WIELKIE PUŁAPKI ROZWOJU OSOBISTEGO – CZĘŚĆ 1: POZYTYWNE MYŚLENIE
Tomasz Kwieciński
13 października 2015, 09:11·15 minut czytania
Publikacja artykułu: 13 października 2015, 09:11 Na samym wstępie tego artykułu zacznę od wyjaśnienia, co rozumiem przez „pozytywne myślenie” i ruchy z nim mniej lub bardziej powiązane.
Żeby było od początku jasne, nie jestem zwolennikiem „negatywnego myślenia”. Gdy pojawia się problem, to zamiast się załamywać, od razu myślę o rozwiązaniu. Kiedy myślę o swojej przyszłości, widzę ją w zdecydowanie jasnych barwach i myślę, że naprawdę wiele jest możliwe. Kiedy analizuję rzeczy z przeszłości, to oprócz błędów bardziej zwracam uwagę na to, czego się nauczyłem. Większość znajomych uznaje mnie za optymistę – wielu, pomijając moje coachingowe zaplecze, zwraca się do mnie gdy ma gorszy humor, by go poprawić. Uważam że można kochać swoją pracę i dogadywać się z partnerką, nawet mimo różnic płci. Uważam, że można wychować dziecko, nie bijąc go ani razu. I że można w Polsce zarabiać godziwe pieniądze nie będąc politykiem, gangsterem albo synem właściciela stacji benzynowej. Słowem – sporo osób uznałoby mnie za sztandarowy przykład pozytywnego myślenia.
Gdy mówię o „pozytywnym myśleniu” w tym artykule, mówię o czymś, co tak naprawdę zdrowym, pozytywnym myśleniem w mojej definicji NIE JEST (rozwinę to w trakcie tekstu), lecz co opiera się na połączeniu wielu dziwnych mechanizmów obronnych i dziecięcych sposobów myślenia. Mogą one, co ciekawe, w wielu sytuacjach dobrze działać (zwłaszcza jeśli zastępują jeszcze bardziej dziecinny mechanizm), ale jednak w większości prędzej czy później prowadzą do kłopotów. Co ciekawe, te schematy występują często w tak podobnych zestawach, w tak podobnych środowiskach, że najwidoczniej w jakiś sposób łączą się ze sobą i zasługują na wspólne omówienie. Zresztą nie tylko w Polsce – takie same schematy pojawiły się w krajach zachodnich, gdzie rozwój pojawił się o wiele szybciej – szczególnie w USA.
Na początku może zacznę od tego, co jest w „PM” dobre i co może w nim zadziałać. Najpierw konkretnie: chociażby nauka języków może być dużo szybsza niż w szkole i o tym się przekonało sporo „pozytywnie myślących”. Podobnie z biznesem – często nie trzeba przechodzić długiej ścieżki kariery i wieloletnich studiów, tylko za pomocą kreatywnego pomysłu i umiejętnego wcielenia się w życie można dorobić się dużo szybciej, często nawet pracując mało, a przynajmniej pracując w branży, którą się lubi. Z pewnością pozbywając się nieadekwatnych wymówek można łatwiej podejść do obcej osoby (najczęściej podobającej się kobiety) lub wystąpić na scenie, co bardzo często zwiększa też jakość takiej interakcji. Na pewno też wszelkie zbyteczne zamartwianie czy zbytnie uwięzienie zasadami społecznymi może być szybko ucięte przez „PM”. Również mnóstwo negatywnych samospełniających się przepowiedni („nic mi się nie uda”, „ludzie zawsze mnie odrzucą”). Ruch ten pomaga odzyskać odpowiedzialność osobom sądzącym, że winni są wszyscy inni – rząd, rodzina, żona lub głupi szef. Często pomaga też w szybkich kryzysach, gdy nie ma czasu na głęboką pracę ze sobą (np. zaraz wychodzisz na scenę i czujesz stres) lub gdy osoba nie jest na nią zupełnie gotowa – nie chce na ten moment zaglądać w siebie i pracować ze swoimi wadami. W kontekście biznesowym – kiedy ktoś miał słaby marketing i nie umiał do tej pory się promować.
