Pan z palcem
Taka Sobie Matka
01 października 2014, 21:24·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 01 października 2014, 21:24Nie znoszę, jak się mnie tyka. Moja przestrzeń osobista jest jak najbardziej skandynawska. Bywam przesadnie wycofana, mimowolnie cała się spinam, kiedy bogu ducha winny ktoś przyznaje sobie prawo do czegoś, do czego ja mu tego prawa nie przyznaję. Toczę wewnętrzne boje, żeby się nie najeżać idiotycznie za każdym razem, kiedy ktoś naruszy granice mojego daleko rozciągniętego terytorium. Nie lubię ocieractwa, frotteuryzm w moim osobistym rankingu filii seksualnych jest nawet za sitofilią. Daleko.
Na nieszczęście przemieszczam się zwykle z uważnym, gadatliwym, mądrym, grzecznym i ślicznym (;>) bachorem u boku, w dodatku do niedawna w ciąży (która, jak wiemy, jest powszechnym dobrem Narodu). Nie omijają mnie więc lepkie spojrzenia i – niestety – czasem lepkie rączki.
Te ostatnie były bardzo lepkie. Pan koło 50 (lub 40 plus wiele poranków barowych), trzeźwy i oględnie czysty wprawdzie, ale dosyć wczorajszy, a raczej z wrośniętą już w jestestwo wczorajczością, zapałał miłością do mojego syna natychmiast po tym, jak zamknęły się za nim drzwi autobusu. Dawaj tiutiać, dawaj zagadywać – do mnie, do małego, do nas razem. Raz rzeczowo, raz z rozczuleniem (rozczuleniu dodawały specyficznego fonetycznego smaczku braki w uzębieniu) – o dzieciach, ciążach, kolkach, szybkim dorastaniu… Standard. Rzeczone rączki wytrzymały jeden przystanek, na drugim rzuciły się głaskać małego po łapkach. Spox. Nie trawię, jak ktoś obcy dotyka mojego dziecka (miałam napisać „bez pytania”, ale o co tu pytać??), ale mały zainteresowany, spokojny, zagryzam zęby, mam chusteczki, nie będę dwulatka moimi fobiami zarażać.
I wtedy go widzę. Złowrogi Paluch atakuje z zaskoczenia i łaskocze Juniora po policzku. Głowa mi wybucha, oczyma duszy widzę te tryliardy zarazków pełznących po skórze niewiniątka, by go zabić, zagrzybić, zasyfić. Nabieram powietrza w płuca, moje usta już układają się w wielkie „PANIE, ZABIERAJ PAN TE ŁAPSKA!!!”…
I nagle znikąd słyszę w powietrzu Kazika.
Polacy są tak agresywni, a to dlatego, że nie ma słońca
nieomal przez siedem miesięcy w roku, a lato nie jest gorące
tylko zimno i pada zimno i pada na to miejsce w środku Europy
gdzie ciągle samochody są kradzione, a waluta to polski złoty
Jak na amerykańskich filmach przelatują mi przed oczami obrazy dziesiątek skwaszonych bab i znudzonych życiem małolatów, którzy nie tylko nie widzieli mnie z siatami i z dzieckiem i z ciążą i z gorszym dniem, ale potrafili dobitnie skomentować moje nieudolne „pchanie się wszędzie z tym bandziochem”. Oczyma tej samej duszy widzę zamglone poranne przystanki z 10-15 osobami, z których żadna, zawinięta we własną folię niewyspania, zniechęcenia i frustracji, nie przyczyni się nigdy do globalnego ocieplenia. Stosunków. Słyszę te setki rozmów, zawsze o tym, że Tusk zły, że robią źle, że nie robią źle, że w pracy źle, że w Biedronce krzywo na półkach, że zimno, że ciepło, że śnieg, że bez śniegu. Że trawa tępo rośnie.
Zamykam powieki, przerywam korowód, ucisza się prapolska beznadziejna menda na zewnątrz mnie, zaś wrodzona, zjeżona surykatka wewnątrz zostaje po chamsku spacyfikowana na siłę. Obserwuję Paluch bacznie, ale nic nie mówię. Bo jego właściciel jest szczerze, bezpretensjonalnie życzliwy. Bo ma najzwyczajniej w świecie dobry dzień. Bo jest pozytywnie zainteresowany i nie marudzi na życie, choć jak na dłoni widać, że go po głowie nie głaskało. To niech on se pogłaska. A co. Ubędzie mnie?
Syfa Junior prędzej czy później i tak dostanie, jak ma dostać, biorąc pod uwagę wszystko, z czym się styka. A obawiam się, że w przeciwieństwie do zarazków, na nadmiar w otoczeniu czystej, ludzkiej, nawet klejącej się, pogody ducha nigdy nie będzie narzekał.