Na zdjęciu, które ściągnęłam kiedyś z pewnego francuskojęzycznego serwisu czwórka wygiętych smutkiem dzieci stoi w nierównym rzędzie, jak na ścięcie pod bramą garażu, z nosami na kwintę, z tornistrami, z workami na wf. Ani chybi zaraz wyjazd.
Szereg skazańców otwiera (albo zamyka) ich matka, wniebowzięta w podskoku, promienna brunetka. Enfin la rentrée! – rzecze podpis (nadpis …), czyli: nareszcie pierwszy września!
Tak, też mam syndrom wrześniowego wniebowzięcia, a w tym roku, z wielu przyczyn, w niespotykanym dotąd natężeniu. Nareszcie znowu jest porządek od drugiego września, Ordnung i plan dnia. Harmonogram.
Czuję namacalną ulgę, że placówka przejęła na kilka godzin czynności opiekuńczo-edukacyjne, co prawda znowu nie dosypiam, ale furda ze snem. Pobudka, śniadanie, wyjazd, dowóz, cmok!, praca. Jaka to ulga nie musieć już sztukować opieki dla nielatów, jak przez kolejne dni wakacji. Babcia, opiekunka, dziś was upchniemy pod biurkiem, całą trójkę, klienci raczej nie zauważą, że ktoś tam jest. ALE BĄDŹCIE CICHO.
Jaka to ulga, kiedy już nikogo nie trzeba upychać od drugiego września wie tylko ta/ten, która/y to ćwiczył(…a).
I jak miło, że magicznym wrześniowym zrządzeniem losu nagłej atrofii uległo deprymujące rozprężenie. Żaden rozbawiony nielat nie da się zapędzić w wakacje do pościeli zanim nie zapadnie zmrok. Bo to-śmo-owo. A w tym tygodniu niektórzy zasypiali ukradkiem na kanapie już w czasie „Dziennika”, nie doczekawszy swojej kolei do kąpieli.
Lubię zdrowe, szkolne zmęczenie. Nie da się go żadną miarą osiągnąć w wakacje, na efekt, który ścina z nóg się składa ranne niedospanie, radość (że wokół koleżanki i koledzy!), stres, intelektualne pobudzenie i sama nie wiem, co jeszcze. Nie mam lepszego sprzymierzeńca w negocjacjach z nielatami, niż to zmęczenie.
… chociaż to oczywiście tylko jedna strona medalu.
Jest i rewers.
Na swoim fejsbukowym profilu A. zalinkowała kilka dni temu grafikę ze stron The New Yorkera. Na brzegu morza, po parasolem odpoczywa golas w brylach. Podniósł głowę znad książki (mam nadzieję …) i się gapi w stronę wschodniego brzegu plaży. Ejże! Kilku zażywnych robotników zwija tam właśnie wybrzeże, turla je jak dywan, plażę i bryzę w belę. Oraz przybrzeżną falę. Robota im idzie nieźle, wydmę też wrolowali, mchy, muchy, porosty i kępy traw.
Plaża zwinięta na koniec lata w skręta, cóż za odrażająca wizja.
Bo jest oczywiście też trochę tak we wrześniu, jakby mi ktoś ukradkiem zrolował plażę pod osłoną nocy, słońce, góry i zapach wakacji, i odstawił to do innej szerokości geograficznej. Obudziłam się któregoś ranka i zamiast pełnego nasłonecznienia wisi poranna mgiełka.
Bez lajka.
I w tym wszystkim mikrus Silny debiutujący jako uczeń. Moje ciu-ciu mleczne maleństwo z tornistrem …
Silny nadrabia miną i jest bardzo dzielny, nawet zadowolony ze stanu rzeczy i awansu w domowej hierarchii do kategorii, w której od lat są Nowy Człowiek i Erna, tyci pechowiec z rocznika 2009, żeby pójść do szkolnej zerówki musiał do niej pójść w wieku 5 lat, bo jestem wyznawczynią klasy zero.
Będzie, to oczywiste, git.
Zresztą, logistycznie idealnie jest mieć całą trójcę w jednym miejscu …
Mam masę korków mniej w harmonogramie dziennym.
PS. Róg obfitości sprzed czterech lat jest jeszcze w mojej głowie całkiem świeży …
Ten sprzed sześciu zresztą też. Czas szaleje.