Jeśli chodzi o cechy osobowości – to zauważyłem że bardzo często „PM” komponuje się dobrze z łagodnymi cechami depresyjnymi (ktoś przestaje bezsensownie pogrążać się w czarnym widzeniu świata i zaczyna widziec pozytywy), masochistycznymi (przestaje konstruować scenariusze, które muszą skończyć się porażką i po prostu zaczyna o siebie dbać) i zależnymi (przestaje sądzić, że nie da sobie rady bez kogoś i rozumie, że jest w stanie działać samodzielnie).
Krótko mówiąc – moim zdaniem „PM” działa wtedy, kiedy ktoś ma o wyższe kompetencje lub możliwości niż przekonanie o nich, lub gdy nie jest w stanie zintegrować całego problemu i potrzebuje wytworzyć na początek mechanizmy obronne. Ewentualnie w sytuacjach, gdy sukces zależy w dużej mierze od prostej autosugestii.
Sam jestem właśnie takim przypadkiem – gdy trafiałem do rozwoju byłem w ciężkim kryzysie, problemów ze sobą miałem co niemiara, a dodatkowo uważałem, że dzięki temu jestem kimś lepszym i głębszym. Miałem za sobą 2 nieudane epizody terapeutyczne (oba przerwałem, gdyż nie widziałem efektów) i myśl o kolejnych rozmowach o mojej nieakceptacji siebie i trudnościach egzystencji odstraszała mnie od próbowania.
Wtedy, poprzez NLP i hipnozę (które nie muszą się wiązać z „PM” ale często się wiążą) wszedłem w świat „PM” i bardzo szybko nakręciłem się do działania na tyle, by tamte problemy odeszły daleko. Wkrótce jednak zatrzymałem się w rozwoju, z uwagi na mnóstwo trudności, jakie „PM” ze sobą wiąże. Ponieważ miałem trochę szczęścia, trochę introspekcji i chęci prawdziwej zmiany i spotkałem trochę mądrych ludzi, udało mi się przejść ten zastój i etap „PM” zostawić daleko za sobą jako interesującą ciekawostkę młodości. Ponieważ jednak widzę, jak z roku na rok nie maleje liczba osób wchodząca w ten światek, pomyślałem, że zostawię po sobie jakiś drogowskaz na ścieżce. Kto będzie miał ochotę, może z niego skorzystać.
Jakie więc są zagrożenia „pozytywnego myslenia”?
1. Pierwsze, które rzuca mi się w oczy – to nagminne WYPIERANIE, TŁUMIENIE I NIEDOCENIANIE WŁASNYCH UCZUĆ.
W krainie, w której wszystko ma być pozytywne i optymistyczne nie ma miejsce na zwyczajny, ludzki gorszy nastrój, problem. To nie znaczy, że nie ma na nie miejsca w człowieku – naszej natury nie da się tak łatwo zmienić. Znaczy to tylko, że taka osoba zaczyna usuwać ze świadomości wszystko, co nie jest fajne – a te rzeczy kumulują się – zarówno w podświadomości, jak i świecie zewnętrznym (zwłaszcza jeśli rodzina i znajomi nie mają podobnego filtru).
Na szczególne niebezpieczeństwo narażeni są paradoksalnie trenerzy i aspiranci na nich, ponieważ w „pozytywnym świecie” trener musi być zupełnym ideałem. Wtedy takie osoby albo wchodzą w szeregi racjonalizacji (pracownicy, którzy postanowili odejść po prostu „nie nadążyli za trenerem”), często razem z duchowymi („to co się wydarzyło było potrzebne), albo usunięcia (włącznie z niepamiętaniem) wszelkich negatywnych emocji.
Dochodzi do tego, że jako wzory postępowania przedstawiani są ludzie, którzy nie reagują emocjonalnie na śmierć żony i są w stanie następnego dnia normalnie prowadzić szkolenie. Nawet gdyby faktycznie istniały osoby, które mają tak fantastyczne panowanie nad własną psychiką, to z pewnością próba naśladowania tego przez początkującego nastolatka skończy się albo bolesnym rozczarowaniem albo wielkim samooszukiwaniem.
