Bycie szczęśliwym jest czymś bardzo ważnym dla większości z nas. Ja uważam nawet, że odnalezienie szczęścia jest poniekąd obowiązkiem moralnym każdego. I nie chodzi tu o egoistyczne pobudki i fakt, że wtedy właśnie sami ze sobą czujemy się najlepiej ale przede wszystkim o to, że to czy jesteśmy szczęśliwi czy nieszczęśliwi ma ogromny wpływ na osoby w naszym otoczeniu. Gdy ja jestem nieszczęśliwy to moje bliskie osoby automatycznie to wyczuwają i wkrótce mój nastrój udziela się też im. Tak naprawdę to ma to wpływ na to jak wygląda całe społeczeństwo. Wyobraźcie sobie jakie wzorce przyjmują dzieci, których chociaż jeden rodzic jest permanentnie nieszczęśliwy. A co jeśli byłoby zupełnie inaczej, jaka byłaby różnica, jak wyglądałby świat?
Dlatego właśnie twierdzę, że każdy powinien sam zadbać o swoje szczęście…
W mojej pogoni za szczęściem, z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że obierałem dwie ścieżki. Pierwszą z nich stosowałem do niedawna. Gdy byłem trochę młodszy i dużo mniej świadomy to upatrywałem szczęścia przede wszystkim w innych osobach lub rzeczach. Myślałem sobie, że:
1. jak pojawi się w moim życiu jakaś szczególna osoba, to sprawi, że ja automatycznie stanę się bardzo szczęśliwy i że tak już pozostanie na zawsze.
2. posiadanie jakiejś nowej rzeczy da mi prawdziwe szczęście i że jest to jedyne czego mi tylko na ten moment brakuje
Niestety oba te schematy myślenia były całkowicie błędne, a ich główny i wspólny problem polega na tym, że upatrują szczęścia na zewnątrz nas samych.
Jeśli chodzi o podpunkt 1. to po paru relacjach i przeminięciu tej początkowej fazy zajarania się sobą uświadomiłem sobie, że takie cudowne oddziaływanie drugiej osoby na mnie z czasem przemija i trzeba włożyć pracę z własnej strony, aby to dobrze działało. Takie nastawienie „no dobra kochanie to teraz spraw, żebym był szczęśliwy” jest obciążające i zupełnie niesprawiedliwe. Teraz myślę, że chodzi o coś zupełnie odwrotnego. To ja powinienem zadbać o to, żeby szczęście było we mnie, a potem dzielić się nim z innymi. Chcę wspierać i wspomagać bliskich, a na końcu po prostu zależy mi na tym, żeby czuli się dobrze w moim otoczeniu.
Schemat myślenia z podpunktu 2. przypomina mi trochę to jak wygląda moje jedzenie czekolady. Najpierw pojawia się myśl, że mam ochotę na coś słodkiego. Następnie sięgam po kostkę czekolady i się nią delektuję, a potem…myślę o kolejnym kawałku i cała procedura się powtarza. Identycznie jest z kupowaniem przedmiotów: nakręcam się bardzo na jakąś rzecz, dominuje moje myśli, następnie kupuję ją i po krótkim czasie…potrzebuję czegoś zupełnie nowego co mnie znów nakręci, czego nawet niekoniecznie realnie potrzebuję. Nawet teraz zdarza mi się wpadać w taki tok myślenia, ale jestem świadomy tego, że to daje mi tylko chwilową przyjemność, a nie prawdziwe szczęście. Dlatego też restrykcyjnie dawkuję sobie te przyjemności i nie pozwalam im przejąć kontroli nad moim umysłem.
Efektem ubocznym ciągłego myślenia o posiadaniu czegoś, czego nie mamy jest patrzenie na życie przez pryzmat niedostatku. To budzi w nas zazdrość względem osób, które mają lub potrafią więcej od nas. Od razu ostrzegam: to pułapka!!! Jeśli Twój mindset wygląda właśnie tak jak tu opisałem to od razu przegrałeś. Zawsze znajdzie się ktoś, kto posiada od Ciebie więcej lub umie coś, czego Ty nie potrafisz.
Wewnątrz
Tak naprawdę szczęście znajduje się wewnątrz nas, a uzyskujemy je poprzez przeciwieństwo zazdrości, czyli wdzięczność. Gdy zacząłem patrzyć z perspektywy czasu na to co się działo w moim życiu zrozumiałem, że każde, nawet te negatywne wydarzenia były „po coś” i na końcu rozwijały mnie. Ta świadomość pozwala mi być wdzięcznym, za to co przynosi mi życie, nawet w momencie, gdy jeszcze sam nie widzę we wszystkim sensu. To z kolei sprawiło, że żyję tu i teraz, obniżyłem oczekiwania względem innych, a drobne rzeczy zaczęły cieszyć, jak np. wyjście na spacer z psem, gdy świeci słońce. Uświadomiłem sobie też, że czas przemija, nic nie trwa wiecznie, każda chwila jest unikalna, a życie jest cudownym darem od Boga.
To zupełnie mnie odmieniło. Nie potrzebuję już tak dużo tych materialnych przyjemności, a w zamian pragnę czuć satysfakcję i spełnienie. Najbardziej zależy mi na mojej rodzinie oraz na tym, żeby pozostawać w dobrych relacjach z najbliższymi. Poza tym, moje myśli przepełnione są głodem życia i chęcią rozwoju. Dzięki tym zmianom, w końcu poczułem, że wszystko w moim życiu idzie własnym tempem w dobrą stronę, a także zaczęło mi towarzyszyć uczucie świętego spokoju. I chyba właśnie tym jest prawdziwe szczęście – wewnętrzną harmonią.
Pamiętajmy jednak, że ten stan nie jest stały. Problemy dnia codziennego nadal potrafią go zaburzyć i rozbudzić niepewność. Wtedy najtrudniej jest pozostać wdzięcznym i widzieć we wszystkim sens. Właśnie dlatego bycie szczęśliwym to praca nad sobą na pełen etat – jeśli odpuścimy to szybko sprawy zewnętrzne nas przytłoczą.