REKLAMA
Krążyły bardzo mgliste legendy o tym, co miałoby się dziać, gdybyśmy odpowiedzieli źle, lub, co gorsza, co by się działo, gdybyśmy w ogóle nie wiedzieli, co odpowiedzieć. Przez jakiś czas wszyscy jak jeden mąż byliśmy biegli w rozpoznawaniu kolorów i emblematów klubowych drużyn od ekstraklasy do ligi okręgowej, każde z nas znało też nazwy jakiś neutralnych gamoni bez szans, żeby w razie czego wyjść na tego, którego nawet nie wypada uderzyć.
Strach samoistnie odsunął się w cień, gdy wyparły go inne, mniej związane z adrenaliną, a bardziej z estrogenem i gdy oczy patrzące znad rzeczonego szalika, oprócz tego, że dzikie, okazywały się kusząco orzechowe. Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś poczuję strużkę zimnego potu wywołaną wrodzonym mi wstrętem do przynależności do drużyny, a w najdziwniejszych koszmarach nie przewidziałabym, że zdarzy się to za sprawą Juniora. A jednak.
Problem z dziećmi jest taki, że w ligach matek wybiera się zwykle z dwóch drużyn, a przedstawicielki walczących frakcji nie noszą widocznych naszywek na koszulkach i na placu zabaw pozostaje ci strzelać, z kim masz do czynienia. No i nie ma nijakich szmaciarzy.

NO WIĘC JAK, „mamo”/Mamo
(sposób zwracania się do ciebie zostanie ustalony po udzieleniu odpowiedzi): karmisz ze słoiczków (ty leniwa szantrapo) czy sama gotujesz (i twoje dzieci żrą rtęć z marchewki)? Wózkiem wozisz twarzą do siebie (twoje dziecko nie ma szans się rozwijać) czy do świata (twoje dziecko nie ma szans się rozwijać)? Używasz chusty (tak, najlepiej, żeby ci się na powrót zrosło z brzuchem, z którego wyszło, ty toksyczna wariatko) czy zostawiasz samo, jak chwilę płacze (to krzyk umierających neuronów)? Dajesz mu kaszkę łyżeczką (zabijając kreatywność) czy pozwalasz mu jeść tylko palcami (robiąc z niego kalekę)? Używasz pampersów (co za zacofanie!) czy pieluch ekologicznych (co za zacofanie!)? Idziesz do pracy zaraz po porodzie (po coś se w ogóle robiła to dziecko?) czy siedzisz w domu na rocznym macierzyńskim (ty pasożycie społeczny)? Szczepisz (idąc za tłumem jak baran na rzeź) czy nie szczepisz (popieprzona zwolenniczko teorii spiskowych)? I w końcu – jesteś terrorystką laktacyjną czy przedstawicielką wygodnego lobby flaszowego? HMMMMMM?!
Rodziców się nie wybiera, nie Juniora wina, że jego matka należy do kategorii wioskowych przygłupów, wiecznie egzystujących na poboczu drogi, do których nie ma się jak przyczepić, bo od razu wiadomo, że z takimi nie ma o czym gadać. Przy czym tutaj pobocze jest środkiem drogi właściwie.
Junior jest zaszczepiony, ale nie na wszystko. Do pracy poszłam zaraz jak mogłam, ale jak mnie nie było, ojciec był, więc o niańkę z piekła rodem nie było jak awantury robić. Wózkiem woziłam od siebie (bo lubił) i do siebie (jak wiało). A już najbardziej wydziwiałam z karmieniem – karmiłam naturalnie 7 miesięcy. Butelką.
W szpitalu dostawał moje mleko (człowiek ze łzą w oku wspomina te codzienne wycieczki z lodówkami turystycznymi na oddział, eh eh…), po powrocie do domu też moje mleko, przy czym w całej naszej karierze zdarzyło się ze dwa razy, że pobrał sobie prosto ze źródła. Po szpitalu był przyzwyczajony do butelki i nie umiał za bardzo, to raz, dwa, wcale mu się nie dziwię, że nie umiał, bo piersi mam anatomicznie jakoś nieprzystosowane do wielkości niemowlęcia;) Złapaliśmy dobry rytm, odciągałam, wkładałam do lodówki, zostawiałam tacie/babci/wujkom i miałam z głowy. Miałam z głowy też Ciocie Dobra Rada, bo zanim otrząsnęły się z szoku i wymyśliły, co złego może być w takim karmieniu, zwykle znikałam już w autobusie. Jadąc, o zgrozo, sama. Na kawę.
W międzyczasie po cichu dochodziły do mnie z różnych stron szepty z podziemia - okazało się oczywiście, że drużyna szmaciarzy istnieje. I ma się dobrze. No bo na logikę – jak ma się mieć? Jedna karmi mieszanie, w zależności od dnia, i nijak jej to nie zaburza laktacji, druga trochę daje z piersi, a trochę odciąga i daje później, bo córka leniwa i z samej piersi nie doje, trzecia daje mieszankę w nocy, bo małe śpi jak bobas, a po jej mleku nie, a w dzień daje pierś, tylko żebym nie zdradziła matce… Ba! Ja nawet miesiąc kiedyś ciułałam nadprogramowe mleko, aż zamroziłam tyle, żeby sobie na trzy dni samotnie do Zagrzebia polecieć bez wyrzutów sumienia, że małemu tylko awaryjna mieszanka zostaje, której nie lubiłam (ja, nie on), bo śmierdzi. I mu tata odmrażał. Da się? Wszystko się da.
O ile oczywiście nie jesteś ślepo przywiązana do barw klubowych.
P.S.: Jestem też tu.