Oczywiście, jeśli pamiętamy o tym, że uczucia (zarówno pozytywne jak i negatywne) zawsze niosą jakąś informację dla nas – to taki styl życia jest zamykaniem się na bardzo duże źródła informacji. Skutkuje to rozpadami związku, firmy, robieniem rzeczy nieautentycznych (ponieważ ciężko jest czuć autentyczność na wyparciu), brakiem rozwoju w najbardziej potrzebujących tego obszarach (bo przecież wszystko jest super).
„PM” jest tutaj dla wielu ludzi furtką do ucieczki przed nieprzyjemnymi doznaniami. I o ile, owszem, zgodzę się, że czasem może to być nawet pomocne – to jednak w ogromnej ilości przypadków to tylko odroczenie spłaty emocjonalnego długu, i to z dużymi odsetkami.
Trenerzy z kolei kończą nieraz z dużymi zaburzeniami – od maniakalno-depresyjnego (i to paradoksalnie u trenera który głosił, że ma syndrom maniakalno-maniakalny!), kiedy mniej więcej raz na pół roku wypierane emocje dobijają trenera i sprawiają ze na pól roku znika, do wzmocnienia cech narcystycznych, poprzez ciągłe niedopuszczanie do siebie negatywnych sygnałów. Na poziomie fizycznym przejawia się to w postaci cenzury, którą co ciekawe wielu trenerów „PM” stosuje w formie, której nie powstydziłby się totalitarny rząd.
Dlaczego „PM” nie ma tutaj racji? Otóż po prostu pewnego poziomu negatywnych uczuć nie da się oszukać.
2. UPRASZCZANIE PSYCHIKI
Skoro wypiera się uczucia u siebie i ich nie rozumie, to niestety to samo jest robione u innych. Dlatego trenerzy, a wraz z nimi ich uczniowie, we wszystkich ludzkich problemach dopatrują się banalnych przyczyn. Przyczyną jąkania na tle nerwowym jest tylko problem z oddychaniem, przyczyną poddenerowania jest to, że ktoś za szybko chodzi, przyczyną kryzysu w związku, że za mało dają sobie prezentów, przyczyną problemów finansowych brak pasji w życiu – a generalnie podstawą wszystkich problemów jest to, że ludzie za mało pozytywnie myślą.
Jeden z trenerów głosił z kolei, że on jest w stanie każdy problem na świecie rozwiązać jedną z dwóch używanych przez niego technik, i że jakichkolwiek innych on nawet nie ma czasu się uczyć. Inny mówił, że po jego tygodniowym szkoleniu uczestnicy mają rozwiązane wszystkie problemy, a po kolejnym stopniu – sami umieją rozwiązywać wszystkie problem. Gdy nie wszyscy uczestnicy czuli, że to potrafią, bali się ujawniać, sądząc, że tylko oni są tacy zacofani. (Jeszcze o tym wspomnę, ale podejrzanie często z pozytywnym myśleniem kontrastuje fakt, że trenerzy „PM” zachowują się jak surowi rodzice)
„PM” łączy się też często z duchowością i ezoteryką. Przy połączeniu z ezoteryką często jedynym problemem jest podłączenie do złej energii lub zamknięcie czakry (która otwiera się 3 minutową medytacją). Albo pozbyciem się całej swojej karmy w 10 minutowym rytuale (na co zapewne znawcom buddyzmu i hinduizmu pojawia się w głowie wielki znak zapytania)
Nawet gdy czasem dotknięty jest głębszy problem (np. nadmierne oczekiwania w stosunku do samego siebie), podawany on bywa w takim tonie, jakby zmiana tego trwała 5 sekund – po prostu zaakceptuj siebie, wybacz ojcu alkoholikowi, zmień submodalności gwałtu, przestań przejmować się przeszłością.
Dość często występuje tu drwienie z konwencjonalnej terapii i przekazywaniem jej jako zupełnie nieskutecznego, wieloletniego grzebania w dzieciństwie. Wychodzi tutaj zupełnie niedouczenie ich w temacie – po pierwsze psychoanaliza, o której zapewne się wypowiadają, jest obecnie bardzo mało popularna i stanowi minimalny procent współczesnych terapii, po drugie sami mnóstwo korzystają z technik terapii behawioralnej. Rozwiązywanie problemów jest rzekomo tak proste, że każdy trener się na niej zna bez większego problemu, a ludzie bezkrytycznie przyjmują, że jeśli ktoś jest świetnym showmanem to na pewno jest też dobrym terapeutą. Owszem, żeby było jasne – niektórzy są i te rzeczy się nie wykluczają, ale zbyt wielu trenerów nie ma nawet podstaw dobrego coachingowego warsztatu (bo tam jest istotne zadawanie pytań i słuchanie klienta.)
