
Was też denerwuje, że pytane o to jak spędziły czas w szkole dzieci potrafią streścić kilka godzin w dwóch słowach. Albo w dwóch sylabach. Długość wypowiedzi jest zazwyczaj odwrotnie proporcjonalna do wieku. Im starsze tym odpowiedzi bardziej lakoniczne. W końcu niektórym wystarczy już tylko mimika twarzy i mowa ciała. Nie ma się czym denerwować. One są po prostu dobrze wychowane.
REKLAMA
Wywiadówka u Atomówki. Atomówka ma jedenaście lat i wybuchowy temperament. Jej wyniki w nauce śledzimy z żoną na bieżąco w dzienniku elektronicznym więc wiedziałem czego się spodziewać. Nie wiedziałem za to po co mam tam iść. Za to żona wiedziała.
- Ostatnia wywiadówka. Wypada, żeby ktoś poszedł – powiedziała patrząc na mnie wymownie.
Myli się ten kto sądzi, że to słaby argument. To żaden argument, ale padł z ust żony i przy okazji nauczycielki matematyki solidaryzującej się z członkami zakonu pod wezwaniem niesionego kaganka, których do obecności na spotkaniach z rodzicami zmusza zawodowy obowiązek. I żadne tam głupie żarciki, że wypada to się przez okno, na chrzcie nie dali mi Ktoś tylko inaczej, bo za to można trafić do kąta, iść na groch, albo nie dostać deseru. Kontestowałem więc argument w wymownym milczeniu i mową ciała.
- Atomówce będzie przykro – uderzyła po chwili matczyną troską w ojcowskie sumienie.
Sumienie nie zauważyło nawet, że ktoś się na nie zamachnął, ale czujny rozsądek dokonał szybkiej kalkulacji nim zdążył paść kolejny cios. Pięć minut do szkoły i pięć z powrotem plus góra pół godziny w klasie. W zamian każdy będzie zadowolony. Poczucie spełnionego obowiązku (to u żony), dobre samopoczucie żony (to u mnie) i rzekoma wdzięczność córki (to u córki, gdyby zauważyła, że wychodzę na wywiadówkę). Deal.
Wróciłem po godzinie. A szedłem szybko. Wywiadówka zajęła godzinę bez pięciu minut. I bez widocznych oznak sensu. Bez niewidocznych zresztą też. Byłbym jednak niewdzięcznym chamem gdybym stwierdził, że niczego się nie dowiedziałem. W klasie jest osiemnaście lamp jarzeniowych, których światło w zimowe wieczory musi ciąć spojówki dzieci jak miecze z gwiezdnych wojen. Trzydzieści krzeseł drewnianych i jedno, na którym da się siedzieć (zgadnijcie czyje). Dwie gazetki ścienne o treściach uniwersalnych wykonane metodą z pierwszej połowy ubiegłego wieku na tablicach z epoki. Nauczycielka uwielbia wielokrotnie złożone zdania pełne wtrąceń, homeryckich porównań i zwrotów akcji, z których trudno dowiedzieć się czegoś bez szczegółowej instrukcji odsłuchu. Dlatego nie wiem, czy konflikt, który narasta w klasie skończy się rozstrzelaniem dwóch dziewczynek, czy tylko obniżoną oceną z zachowania. I czy na wycieczkę, nie dawać dzieciom chipsów bo rzygają w autobusie, czy chce się jej rzygać bo jedzie z dziećmi na wycieczkę. Pani lubi też czytać. Najchętniej obszerne fragmenty statutu i regulaminu dostępnego w całości na stronie szkoły.
Gdy wracałem do domu ścierałem krew cieknącą mi z przebitych w samoobronie wkładem od długopisu bębenków w uszach i pogryzionych warg.
Gdy wracałem do domu ścierałem krew cieknącą mi z przebitych w samoobronie wkładem od długopisu bębenków w uszach i pogryzionych warg.
- I jak było – spytała spragniona informacji żona, nie zwracając uwagi na moją zakrwawioną odzież. Jest nauczycielką i wie, że czasem zdobywanie wiedzy wymaga krwi. I potu na wychowaniu fizycznym. Ale głównie krwi.
Już otwierałem usta i nabierałem tchu żeby zacząć. Moja odpowiedź miała zawstydzić wszystkich, którzy opowiadają o debilach, którzy są ich szefami, albo podwładnymi, albo klientami. Miała przyćmić ich historie koszmarnych dni spędzonych w pracy. Miała być kwintesencją niezadowolenia, wiadrem żółci, ekstraktem jadu i zdemaskować raz na zawsze to co czułem na wywiadówce. I wtedy mnie olśniło. Kogo to obchodzi. I jak opisać ostatnią godzinę nie obrażając nikogo i bez przekleństw. No jak zrobić to kulturalnie, jak człowiek dobrze wychowany. No nijak.
- W porządku – powiedziałem patrząc na córkę, patrzącą na mnie czujnie. czułem, że ona wie a przynajmniej wyczuwa, co zrozumiałem w przebłysku nagłej świadomości.
- Jak w porządku – padło ciężkie jak cegła pytanie wyciągające.
- Bardzo. Bardzo w porządku – rozpaczliwie rozbudowałem opowieść, pieczętując ją położoną na stole kartkę z ocenami na koniec roku, które znaliśmy od trzech dni. Naprawdę były bardzo w porządku.
- A wycieczka – spadła kolejna cegła.
- Nie dawać chipsów. Pod żadnym pozorem – obwieściłem z dumą jedyny konkret, który zapamiętałem.
- Dlaczeeeeego – dla Atomówki wybudzonej z letargu słowem chipsy wycieczka straciła właśnie pięćdziesiąt punktów do atrakcyjności.
- Bo rzygacie w autobusie – drugi konkret i w oczach żony plus dziesięć punktów do wiarygodności.
- No i wychodzi ci średnia na czerwony pasek – skoro tak dobrze mi idzie postanowiłem punktować dalej.
- Przecież wiemy już od trzech dni. Nie pamiętasz, że oceny są już w dzienniku – szybka kontra i minus pięć punktów do czegoś gdzie żona notuje moje zainteresowanie losami dzieci. Ambicja kazała powalczyć o dobre imię, rozsądek o spokój a pies o spacer. Wygrała Łajza.
Następnego dnia Atomówka wróciła ze szkoły. Spędziła kilka godzin na krześle, na którym wierciłem się dzień wcześniej. Wysłuchała wykładu o wodniczkach tętniących na przyrodzie i budowie roweru na technice. Wiecie, że rower ma cztery układy? W tym oświetleniowy z prądnicą. I że wodniczka jest organellum osmoregulującym. To ostatnie nawet edytor tekstu uznaje za błąd. Czyli nie wie. A wasze dzieci wiedzą. Albo wiedziały lub będą wiedzieć. Co prawda tylko przez jakieś dwa tygodnie bo pamięć na szczęście się oczyszcza. Ja jeszcze wiem, bo dzień wcześniej córka pokazała mi książkę.
- I jak w szkole – spytałem bez sensu. Przecież wiedziałem. Przeszedłem demo.
- Spoko – rzuciła słowem i plecakiem, który nim wybrzmiała odpowiedź nie zdążył nawet spaść na podłogę.
A ja już wiedziałem, dlaczego ona tak krótko rozprawiła się z tym dniem. Bo co miała powiedzieć. Nie przeklina przy rodzicach. W końcu jest dobrze wychowana.
