
Często mówi się o spieszczaniu mowy, o dziamdziaczkach i skarbuszkach. Nikt natomiast nie ostrzegł mnie nigdy, że małe dzieci dostają embargo na słowa. Jest im oszczędzane. Do pierwszej klasy podstawówki trzyma się je w trójkącie bermudzkim Ala-Ma-Kota, niezależnie od tego, czy byłyby w stanie objąć swoim małym rozumkiem coś poza nim, czy nie.
REKLAMA
Junior był zawsze bardzo rozwinięty werbalnie, mówił wcześnie, wyraźnie, poprawnie i dużo. Kiedy inne dzieci na placu zabaw zdobywały kolejne szczyty kolejnych drabinek, on bez naszej pomocy nie umiał zleźć z krawężnika – przy czym one darły się triumfalnie acz całkowicie nieartykułowanie, on zaś z godnością stwierdzał, że się boi. Teraz, kiedy ma dwa lata i pięć miesięcy, różnica między nim a rówieśnikami (w obie strony) powoli się zaciera, ale mimo wszystko to zwykle nadal przepaść.
Junior: Tato, tato, zobacz! Tu są kontynenty!
Tata (wielbiciel Google Earth): Gdzie?
Junior: No tu [patrz zdjęcie]! To jest taka malutka, maciupenieczka Ziemia!
***
Tata (wielbiciel Google Earth): Gdzie?
Junior: No tu [patrz zdjęcie]! To jest taka malutka, maciupenieczka Ziemia!
***
Junior: Tu jest powieka (dotyka), tu są brwi, tu są rzęsy… A tu co jest? (specjalny ton, który oznacza, że pytanie trzeba zadać jemu)
TSM: No co tu jest, kochanie?
Junior: No gałka oczna!
TSM: No co tu jest, kochanie?
Junior: No gałka oczna!
***
Junior: Tato, co to za dźwięk?
Tata: Jaki dźwięk, synku?
Junior: No ten odgłos, co to jest?
Tata: Tramwaj jedzie.
Junior (ten sam ton): A co on ma na górze?
Tata: No co ma?
Junior: Pantograf!
Tata: Jaki dźwięk, synku?
Junior: No ten odgłos, co to jest?
Tata: Tramwaj jedzie.
Junior (ten sam ton): A co on ma na górze?
Tata: No co ma?
Junior: Pantograf!
Duuużo czasu zajęło mi zrozumienie, dlaczego wszystkie powyższe scenki zamiast zachwytu nad moim cudownym potomkiem wywoływały konsternację. Pomogła mi nieoceniona Wielka Matka, dokonując niebywałej ekwilibrystyki, żeby przy jakiejś okazji ominąć słowo ulatnia. Ominąć, wyrugować, przeskoczyć, nie: wytłumaczyć. Takich rzeczy się po prostu dzieci nie uczy.
Póki jest miau miau i hau hau, wszystko jest dobrze. Wybłagane po wielu próbach kotek i piesek są powodem do dumy. I zastoju. Pojawiają się wszelkiego typu duże kotki, kotki w paski, czarne kotki. Tygrys, puma, kuguar są najwyraźniej zakazane. Kwiatuszek to kwiatuszek, a nie tulipan, stokrotka, oset. Nie istnieją sroki, kawki, wróble i gołębie. Tak samo jak srebrny. Kiedyś pani z przedszkola przybiegła do mnie kurcgalopkiem, cała rozgrzana z emocji (sama chyba nie mogła się zdecydować, czy mnie chwali, czy gani), oznajmiając, że Junior właśnie powiedział, że autko jest z ł o t e. A jakie było? nie zrozumiałam. No, złote… ale wie Pani, takie kolory znać w tym wieku? A co dziecku, jeśli w ogóle rozróżnia już kolory, za różnica? Gdzie jest napisane, że do lat sześciu obowiązuje wyłącznie gama kredek Bambino? Żół-ty. Zło-ty. Artykulacyjnie oba podobnie skomplikowane, ale poznawczo złoty jest na pewno prostszy niż „wiesz, to jest taki żółty, no nie całkiem, taki błyszczący żółty, o, ty zaś nie wiesz, co znaczy błyszczący, no taki specjalny jakby ciemny żółty… żółty, no.” A mały widzi przecież, że nie żółty, i kmini.
Na chłopski rozum: gdyby ktoś zaczął do mnie nagle mówić po wietnamsku, fajnie byłoby, gdyby mówił wolniej, krótszymi zdaniami, ilustrując coś gestem – ale nijak nie pomógłby mi w zrozumieniu go fakt, że nie używa słowa, na przykład, drewniany. A jakbym już trochę ten wietnamski poznała, to czułabym, że coś jest nie tak, gdyby wszystko objaśniano mi wciąż tym samym zestawem rzeczowników.
Nasz język jest taki piękny: bujny, szeleszczący, dźwięczny; w zależności od potrzeb precyzyjny lub nieprzejrzysty. Dzieci chłoną go jak gąbka, łapczywie, całościowo, nie zastanawiając się na bieżąco nad sensem i przydatnością. Czy rzeczywiście to, co łykają, musi być koniecznie lekkostrawną, mdłą mamałygą?
P.S.: Jestem też tu.