Oczywiście to wszystko „działa”, ponieważ klienci mają taką właśnie potrzebę – chcieliby się zmieniać w 1 dzień, najlepiej do tego nic nie robiąc (i tak tez były niektóre szkolenia reklamowane – po prostu usiądź sobie wygodnie, a trener przez tydzień będzie opowiadał historyjki, które zmienią cię na nieświadomym poziomie)
Gdy jest robione demo na scenie, doświadczony showman wie, jak je przeprowadzić, by klient wyszedł naładowany entuzjazmem – po pierwsze jest nim zalany przez trenera, po drugie odpowiednio warunkowany, po trzecie jest urwanie demo w odpowiednim momencie, a uczestnicy wcale nie tak często śledzą zachowanie uczestnika po szkoleniu. Byłem kiedyś na szkoleniu, na którym trener tak zjechał uczestnika… za nieśmiałość, że uczestnik wyszedł w przerwie szkolenia i nie wrócił. Mało kto na to zwrócił w ogóle uwagę (na sali było 70 osób), a na prywatne pytanie od innego uczestnika trener zbył temat, mówiąc że tamten na pewno przemyśli sobie wszystko w domu, a dowodem na to jest autorytet i wiedza trenera. Innym powodem jest to, że często ludzie nie mając wiedzy psychologicznej nie są w stanie ocenić czy demo wyszło czy nie. Na jednym szkoleniu trener otworzył uczestnikowi w trakcie bardzo mocny proces, i o ile uczestnicy obeznani z tematem byli załamani widząc, że trener zostawił go w z otwartym, bardzo intensywnym procesem i skończył szkolenie – o tyle laikom to się podobało – były silne emocje i dużo ciekawych opisów tego, co się dzieje, a sami dośpiewali sobie, że na pewno trener profesjonalnie to skończył.
Podobnie jak ja kiedyś byłem w stanie wysłuchać fragmentu wykładu prawnika, który podobał mi się do momentu, aż w przerwie drugi prawnik określił to jako zestawy bzdur (do dziś nie wiem kto miał rację), a kształceni na uniwersytecie youtuba ludzie wierzą w każdą bajkę jeśli tylko jest tam odwołanie do fizyki kwantowej (nawet jeśli nie znają wzorów z podstawówki z fizyki klasycznej), podobnie osoba z ulicy nie może najczęściej ocenić tego, czy dany uczestnik jest uzdrowiony czy nie.
Owszem, w przypadku fobii i bardzo widocznych rzeczy można to stwierdzić. Ale przy wielu sytuacjach po prostu nie. Żeby było jasne, nie przeczę, że pewne interwencje różnych trenerów „PM” mają pozytywny efekt. Podejrzewam, że gdyby nic im nie wychodziło, to jednak popularność tego ruchu nie byłaby aż tak duża.
No dobrze, ale co się dzieje, kiedy jest demo na środku i po prostu nie wyjdzie, bo sposób pracy jest zbyt prosty? Niestety, ale wtedy zdarzają się historie od której włos jeżył mi się nieraz na głowie – wszystkim sprzedaje się bajkę„klient nie chciał się tak naprawdę zmienić i to jego wina”.
Publiczność zostaje z wiarą w „pozytywne myślenie”, a klient z większym problemem niż wcześniej. Ale w końcu „nie jesteśmy odpowiedzialni za uczucia innych, prawda?” Jeśli klient nie kupował wersji trenera, zdarzało się podburzanie grupy przeciwko niemu, co grupa chętnie robiła – w końcu niedziałający tak jak trzeba uczestnik był zagrożeniem dla ich światopoglądu, dlatego atakowanie go idzie wielu osobom wyjątkowo łatwe.
