Takie pytanie zadano mi w trakcie wywiadu przeprowadzonego dla Mamadu. Powiedziałam „nie wiem” i szczerze mówiąc myślałam, że rozpętam tym burzę. O dziwo nie! Bo w dobie kampanii społecznych typu „Kocham, nie biję”, powiedzieć, że klaps to niekoniecznie bicie jest trochę ryzykowne. Co więcej, ja się jak najbardziej z tą kampanią utożsamiam!
Z czego wynika więc moje „nie wiem”? Stąd, że ja sama kilka klapsów w życiu dostałam. W innych czasach. Wtedy nikt tego nie potępiał. Taka metoda wychowawcza. Pewnie większość z nas 20-30-latków dostała. Ale do czego zmierzam: Kocham moją mamę nad życie. Te klapsy niczego nie zmieniły. Wiem za co je dostałam i domyślam się czemu miały służyć. Postawienie teraz znaku równości między klapsem a biciem znaczyłoby: moja mama mnie biła, byłam bita przez mamę. A to jakiś totalny nonsens. Znam dzieci bite przez rodziców i ja się do nich z pewnością nie zaliczam.
I pomimo, że jestem daleka od stawiania znaku równości między klapsem a biciem, to sama nie zamierzam na swoje dzieci ręki podnosić. Chociaż nie raz taka myśl przez głowę mi przebiega, to odganiam ją czym prędzej, bo wiem że to nie jest najlepsze rozwiązanie. To jest najprostsze rozwiązanie: jestem większa, silniejsza, bach i po sprawie. Tylko co ja tym swoim zachowaniem przekazuje dzieciom? A no, że można bić słabszych. Że przemoc jest najprostszym rozwiązaniem. Że przemoc jest akceptowalna. Tego właśnie chcę?
W wywiadzie powiedziałam, że miałam ochotę uderzyć Hanię, gdy w trakcie histerii chciała ugryźć Ignasia i gryzła mnie. Gdybym to zrobiła, czego bym ją nauczyła? Że gryźć nie można, ale bić już tak. A zupełnie mi nie o to chodzi.
Z Hanią próbowałam różnych sposobów egzekwowania poprawnego zachowania: podniesiony głos – nie działa, czy rozmowa – również nie działa. Wiecie co zadziałało? Przytulenie. Obserwowałam ją: w jakich sytuacjach zaczyna gryźć i zaobserwowałam jedną prawidłowość. Kiedy jest zmęczona. Wtedy zdecydowanie nie radzi sobie ze swoimi emocjami. Zaczyna z byle powodu wpadać w histerię. I gryźć. W ten sposób daje upust swoim emocjom.
Ta obserwacja była kluczem do skierowania się na drogę sukcesu. Hania gryzie już coraz rzadziej. Sporadycznie. I jak tylko zaczyna od razu mówię: „Chodź Kochanie, mamusia Cię przytuli.” Pomaga zawsze. Jak się już uspokoi, dodaję: „Zawsze jestem przy Tobie. Powiedz mi, żebym Cię przytuliła jak Ci smutno, ale nie gryź. Nie wolno gryźć, bo to boli.” Zdarza się, że kilka razy dziennie podchodzi do mnie ze spuszczoną głową i teatralnie wzdycha (nie wiem, skąd to wytrzasnęła) i w ten sposób pokazuje mi, że jest jej smutno:
- Smutno Ci Kochanie?
– Tak
– Chcesz, żebym Cię przytuliła?
– Tak
Tak wygląda wtedy nasz dialog. Niestety, odkąd jest Ignaś, nie mogę jej poświęcić tyle czasu co wcześniej. Ale ta smutna teatralna mina jest dla mnie znakiem „Rzuć teraz wszystko. Twoje dziecko Cię potrzebuje. Teraz”. A Hania wie, że nie musi gryźć. Mama ją przytuli.
Czy gdybym tamtego dnia nie wzięła dwóch szybkich głębokich wdechów i wybrała to najprostsze rozwiązanie, gdybym jej wtedy dała choćby lekkiego klapsa w pupę? Czy doszłybyśmy do tego co mamy dzisiaj?
I choć takich sytuacji, w których mam ochotę dać klapsa, sięgnąć po to najprostsze rozwiązanie, są dziesiątki. To zawsze przypominam sobie tę sytuację z gryzieniem i wiem, że każdą sytuację można rozwiązać inaczej. Lepiej. Bo klaps nie jest nigdy dobrym rozwiązaniem.