
Obserwując spacerujące po stolicy mamy ze swoimi pociechami w piękne słoneczne dni zauważyłam pewną zależność, a mianowicie: ilość zjadanych chipsów i słodyczy podczas spacerów jest wprost proporcjonalna do długości jego trwania. Ławka w parku, mała przerwa i przegryzka, kilka kroków- cukierek, dziecko zapłacze – chrupek, dłuższa przechadza- to co uwielbiam najbardziej- paczka chipsów w rączki i można spokojnie dalej kroczyć po parkowych alejkach. Zaraz, zaraz! Czy nawyk spacerowania nie ma przypadkiem na celu zaaplikowania dziecku świeżego powietrza i wszczepiania zamiłowania do aktywności fizycznej? Tak? To dlaczego przy okazji uczymy zjadania się przepysznymi chemicznymi słodko-ostrymi tworami?