Czemu rozwiązanie „PM” nie jest tu takie różowe? Otóż po prostu rzeczy czasem są bardziej skomplikowane, czasem bardziej zróżnicowane, czasem wynikają z bardziej niewidocznych powodów, a czasem na ich rozwiązanie potrzeba o wiele więcej czasu. Ponieważ wielu trenerów „PM” nie ma najmniejszych podstaw wiedzy z psychopatologii, nie potrafi odróżnić większych zaburzeń od przejściowych problemów – i stąd problemy, gdy klient nagle nie pasuje do wzorca idealnego, prostego show.
3. MOTYWACJA NA ENTUZJAZMIE, BEZ PATRZENIA NA RYZYKO
Z uwagi na to, że większość technik motywacyjnych stosowanych w „PM” to wywoływanie krótkotrwałego entuzjazmu, a większość rad sprowadza się do bardziej pozytywnego myślenia – jednym z efektów jest podejmowanie decyzji pod wpływem emocji i bez szacowania ryzyka, które, umówmy się, jednak w różnych sytuacjach istnieje.
O ile zgodzę się, że pozytywne nastawienie jest istotne w biznesie, gdyż bez tego można uwikłać się w ciąg samospełniających się przepowiedni, o tyle nie wszystko od tego zależy. Mnóstwo jest bowiem przykładów zbyt lekkomyślnego i „pozytywnego” podejścia do biznesu. Sam pamiętam, jak dwóch uczestników, zainspirowani jednym trenerem, który twierdził, że im wyższa jest cena szkolenia tym więcej osób je kupuje, postanowiło zacząć robić szkolenia i to w cenach jeszcze wyższych od swojego mistrza. Oczywiście nikt się na nie nie zapisywał, co dla nich było sporym problemem, gdyż nie mogli przez to zarobić na spłatę kredytu, który wzięli na szkolenia…
Znam przypadek, gdzie ludzie podążyli za swoją pasją, czując, że reszta przyjdzie sama i otworzyli sklep z akcesoriami motoryzacyjnymi. Ponieważ jednak nie zrobili nawet podstawowego biznesplanu, wnet okazało się, że inwestycja została zrobiona fatalnie i musieli zwinąć interes. Później oczywiście spłacić długi.
Podobne przykłady można znaleźć choćby w historii (Hitler atakując ZSRR myślał raczej zbyt „pozytywnie”), codziennych gazetach (ileż to skaczących na główkę wypadkowiczów myśli zbyt „pozytywnie”, związkach (ile żon alkoholików pozyytywnie wierzyło, że on się zmieni) i zapewne można by było jeszcze długo wymieniać.
Po prostu pewne procesy wymagają oszacowania ryzyka i ewentualnych niepowodzeń, a pozytywne nakręcenie się pod wpływem emocji bardzo często umniejsza zdolność szacowania ryzyka. Gdyby tak nie było, po alkoholu powodującemu z pewnością pozytywne najczęściej nastawienie nie zdarzałoby się tyle wypadków. Tak samo dzieci, które nie wiedzą że żelazko jest gorące nie powinny się parzyć.
Niestety stwierdzenie „myśl pozytywnie” oznacza częściej „nie przyglądaj się temu, co może tu być problematyczne”. I o ile w wielu rzeczach oznacza to popchnięcie do działania, które warto zrobić bez skupiania się na przeszkadzających drobiazgach, o tyle w wielu innych, to właśnie przesadne skupienie na zaletach jest problemem i wypadałoby się przyjrzeć minusom tego planu. I prawidłowa rada polegałaby na znalezieniu złotego środka między skupieniem na plusach i minusach, a nie wiecznym pozytywnym myśleniu – ponieważ nie każdy ma problem w postaci zbytniego przeceniania niebezpieczeństw i niedocenianiu swoich mocnych stron.
Szczególnie korzystają z tego mechanizmu przy tzw platform sellingu, czyli sprzedawaniu produktów przy bardzo ostrym nakręceniu entuzjazmu. Dziwi mnie to, bo kojarzy się z myśleniem, że klient bez haju emocjonalnego mógłby nie chcieć kupić produktu. Czy to pozytywne myślenie o swoim produkcie?
