
Nietrudno stworzyć artykuł, który sprawi, że zaczniemy na serio rozważać spakowanie dziecka, męża i psa do auta, wywiezienie całego towarzystwa tam, gdzie komórka kompletnie traci kreski zasięgu i na koniec - roztrzaskanie wszystkich posiadanych przez nas elektro-gadżetów o najbliższy dąb. Jeśli doniesienia o szkodliwości pola elektromagnetycznego traktujemy serio, może to być rzeczywiście jedyna opcja, pod warunkiem, że dodatkowo zszyjemy się pod ziemią i nie będziemy wystawiać się na działanie promieni słonecznych, które emitują dokładnie ten sam rodzaj “promieniowania”.
We wszystkim dobry jest umiar, ale czasem trudno o równowagę ponieważ u podstaw takiego przewrażliwienia jest ogólny lęk przed byciem matką czy ojcem. Osoby z perfekcjonistycznym rysem charakteru zwykle są najbardziej wrażliwe na podobne doniesienia starają się chronić dziecko przed każdym zagrożeniem.
- Pole elektromagnetyczne można porównać do pola grawitacyjnego - tłumaczy Marek Lipski z Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. - Różnica polega na tym, że PEM działa tylko na elementy naładowane elektrycznie - dodaje.
Normy normami, ale osób, które skarżą się na objawy tzw. elektrowrażliwości jest całkiem sporo. Nudności, zawroty głowy, kołatanie serca, a nawet wysypka - te wszytskie objawy mają występować pojawiać się wtedy, gdy osoba “elektrowrażliwa” znajdzie się w zasięgu pola elektromagnetycznego. I występują.
W swoim gabinecie często spotykam się z rodzicami, którzy pokazują mi amerykanskie badania o szkodliwości danego produktu. Często są to niepotwierdzone dane. Ale jeśli ktoś uwierzy w ich moc, to może się zdarzyć, że organizm zacznie reagować tak, jakby to była prawda. Nasz organizm bowiem potrafi siła sugestii zareagować dokładnie tak, jak oczekujemy.
Związek pomiędzy korzystaniem z telefonów komórkowych, a zwiększonym prawdopodobieństwem zachorowania na nowotwory, np. glejaka, obalono na przykład w tym badaniu.
Jak więc poruszać się w świecie, gdzie zdrowy rozsądek i twarde dane często przegrywają z przekłamaniami i fake newsami? Z umiarem. Jeśli nie mamy wystarczającej wiedzy z zakresu fizyki, by od razu wyłapać błędy w metodologii konkretnych eksperymentów, stosując podejście pod tytułem: “wszytsko jest dla dorosłych, sporo rzeczy jest też dla dzieci”, będziemy bezpieczni.
Artykuł powstał w ramach kampanii "Bądź w zasięgu".
