Goła dupa
Taka Sobie Matka
30 grudnia 2014, 21:54·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 30 grudnia 2014, 21:54Obiecałam sobie, że się nie będę wtrącać, obiecałam sobie, że się nie dam sprowokować. Słaba jestem. Proch i pył. NIE ZDZIERŻĘ.
O tej kupie słyszeli już chyba wszyscy. Ci, co nie słyszeli, niewiele tracą, bo temat jak większość w parentingu – upierdliwie powracająca kometa, Mikołejkowa tym razem, duża, o znanej trajektorii, dzięki popularyzatorowi uwiecznionemu w nazwie błyszcząca na rodzicielskim firmamencie niemal tak jasno jak prastara kometa Lakteja. W skrócie – dziecko wzięło i zrobiło, na swoje nieszczęście zostało przewinięte przy restauracyjnym stoliku, na swoje podwójne nieszczęście zaobserwowała to pani Dziennikarka i podzieliła się spostrzeżeniem i oburzeniem ze swoimi znajomymi zza oceanu. Nie mogło być bardziej światowo, nie mogło być głupiej (tekst
A może, planując obiad w restauracji, powinna przewinąć małą tuż przed wyjściem z domu? wpisuję złotym atramentem do mojej prywatnej księgi publicznych bzdur), nie mogło być bardziej po linii i po bazie. Klika się jak złoto. Ale ja nie o tym.
Rzeczona Znajoma zza Oceanu
dzisiaj włączyła się do dyskusji, przez co sama dyskusja oczywiście zyskała zupełnie inną, jak sama autorka twierdzi, międzykontynentalną (!), rangę (słodki fejsbuk odpowiedział od razu, że bez opinii matki zmieniającej pieluchę, kelnera i menedżera to nie jest jeszcze pełny obraz sytuacji;>). W liście wyjaśnia swoje obruszenie i tłumaczy, dlaczego przewijanie dziecka w sąsiedztwie obiadu jest nie tego. Pomijam fakt, który gubi się może w przepięknie rozwijającej się na forach, fejsach i blogach klasycznej spolaryzowanej wzajemnej łajance zgorszonych niedzieciatych i oświeconych dzieciatych z oświeconymi niedzieciatymi i zgorszonymi dzieciatymi – taki mianowicie, że specjalnie nie ma czego tłumaczyć. Ciekawe jest to, że dla niejakiej Anny sprawą pierwszej wagi jest jednak nie kupa, a dupa. Tyłek niemowlęcy.
Tyłeczek właściwie.
"Mieszkam przez 20 lat w kraju, w którym prawnie zakazuje się takich fanaberii jak pokazywanie dzieci nago w miejscach publicznych, a nawet we własnym ogrodzie. (…) W USA dzieci nie paradują z golą pupą (a dziewczynki z gołym, choć płaskim biustem) na plażach i basenach, nie siusiają na ulicy, nie są tez przewijane w miejscach publicznych." W interakcjach cielesnych z moją rodziną przedstawiam model prymitywny, by nie rzec – małpi. Jestem matką przytulającą, całującą, rochlącą się w łóżkach, gryzącą boczki, myziającą żeberka, pierdzącą w brzuszki (gołe, inaczej się nie da), niuchającą karczki. Ponieważ linia demarkacyjna między plecami a pośladkami nie bywa jeszcze tatuowana w szpitalach zaraz po urodzeniu, pewnie nieraz zdarzyło mi się posmyrać synka po pupie (zgroza, wiem). Takiego mam stajla, tak lubię. Są ludzie, którzy lubią inaczej. Mój mąż dostaje od mamy oficjalnego cmokasa w policzek dwa razy do roku: na urodziny i przy opłatku. Nie przytula się z braćmi, ojcu podaje rękę. Nie znam chyba drugiej tak kochającej się, wspierającej i oddanej sobie rodziny. Takiego mają stajla, nie lubią. Piszę to wszystko po to, żeby podkreślić, że to, czy ktoś ubiera dwulatkę w bikini, czy nie, to jego i tylko jego sprawa. Więc o co chodzi? O to:
"A gdyby redaktor Kublik zrobiła zdjęcie tej malej dziewczynce i zamieściła pod swoim felietonem? A gdyby nie dziennikarka, ale jakiś szemrany pan zrobił to zdjęcie i potem pobiegł do toalety?"
No właśnie - TO CO? Paranoja to jest, paranoja, która mnie osacza, która wsącza mi się w krew, choć bronię się jak mogę. Łapię się na tym, że kiedy po południu turlam się po własnej podłodze z Pierwszym, przerywam zabawę, żeby zasłonić rolety – bo ciemno i wszystko widać, a nuż naprzeciwko siedzi w oknie ktoś, kto a) źle spojrzy na dwulatka w bokserkach, b) źle spojrzy na mnie, bo co ja z tym półnagim dzieckiem na podłodze robię. To JEST chore. To JEST idiotyczne.
Zresztą, dlaczego ograniczać się do pedofilów? Każdy plac zabaw jest pełen podstępnych pułapek. Ten rozbiegany tatuś, co nie zwraca uwagi na ubłocone gacie – jak nic podstępny mysofil. Babcia z kilogramowym worem cukierków jest fidersem, mamusia uwielbiająca siedzieć pod kasztanem to dendrofilka, a miś w wózku to proszenie się o pluszofila.
Nie twierdzę, że problemu nie ma. Być może ktoś kiedyś napasie się widokiem gołej klaty mojego syna czy córki. Ale absolutnie nie daję sobie przyzwolenia na wychowywanie dzieci w (moim) strachu przed wszystkim i wszystkimi. Gdybym dwulatki nie wypuszczała z łóżka w majtkach, bo może po przekątnej na tym dziwnym balkonie czai się zboczeniec z lornetką, to logicznym jest dla mnie, że potem musiałabym ją ubierać w dziurawe gacie i odbierać tuż po dzwonku spod drzwi klasy, bo ktoś potencjalnie będzie chciał ją okraść, a kiedy tylko wyskoczyłyby jej piersi, założyć jej golf i włosiennicę, bo a nuż ją ktoś zgwałci.
Pani Anna Pisze też o poszanowaniu prawa do prywatności nosiciela pampersa. Łamię je codziennie. Nie przebieram Drugiej z zamkniętymi oczami. Bezceremonialnie dotykam siusiaka Pierwszego, kiedy zapomina, że w nocniku musi być do dołu, bo inaczej radośnie wykąpiemy się w żółtawej fontannie. Ba! Nie pukam, kiedy w nocy wchodzę sprawdzać, czy są przykryci.
„W amerykańskiej restauracji nikt by tym rodzicom nie zwrócił uwagi, ale ktoś by zadzwonił na policję.”
Dzwońcie.