Ciekawy artykuł przeczytałam. Przedruk z The Guardian. Zastanawiające, prawda? Nie z Wyborczej. Nie z Rzeczpospolitej. Nie z Newsweeka. Nie z Wprost. Z żadnej polskiej gazety czy innego opiniotwórczego tygodnika. Rzecz o imigrantach z Ukrainy.
"(…) Polska ma jedno z najbardziej jednolitych narodowościowo społeczeństw w Unii Europejskiej. Jedynie 0,2 proc. populacji stanowią cudzoziemcy. (…)
Polskie elity polityczne nie przywiązywały dotąd wagi do kwestii integracji cudzoziemców. A teraz właśnie na to przyszła pora."
A dokładnie chodzi o unikanie przez polskie elity polityczne debaty dotyczącej integracji. Jakby brnąć dalej w tym kierunku, to stwierdziłabym, że nie tyle przez elity polityczne, co przez całą polską opinię publiczną. Niech świadczy o tym chociaż fakt, że przedruk ma miejsce z brytyjskiego The Guardian, a nie z jakiejkolwiek polskiej gazety. Nie twierdzę, że temat nie istnieje. Bo jako młoda podwójna mama, pisząca głównie o tym co ostatnio zdominowało moje życie – o rodzicielstwie – nie mam czasu śledzić głównych polskich gazet. Moja wiedza o tym co się aktualnie dzieje w świecie ogranicza się do szybkiego przeglądu kilku portali internetowych, wsłuchania się w radiowe informacje o pełnej godzinie i raz na kilka dni do włączenia TV w porze „Wydarzeń”, „Faktów” i „Wiadomości”. A jednak myślę, że gdyby temat był głośny to gdzieś bym o tym usłyszała.
Ale ja w tym kierunku brnąć dalej nie chcę.
Zastanawiam się czy jest to w ogóle temat, który w naszym kraju może wywołać kontrowersje? Czy jesteśmy tak przyzwyczajeni do tej jednolitości narodowościowej, że może nam robić różnicę, że za ścianą mieszka rodzina z Ługańska, a nie z Lublina? Czy ten wschodni akcent może stanowić jakikolwiek problem dla kogokolwiek?
Pochodzę z Zamościa, miasta położonego kilkadziesiąt kilometrów od ukraińskiej granicy. Do szkoły podstawowej chodziłam w latach dziewiędziesiątych. Na długo przed wejściem polski do UE. A już wtedy angielskiego uczyła mnie Ukrainka. Czy ktoś miał z tym problem? Czy kogoś to dziwiło? Teraz pewnie dziwi, bo tylu polskich anglistów siedzi na bezrobociu… Ale wtedy nie. Wtedy anglistów brakowało. Szczególnie w wiejskich szkołach. Otóż uczyła mnie Pani Irina. Powiem więcej. Nauczyła mnie. Nauczyła mnie podstaw gramatyki. Podstawowego słownictwa. Wszystkiego co dało mi bazę do dalszej nauki. Dla nas – dzieci, dla nas – uczniów, nie było istotne czy nauczyciel jest Ukraińcem czy Polakiem. Dla naszych rodziców również. Ważne, że był. Ważne, że spełniał swoją rolę. Ważne, że uczył.
Pani Irina nie była jedyną Ukrainką w moim mieście w tamtych czasach. W Zamościu i okolicach, z racji swojej bliskości do granicy, mieszkało i pracowało wielu Ukraińców. Jedno z moich najwcześniejszych wspomnień z dzieciństwa jest związane z zakupami na bazarze, jak się wtedy mówiło „u Ruskich”. Wiem, wiem, niepoprawnie politycznie. Ale wtedy chyba nie miało to określenie tak pejoratywnego znaczenia. Ot, dla podkreślenia, że idziesz na ten konkretny bazar, gdzie sprzedają Ukraińcy (A i pamietajmy, że o Ukrainie jako państwie mówimy od 1991 roku. Wcześniej to było ZSRR.) Wszyscy tam chodzili. Wszyscy kupowali. Niektórzy nawiązywali tam dłuższe znajomości. Przyjaźnie. Być może nie zawsze było aż tak różowo. Być może są to tylko moje wspomnienia. Wspomnienia nienaznaczonego uprzedzeniami dziecka… ale do czego zmierzam…
Otóż są to właśnie moje wspomnienia. Wspomnienia dziecka z tamtych czasów. Z lat dziewięćdziesiątych. Z czasów, kiedy nie było jeszcze mody na multikulturowość. Na tolerancję. Wszystko to było oczywiste dla mnie. Bo było oczywistym dla mojej mamy, która tak mnie wychowywała. Nie ważne skąd pochodzi drugi człowiek. Ważne jakim jest człowiekiem. I jak każdy człowiek ma takie samo prawo do szacunku, do godnego życia, do godnej pracy – jak my.
I wracając do artykułu, zastanawiam się czy ta debata jest potrzebna? Czy jest tu nad czym się zastanawiać? Oczywiście zawsze lepiej debatować na temat, który tej debaty nie wymaga niż przemilczeć kwestie, które palą i tej rozmowy potrzebują jak żadne inne. Więc rozmawiajmy! Tylko czy przypadkiem chęć dążenia do integracji z innymi ludźmi nie powinna być naszym zwykłym odruchem? Ludzkim odruchem?
Wiem, wiem, pracę zabierają rdzennym Polakom. Tak samo jak Słoiki (czyli m.in. ja) zabierają pracę rdzennym Warszawiakom. Naprawdę nie chcę kontunuować tego wątku. Tekst jest o człowieczeństwie, nie o ekonomii i rynku pracy. A i tego typu argumenty nie przekonują mnie nic a nic.
W takich czasach żyjemy. Sami emigrujemy, bo szukamy godnego, dostatniego życia. Oczekujemy szacunku w stosunku do nas samych. Czy nie powinno być dla nas oczywiste, że ktoś w naszym kraju będzie szukał tego samego? Nie mamy tu do czynienia z narodem zupełnie odmiennym kulturowo. Francuski los islamskich imigrantów nie jest nam groźny. Integracja z ludźmi, którzy tej integracji chcą, z ludźmi szukającymi swojego szczęśliwego, spokojnego, dostatniego miejsca na ziemi powinna być dla nas oczywista. Bo takie wartości powinniśmy wynieść z domu. Ze szkoły. Z podwórka. I te wartości powinniśmy wpajać naszym dzieciom od pierwszych lat ich życia.