Gdy jadę autobusem i patrzę, co robi moje dziecko, zamiast go upominać, obserwuję je i narażam się w związku z tym na komentarze innych osób. One wiedzą jak wychowywać. Mnie bardziej interesuje nieustanny rozwój moich dzieci.
"Niech Pan mu nie pozwala na to. Szyby są bardzo brudne i pełne zarazków". "Automat jest do kupowania biletów, a nie do bezmyślnego naciskania". To są najlżejsze uwagi. Było i tak, że w locie łapałem rękę starszej pani, gdy chciała uderzyć mojego pięciolatka, tylko dlatego, że według niej "w autobusie powinna być cisza". Lubię ciszę, lubię skupienie. Szczególnie, jak wykazuje je pięciolatek, w pełni poświęcony obserwacji spływających kropli, rysując na szybie serduszka dla mamy, drzewa i domy. Powinienem mu przerwać, wytrzeć ręce, opowiedzieć o zarazkach, czyhających wszędzie i nakazać rysowanie tylko w szkicowniku?
Czasem czytam moim dzieciom książkę w drodze do szkoły. Te kilkanaście minut drogi to akurat jeden rozdział. "Dom jest do czytania" - usłyszałem, ale nie przejmuję się tym zbytnio i czytam następny rozdział. Nie tylko moje dzieci są ciekawe co będzie dalej, ja też.
Nie będzie to nic odkrywczego, ale chcę o tym powiedzieć głośno. Dzieci rozwijają się w każdej sytuacji. Słuchając, czytając, bujając się na huśtawce i nudząc się. Gdy wyznaczę im bardzo sztywne granice "kartka papieru służy do rysowania", "dom do czytania", "trzepak do trzepania dywanów", jak bardzo ograniczę ich rozwój? Jak zaprojektuję ich przyszłość? Wolę patrzeć, jak rośnie stos zarysowanych kartek, jak obserwują znikający na piasku rysunek, zalany morskimi falami i jak szyba w autobusie staje się kolejną przestrzenią do poszukiwań. Nie zdarzyło się jeszcze, żeby narysowały coś sąsiadowi na drzwiach, ani na lakierze czyjegoś samochodu. Same wyznaczyły sobie te granice? Intuicyjnie? To się wydarzyło jakby przy okazji.
Widzę jak u każdego z moich dzieci wykształcają się inne zdolności. Jak same spostrzegają je u siebie i rozwijają, poświęcając im czas. Ja pokazuję im swoje pasje i zaangażowanie. Pokazuję swój wielki apetyt na życie, plany i marzenia. Dzisiaj przy śniadaniu okazało się, że marzeniem mojego najmłodszego syna jest pojechanie z babcią na wieś. Nigdy bym tego nie wymyślił, bo babcia już chodzić nie za bardzo może, więc ten pomysł wydawał mi się nierealny. Franio przedstawił jednak swój precyzyjny plan, który ukazał mi się nagle jako naprawdę prosty w realizacji. Wieczorem przedstawiliśmy go babci, która w pierwszym odruchu roześmiała się. "Chciałabym żeby to było możliwe" - powiedziała po chwili i umówiliśmy się na wiosenny wyjazd. Sześciolatek zamienił nierealne w realne. I to mnie najbardziej cieszy.