Wikipedia

No i się doczekałam. Wielka Matka zbierała się, zbierała, aż w końcu zasapała, nadęła się i wyrzuciła z siebie. Bo musiała. Otóż – werble - zabieramy Juniorowi dzieciństwo. Czyżbyśmy zabraniali mu się brudzić, chowali kredki, nie czytali bajek? Nie. To nie to. Dzieciństwo, moi Państwo, ma według mojej mamy jeden smak. Smak cukru.

REKLAMA
To obsesja jakaś jest.
Odkąd Junior je coś poza mlekiem, zmuszeni jesteśmy walczyć z przemytem. Najpierw niewinnie, bo może on do tej wody, co ją pije jak jakie zwierzę, litrami, by trochę soczku dostał. No może dostać, ale po co, nie lepiej owoc zamiast erzac z koncentratu? No dobrze. To owoc. Jabłuszko może prażone. W słońcu dojrzałe, z ogródka, rozpływa się w ustach, lepi ręce. Ja tu tylko troszkę posłodziłam, wiesz, na smak. Wiem, mamo, na smak. Truskawki też może, nie? Może. Nie dawaj mu z cukrem, on lubi same, przyzwyczajony jest. Ale ja tylko trochę. Truskawka ląduje w cukiernicy, wychodzi z niej biała jak panna młoda. Na smak. A te chrupki takie suche ma. No ja wiem, jak się spróbuje, to nawet słodkie są, pewnie z soku. Ale może herbatniczek. Maślany. Pyszny. No spójrz, jak mu smakuje.
Kiedy skończył rok, dostąpił zaszczytu czynnego udziału w procederze. Masz tu, babcia ci da, schowaj sobie, bo mama nie pozwala. No zjedz jeszcze ciasteczko, mama nie widzi teraz. No dałabym ci, kochanie, ale mama patrzy, zobacz, jak się wytrzeszcza. Choć, mam tu coś dobrego, mamcuryca ci pewnie nie daje galaretek.
Po drugich urodzinach odniosła pierwsze wielkie zwycięstwo: dotąd, kiedy Junior prosił o „coś dobrego”, był w pełni ukontentowany obranym ogórkiem. Teraz ma na myśli wafelka, jak każde n o r m a l n e dziecko. Co za ulga.
Żeby nie było, nie tylko moja mać tak ma. Najwyraźniej polskie dzieci w ogóle skazane są na życie w ulepkowym świecie. Z przedszkola Junior regularnie przywleka mamby, rozdawane na podwieczorek. W osiedlowym sklepie (stojąc pod plakatem z piramidą żywienia i programem pięciu porcji warzyw dziennie) nagminnie dostaje za friko lizaki z firmy „takie-słodkie-jak-ty-skarbusiu”. Jedyne kaszki bez dodatku cukru (i różnego typu syropów cukrowych), które znaleźliśmy na pozaalmowym rynku to dwa czy trzy smaki z Hippa, które niby nadal są, ale właśnie zniknęły z półek w Realu, więc Młodej oficjalnie zostało tylko allegro i dostawcy zza Odry.
Nie jesteśmy jedzeniowymi faszystami. Junior zna smak lukru, pączka, czekolady, ba!, cocacoli nawet. Problem w tym, że nie lubimy miary „aż do zrzygania”, że, biedny, dostaje landrynki na sztuki, bułkę słodką w kawałkach, herbatniki na deka, nie na paczki.
Ostatnio, widząc, jak Wielka Matka z najlepszymi intencjami po raz kolejny popycha mojemu dziecku lody delicją, delicję ciastem domowym, a ciasto soczkiem, zapytałam, czy nie zastanawiała się nigdy, dlaczego przez całe dzieciństwo wołali na mnie Gruba.

No przecież ja ci nie wciskałam na siłę.
Aha.