Podobne sprzeczności można często w takim myśleniu znaleźć. Dlaczego nikt nie potrafi po prostu spojrzeć pozytywnie na możliwości i zagrożenia danego projektu, udając że zagrożeń nie ma? Głowę zwiesił niemy…
Podsumowując – czasem warto oszacować ryzyko. Kropka.
4. BRAK SZACUNKU DO „NEGATYWNYCH LUDZI”
Niestety, ale konsekwencją „PM” bywa bardzo często kompletny brak szacunku do uczuć i problemów wielu ludzi – w końcu są oni zbyt negatywnie myśląc (a przez to nawet niebezpieczni – o tym w następnym punkcie). Prawdziwy powód jest moim zdaniem taki, że „negatywni ludzie – wśród których jest sporo przesadnych pesymistów, ale też sporo po prostu realistów – zbyt mocno wskazują „pozytywnym” odjazd od rzeczywistości, stając się po prostu zagrożeniem dla spójności grupy, a przez to jej naturalnym antybohaterem. Ponieważ wyodrębnienie antybohatera i skierowanie na niego negatywnych (nomen omen :) emocji to z kolei świetny sposób integrowania grupy, nie ma się co dziwić, że niektórzy trenerzy celowo podburzają uczestników przeciwko pesymistom i realistom. Oczywiście czasem ma to pewne zastosowanie i gdy ktoś funkcjonuje w destruktywnych i podcinających skrzydła grupach, to większy dystans do ich zdania będzie przydatny.
Ale kasowanie wszystkich znajomych z uwagi na to, że nie myślą aż tak pozytywnie, przeważnie kończy się nieprzyjemnie po około 2 latach – tyle, w przeciwieństwie do alkoholu działającego kilka godzin, działa przeważnie płytkie pozytywne nakręcenie.
Kompletnie niefajnym zjawiskiem było do tego atakowanie negatywnych ludzi z problemami zgłaszającymi się po pomoc. Nieraz byłem świadkiem lub słyszałem o przypadkach szydzenia czy obrażania przez trenerów negatywnych uczuć po rozstaniu czy nawet śmierci bliskiej osoby, bo przecież „po co się martwić”. Nazywane jest to często terapią prowokatywną, choć z prawdziwymi terapeutami prowokatywnymi typu Frank Farelly ma to niewiele wspólnego. Widziałem trenerów grożących pobiciem jeśli uczestnik się nie zmieni (było to na tyle mocne że po przerwie obiadowej uczestnik uciekł do domu i nigdy nie wrócił na szkolenia tej firmy), widziałem takich, którzy publicznie wyśmiewali zdradzane w tajemnicy informacje (również uczestnik nie wrócił). Sam na początkach przygody z rozwojem potrafiłem, na szczęście jeszcze nie będąc trenerem i nie pracując z ludźmi, ostro i z wulgaryzmami krytykować koleżankę (która w ogóle nie prosiła mnie o rady) za to, że zbyt długo dochodzi do siebie po tragicznej śmierci swojej siostry i bezsensownie ubiera się na czarno – na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć tylko tyle, że byłem wtedy młody i początkujący w temacie, więcej tego nie powtarzałem, a z koleżanką później udało nam się dojść do ładu.
Nie zmienia to faktu, że każda martwiąca się lub rozpaczająca słusznie osoba, jest zagrożeniem dla modelu świata pozytywnego, ponieważ zwraca uwagę na fakt że ciężko jest spędzić całe życie w entuzjazmie. I myślę że dlatego pozytywni od razu próbują przerwać negatywne uczucia innych, skłonić do wyparcia i innych mechanizmów obronnych i nie musieć się konfrontować z tym, że tuż obok nich dzieje się coś, czego nie rozumieją i od czego uciekają. „Szkoda czasu na łzy” – mawiał pewien trener, gdy uczestniczka na środku weszła w mocny proces i płakała, delikatnie ją wyśmiewając.
