Jak najskuteczniej wyleczyć dziecko z przeziębienia? Niech bierze przez tydzień antybiotyk, ot tak, dla pewności. A że niepotrzebny? No to trudno, ale następnym razem też damy.
„Ten kaszelek taki brzydki”
Moje dziecko zachorowało. Taki wczesnowiosenny standard: katar, kaszel, stan podgorączkowy. Natychmiast trzeba było iść do lekarza, pani doktor zbadała, osłuchała, powiedziała, że nie jest tak źle. Dała lek przeciwzapalny, syrop, zaleciła podawać dziecku dużo płynów, po kilku dniach pokazać się na kontroli.
Choroba okazała się mało poważna, dziecko z każdym dniem czuło się coraz lepiej. Kontrola u lekarza wydawała się tylko formalnością. Wydawała się. Podczas kolejnej wizyty inna pani doktor również zbadała dziecko i osłuchała. Przyznała, że nie dzieje się nic złego. I wtedy dziecko kaszlnęło. Raz. „Ooooo, ten kaszelek taki brzydki, damy antybiotyk!” – powiedziała pani doktor bez wahania i mimo protestów i pytań, czy to konieczne, wypisała receptę.
Tylko po co dawać antybiotyk dziecku, które zdrowieje w oczach? Podanie w tej sytuacji antybiotyku wydawało się złym pomysłem, ale zignorowanie zaleceń lekarza również. Następnego dnia zrobiłam córce badanie crp z krwi, którego zadaniem jest m.in. określenie, czy mamy do czynienia z infekcją wirusową, czy bakteryjną. Wynik badania ponad wszelką wątpliwość wykluczył infekcję bakteryjną (a tylko w jej przypadku podanie antybiotyku ma sens). Odetchnęłam z ulgą, dziecko antybiotyku nie dostało.
Czekała nas jeszcze tylko ostatnia wizyta kontrolna, znów u pani doktor, która antybiotyk zapisała. Gdy dowiedziała się, że dziecko leku nie dostało i zapoznała się z wynikiem badania… stwierdziła, że antybiotyk na wszelki wypadek i tak trzeba było dziecku podać.
„Pani weźmie antybiotyk, szybko minie”
Domowe kłopoty nie skończyły się jednak na chorobie córki. Dziecko mnie zaraziło, poszłam więc do przychodni i ja. Poinformowałam lekarza, że karmię dziecko piersią i poprosiłam o uwzględnieniu tego przy doborze leków. „Mocna infekcja, zapiszę pani antybiotyk, szybko minie” – usłyszałam po krótkim badaniu – „Przez czas zażywania leku proszę dziecka nie karmić” – dodał lekarz. „Powiedz to mojej córce, jak o trzeciej w nocy nic poza karmieniem nie jest jej w stanie uspokoić, mądralo” – pomyślałam sobie i wzięłam receptę, której nie zamierzałam realizować. Skoro córka nie miała infekcji bakteryjnej, jakim cudem taką właśnie miałaby mnie zarazić?
Następnego dnia znów poszłam do przychodni, tym razem przyjęła mnie pani doktor, która stwierdziła, że dolega mi „jedynie” infekcja wirusowa, przyjmowanie antybiotyku jest bezzasadne, zapisała mi leki, które nie kolidują z karmieniem. I się nie pomyliła, infekcja szybko minęła.
Opowiedziałam tę historię kilku znajomym, okazało się, że wiele osób ma podobne doświadczenia. Na katar, na kaszel, na chrypkę, na wszystko. W sezonie przeziębień recepty na antybiotyki przepisywane są nieustannie. Antybiotyk i lekarzom i pacjentom jawi się jako gwarant pełnego wyleczenia choroby, skutecznej kuracji. Bo taką jest, ale wyłącznie w przypadku infekcji bakteryjnych, w walce z wirusami jest bezskuteczny. Ma za to niekorzystny wpływ na organizm i osłabia układ odpornościowy.
Łatwiej? Szybciej? Taniej?
Chociaż w tytule zwracam się do lekarzy, to naprawdę nie mam śmiałości tłumaczyć im, czym są antybiotyki. Jestem przekonana, że każdy internista ma wiedzę na ten temat o wiele szerszą ode mnie. Zastanawiam się tylko, z czego bierze się to upodobanie do kuracji antybiotykami? Pacjenci tego oczekują? Zlecanie badań crp, lub antybiogramu jest zbyt kosztowne? Wielu pacjentów chętnie wykona je prywatnie, wystarczy poinformować ich o takiej możliwości. Czy ograniczony czas, jakim dysponuje lekarz na każdego pacjenta skłania do nadużywania takich „kuracji”?
Naprawdę nie znam odpowiedzi na te pytania, a chciałabym poznać. I jedyne, co mogę zrobić, to zmienić pediatrę i internistę. I zachęcić, by rodzice sprawdzali lekarskie diagnozy, gdy ich dziecko po raz kolejny dostanie antybiotyk.