. Z danych wynika, że 70 proc. hospitalizowanych niemowląt z RSV to dzieci w pierwszym roku życia, z czego około 94 proc. nie miało żadnych czynników ryzyka.
Słychać głosy, że RSV to „nowa choroba”. Czy ten wirus naprawdę pojawił się nagle, znikąd?
Nie, nie pojawił się nagle. Po pandemii COVID-19 zwiększyła się dostępność metod diagnostycznych, jeśli chodzi o czynniki etiologiczne, czyli sprawcze infekcji dróg oddechowych.
Obecnie bardzo popularny jest test antygenowy określany jako „test combo”, dzięki któremu jednym wymazem można potwierdzić infekcję wirusem RSV, grypy typu A i B oraz COVID-19. Co więcej, testy te weszły do tzw. koszyka świadczeń gwarantowanych w poradniach POZ, czyli pacjent – dziecko lub dorosły – ma taki test wykonywany bezpłatnie.
Na pewno więc poprawiła nam się dostępność diagnostyki. Dodatkowo od 2023 roku zakażenia RSV zostały objęte obowiązkiem raportowania tak jak inne choroby zakaźne. Być może dlatego wydaje nam się, że RSV pojawiło się „znikąd”. W rzeczywistości po prostu zaczęliśmy rozpoznawać i zgłaszać jego przypadki.
Skoro potrafimy RSV wykrywać i raportować, to czy potrafimy też leczyć i chronić się przed wirusem?
Jeśli chodzi o leczenie, nie mamy leku przeciwwirusowego skutecznego wobec RSV, który działałby na podobieństwo antybiotyków w infekcjach bakteryjnych. W infekcji bakteryjnej, podając antybiotyk, jeśli jest dobrze dobrany, dziecko szybciej wraca do zdrowia, w ciągu dwóch dni powinno przestać gorączkować.
Tego w przypadku RSV nie mamy i – co warto podkreślić w kontekście profilaktyki – nie istnieje skuteczne leczenie. Postępujemy wyłącznie objawowo, towarzysząc dziecku w chorobie i stosując tlenoterapię, dbając o właściwe nawodnienie. Infekcja niejako musi ustąpić sama.
Dlatego tak istotna jest profilaktyka?
Tak. W przypadku małych dzieci jest to zawsze profilaktyka bierna, ponieważ do tej pory nie udało się opracować skutecznej szczepionki przeciwko RSV dla najmłodszych. Szczepionka istnieje, ale jest przeznaczona dla dorosłych, w tym kobiet w ciąży.
Przyszła mama może zaszczepić się między 32. a 36. tygodniem ciąży, co najmniej dwa tygodnie przed porodem. W organizmie kobiety produkowane są wtedy przeciwciała, które następnie przekazywane są dziecku przez łożysko. Dzięki temu przez pierwsze 6 miesięcy życia dziecko jest chronione przed RSV.
Warto pamiętać, że RSV ma charakter sezonowy. Sezon zakażeń w Polsce trwa mniej więcej od października do kwietnia, ze szczytem między listopadem a lutym. Jeśli więc dziecko rodzi się we wrześniu, a jego mama była zaszczepiona, to można przyjąć, że jest chronione. Natomiast niemowlę zaszczepionej kobiety urodzone w marcu tę ochronę do października już niestety utraci.
Dlatego stosuje się inną formę ochrony – przeciwciała monoklonalne. Paliwizumab jest stosowany w Polsce od kilkunastu lat u dzieci z grup ryzyka. W ramach programu lekowego dzieci trafiają do placówek, gdzie raz w miesiącu otrzymują iniekcję w trakcie sezonu RSV.
Obecnie dostępne jest także przeciwciało monoklonalne nirsevimab o przedłużonym okresie działania – podaje się je raz na sezon. Jest ono zarejestrowane dla wszystkich dzieci, a więc nie tylko dla dzieci z grup ryzyka.
Czym różnią się przeciwciała monoklonalne od szczepionki?
Przeciwciała monoklonalne to gotowa „broń”, którą podajemy dziecku – to tzw. uodpornienie bierne. Działają określony czas, np. w przypadku nirsevimab zakłada się, że przez okres 6–7 miesięcy. Szczepionka natomiast pobudza organizm do samodzielnej produkcji przeciwciał, powstają komórki pamięci. To uodpornienie czynne, które chroni dłużej. Niestety skutecznej szczepionki przeciwko RSV dla dzieci nadal nie ma.
Czy rodzice, którzy chcą zapewnić swoim dzieciom ochronę, muszą sami kupić przeciwciała?
Tak. W Polsce przeciwciała monoklonalne dla zdrowych niemowląt są dostępne wyłącznie komercyjnie. Potrzebna jest recepta od lekarza. Lek kupuje się w aptece i podaje w poradni tak jak szczepionkę. Można go podawać podczas tej samej wizyty co inne szczepienia przewidziane w kalendarzu szczepień.
Podanie jest domięśniowe, w przednio-boczną powierzchnię uda. Dawka nirsevimabu zależy od masy ciała. Dzieciom do 5 kg podaje się 50 mg, a powyżej 5 kg – 100 mg. W drugim sezonie dzieci z grup ryzyka mogą otrzymać nawet 200 mg jednorazowo, w różne miejsca.
Czy można łączyć te przeciwciała, np. w pierwszym sezonie podawać paliwizumab, a w drugim nirsevimab?
Tak. Jeśli dziecko rozpoczęło terapię paliwizumabem, można po 30 dniach przejść na nirsevimab. Wtedy jedno podanie wystarczy na resztę sezonu.
A co z dziećmi starszymi, np. półtorarocznymi, które wcześniej nie były chronione?
Zgodnie z charakterystyką produktu, ochrona ta dotyczy wszystkich dzieci w pierwszym dla nich sezonie RSV, a w drugim tylko dzieci z grup ryzyka cięzkiego przebiegu infekcji. Zdrowe półtoraroczne dziecko nie kwalifikuje się do podania tego leku, odnosząc się do informacji zawartych w charakterystyce produktu leczniczego przez producenta.
Dlaczego, z pani perspektywy, ważne jest, aby rodzice dowiedzieli się o tej metodzie ochrony i nie bali się jej stosować?
Dane dotyczące bezpieczeństwa nirsevimabu są obszerne – pochodzą nie tylko z badań klinicznych przedrejestracyjnych, ale także z dwóch sezonów stosowania nirsevimabu w wielu krajach na całym świecie. Programy profilaktyczne, bezpłatne dla rodziców, funkcjonują już w 30 krajach na świecie. Szacuje się, że podano około 6 milionów dawek i profil bezpieczeństwa jest bardzo dobry.
Objawy niepożądane to głównie rozdrażnienie i niewielka gorączka, występujące u mniej niż 1 proc. dzieci. Nie wymagają leczenia i ustępują samoistnie w 2.–3. dobie. Preparat jest więc bardzo dobrze tolerowany.
Infekcja RSV jest nieprzewidywalna. U jednego dziecka przebiega łagodnie, a u innego prowadzi do niewydolności oddechowej, konieczności hospitalizacji, tlenoterapii, a nawet pobytu na oddziale intensywnej terapii.
Możemy tego uniknąć – mamy skuteczną, bezpieczną metodę ochrony: przeciwciało monoklonalne. Jedyny minus, jaki widzę w Polsce, to brak refundacji. Podczas gdy rodzice np. w Niemczech, Danii, Szwecji, Francji, Włoszech, Hiszpanii czy Portugalii nie ponoszą kosztów tej terapii, u nas rodzice muszą pokrywać je samodzielnie.