Oczywiście, zgadzam się, że niektórzy ludzie przesadzają pod kątem negatywnych emocji i wtedy warto im zwrócić uwagę na ten mechanizm. Nie usprawiedliwia to jednak agresywnego traktowania ludzi mających problem czy przeżywających życiową tragedię. Z prostego powodu – oprócz sprawiania im dodatkowego cierpienia, najczęściej jest to zupełnie nieskuteczne, podobnie jak bicie dzieci lub wstawianie uwag w dzienniczku najgorszym uczniom. Są oczywiście osoby, którym ostra krytyka pomogła – pytanie, czy nie byłaby bardziej skuteczna inna metoda, a tego nie przebadamy. Mogą się też być może rzeczywiście zdarzyć pojedyncze osoby, na które rzeczywiście działa tylko ostre wyzywanie, ale zdarzają się one dużo rzadziej niż się to ludziom wydaje.
Nie wspominając o tym, że wyśmianie uczestnika przed grupą za to, ze przezywa ciężkie chwile, lub co gorsza, po interwencji guru nie zmienił się (co oznacza że po prostu celowo przeszkadza w szkoleniu) może mu zniszczyć mocno życie i doprowadzić na skraj samobójstwa (tak, pracowałem z takim przypadkiem). Jeśli rozwojowiec przetestuje to z kolei na znajomym – najczęściej znajomy skończy z przekonaniem że rozwojowcy to banda świrów atakujących go za to że ośmielił się zapytać o zagrożenia lub uronić łzę na pogrzebie swojej matki.
Czemu ataki na „negatywnych ludzi” nie są pozytywne? Pomijając sam aspekt empatyczny, który dla mnie osobiście jest bardzo ważny, takie ataki mają minimalną szansę skuteczności.
5. LĘK PRZED NEGATYWNYMI INSTALACJAMI
Jednym z najciekawszych absurdów pozytywnej ideologii jest bardzo ciekawy kontrast „PM” z reakcją na negatywne instalacje – czyli krótko mówiąc ograniczające rzekomo komentarze innych ludzi, którzy mogą wpłynąć na podświadomość poprzez nieuważny komentarz.
Jest to rzecz, którą ciężko jest tutaj teoretycznie zrozumieć – skoro psychika jest tak prosta jak cep, to jakim cudem jeden komentarz mógłby zepsuć podświadomość? Skoro ktoś często miesiącami napełnia się pozytywnym myśleniem, to jakim cudem jeden negatywny komentarz mógłby popsuć efekty tej pracy? Na te pytania nigdy nie dostałem odpowiedzi.
Sugestie na temat potrzeby terapii, podzielenie się opinią na temat ryzyka biznesu lub niepewnej sytuacji związku już jest odbierane jako negatywna instalacja. „Wyglądasz na smutnego” również nie przejdzie.
Negatywna instalacja to niestety często stwierdzenie każdej rzeczy, która nie jest tak piękna jak rozwojowiec sobie wymarzy.
Generalnie oprócz gniewu, gdy ktoś bezpośrednio próbuje nam coś wrzucić, pojawia się również wściekłość, że ktoś robi takie rzeczy innym, którzy oczywiście bezwolnie jak owieczki łykną każda negatywną instalację. Czasem, u niektórych trenerów lęk przed utratą PR gdy uczestnik ich ostro krytykuje, bywa często sublimowany w „niechęć do negatywnych instalacji”, która wtedy usprawiedliwia cenzurę.
Szczytem była sytuacja, gdy pewien trener prowadził jeden z klubów pod czymś w rodzaju superwizji bardziej doświadczonego trenera. Na początku „superwizor” zaznaczył, by pod żadnym pozorem nie dawali feedbacku prowadzącemu, ponieważ nie umieją się odpowiednio komunikować (to z kolei nie wydaje mi się pozytywną instalacją dla uczestników) i ich nieumiejętny feedback mógłby zrobić trenerowi wielką krzywdę. Trzeba było więc cały feedback przekazać superwizorowi, który tłumaczył to na odpowiedni język. Warto przyznać , że sam prowadzący pomagał w tym dziwnym procederze – gdy zapytałem czy mogę mu dać feedback osobiście, to odpowiedział, że nie ma sensu ponieważ on i tak będzie miał go gdzieś, gdyż nie skończyłem wtedy jeszcze Mastera NLP tylko Praktyka – więc oczywiście nie potrafię prawidłowo ocenić szkolenia.
Przyznam, że światopogląd, że nawet trener musi dostawać ocenzurowane informacje, gdyż inaczej może mu to zaszkodzić, trochę kłóci mi się z pozytywnością.