Z pewnymi rzeczami jest jak z jazdą na rowerze. Wydaje ci się, że odwykłaś, że wolniejsza jesteś, że ci się nie chce, ale kiedy ktoś próbuje wydrapać ci oczy, przegryźć tętnicę i spalić na stosie, orientujesz się, że jeszcze wszystkiego nie zapomniałaś.
Siedzimy. Piwo leje się powoli, ale nie smętnie, tematy bieżące już omówione, relaks, półcisza. Wpływamy na szerokie wody tematów o życiu i śmierci, ale niespiesznie i bez specjalnych oczekiwań, znamy się wszyscy jak łyse konie, wycisnęliśmy już między sobą całą krew z krwistych kawałków, argumenty do piątego poziomu możemy cytować z pamięci, przy szóstym poziomie ktoś musi wstać po piwo i dyskusja się kończy. Komfort.
Radio maryja musi za tęczę zapłacić, za nawoływanie w sensie, no i dobrze, no i źle. Bla bla bla. No ale ja w sumie nie chciałabym, żeby mój syn był gejem.
Mimo, że zaskoczenie na moment odbiera ci mowę, po chwili łapiesz wiatr w żagle i już możesz rozmawiać. Drzeć się możesz. Unosić na fali czyjegoś nastoletniego, świętego oburzenia.
Bo jak to. Na gejowskie wesela chodzę, swoje mam za uszami, a tu taki zaścianek, taka słoma z butów, taka siła hamująca postęp, taka hipokryzja. Że jak ja mogę, że się nie spodziewano, że jezusmaryjowgłowiesięniemieści.
Emocje opadły, foch minął, ja dalej myślę swoje. Nie chciałabym, żeby Junior był gejem, tak samo, jak nie chciałabym, żeby stracił nogę w wypadku. Nie, nie uważam homoseksualizmu za niepełnosprawność. W obu przypadkach po prostu trudniej się żyje, a ja chcę, żeby moim dzieciom żyło się łatwo, najłatwiej.
Można zaklinać rzeczywistość, można mieć światopogląd zupełnie nie biorąc pod uwagę świata. Można wierzyć, że jak w telewizorni pokazują Piroga, że jak były Płynące Wieżowce, to nie ma sprawy. Że to nawet modne jest, można się koleżankom pochwalić, z lekkim napięciem wprawdzie, patrz, to chłopak syna, inżynier. Taka postępowa jestem, ty też nic mi nie możesz powiedzieć, bo wstecznicą będziesz, więc usłyszę, że super, byleby szczęśliwy. Co sobie naprawdę pomyślisz, to twoje, ja mam wychlapane.
Jasne. Gdyby tak wszyscy myśleli, to byśmy nigdzie. Gówno mnie wszyscy obchodzą, nie mam zamiaru poświęcać dziecka na ołtarzu idei, jak słuszna by nie była. Nie wiem, czy Junior odziedziczy po matce skórę nosorożca. Ja nie boję się tych, którzy oglądali Brokeback Moutain, ja się boję tych, którzy go nigdy nie obejrzą.
Owszem, jest lepiej. Na wspomnianym wyżej gejowskim weselu (którym swoja drogą zrobiliśmy więcej dla tolerancji niż wszystkie parady równości razem wzięte) zaskoczona, konserwatywna obsługa nie rzuciła się na nas z widłami, na co byliśmy przygotowywani, nie pluli nam też do kanapek. Wprawdzie kelnerzy wyraźnie czekali, kiedy w końcu wyprosimy te dzieciaki i na tajny znak wsadzimy sobie wszyscy kolorowe piórka w tyłki, ale po północy nawet oni zbastowali i wypili z „panami młodymi (?)”. Nie zmienia to faktu, że na co dzień chłopaki mają raczej pod górkę.
A przy tym rozwala mnie pytanie, co zrobię, jak się okaże, że jednak będzie homo. A co mam zrobić, tort upiec? A jakby mi przyprowadził dziewczynę, to co, ją też mam jakoś zatwierdzić? Synku, cieszę się, że jesteś hetero? Co ja tu mam na miłość boską do akceptacji? Ja z nimi będę sypiać?
Co innego, jeśli go skrzywdzą. Wtedy byłby problem, bo biorąc pod uwagę, jakie wysokie te dzieci teraz rosną, chłopaka mogłabym pięścią nie dosięgnąć.